Polska swojska, familijna…

Wylanie się szamba zawsze zaskakuje i dziwi. A przecież nigdy by się to nie zdarzyło, gdyby szambo czyszczono w porę. Gdy więc dziś czytam, oglądam, słucham o coraz nowych sensacjach związanych z historią majątku niejakiego Obajtka, to się dziwię powszechnym zdziwieniem i oburzeniem, bo to się tylko wylało szambo. Jedno, może największe. Może. Chciałbym wierzyć i nie wątpić. A przecież podobnych szamb mamy w kraju mnóstwo. Tolerowanych, ba, akceptowanych. I jakoś nikt nie kwapił się, i nie kwapi, by je zlikwidować.

Podstawowe składniki wspomnianego szamba to korupcja, kolesiostwo, coś za coś, układy i układziki, ty – mnie ja – tobie. W latach 90. szambo ujawniło się w formie bandyckiej i mafijnej. Zduszone przez odnawiające swoje struktury państwo wcale nie zniknęło. Zeszło z ulic i zagnieździło się w tych właśnie strukturach. Cel pozostał ten sam: szybkie wzbogacanie się, powiększanie swego majątku „na skróty”.

Socjologowie i historycy są zgodni: zabory spowodowały, że nie ukształtowały się w nas cechy państwowo twórcze. Władza była obca, narzucona, wroga. Działanie na jej szkodę to było działanie patriotyczne. Kombinowanie, manipulacja, oszukiwanie państwa to były działania chwalebne. Krótki okres II RP nie zmienił tego nastawienia, a PRL raczej umocnił. Efektem tego jest nasza tolerancja na omijanie przepisów, manipulacje podatkowe, kolesiostwo, na „załatwianie” i wykorzystywanie stanowisk dla prywatnych korzyści. Postawa, która dla Anglika czy Niemca byłaby nie do przyjęcia, u nas – a jakże – „uchodzi”. Nawet uznanie budzi.

Nic więc dziwnego, że po okresie entuzjazmu z wolności, powoli acz systematycznie odtwarzano utrwalone wzorce postępowania. Tym bardziej, że liderzy przyjęli koncepcję budowy demokracji liberalnej w kraju, w którym jej nigdy nie było, ze społeczeństwem, który  patriotyzmu z demokracją, a demokracji z państwem nie utożsamiał. Co gorsza, nawet liberalne rządy o kształtowanie postaw prodemokratycznych nie zadbały. W efekcie statystyczny obywatel Konstytucję bardziej kojarzy z datą 3 maja niż kanonem istnienia państwa i ochroną jego praw osobistych.

Grabie grabią do siebie, a ryba śmierdzi od głowy. Podobno. Ale szambo najszybciej utrwaliło się na dole. Jeszcze na górze próbowano wdrożyć standardy, kanony służby cywilnej miały zatrzymać zatrudnianie krewnych i kolesi, uniezależnić urzędników od polityków. Wprowadzono przetargi i konkursy, bezpośrednie wybory wójtów i burmistrzów. Ale niczego to już nie zmieniło. Już się ukształtowały nowe-stare elity. Tworzyły się więzi interesów, porozumienia pod stołem. Lokalni politycy, przedsiębiorcy, deweloperzy. Nauczono się wykorzystywać przepisy, tak by zachowując formę omijać treść. Organy ścigania gubiły się w samorządowym prawie. Na układy nie było rady. Wróciło peerelowskie „załatwianie”. I chociaż w zmienionej formie, to liczyć się zaczęły znów „znajomości” i „dojścia”. Z jedną różnicą: w szybkim tempie zaczęły rosnąć dysproporcje majątkowe. Poprawiało się ludziom władzy.

W 2015 roku Kaczyński i jego formacja wykorzystały narastającą frustrację ludzi. Hasło „zlikwidowania korupcji” pospołu z odwoływaniem się do patriotyzmu i przy poparciu Kościoła dało wygraną. Tyle, że do władzy wyniosło ludzi równie sfrustrowanych jak ich wyborcy i głodnych kasy. Do władzy dorwała się Polska powiatowa i gminna. Z mentalnością ukształtowaną przez gminno-powiatowe układziki i wzory wykorzystywania władzy dla własnych celów. Przy jednoczesnej filozofii sprawowania i utrwalania władzy poprzez dzielenie społeczeństwa na swoich (Polak katolik) i wrogów (zdrajcy, komuchy, niemieckie pachołki, etc.) ta mentalność dała mieszankę, w której korupcyjne ośmiorniczki zostały pożarte przez kałamarnicę olbrzymią.

Po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy nie ma już w Polsce liberalnej demokracji ze wszystkimi jej ułomnościami. Dziś mamy tzw. demokrację wyborczą. Nie ma trójpodziału władzy. Nie ma instytucji kontroli władzy. Wszystko jest podporządkowane jednemu ośrodkowi z siedzibą na ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. Ale gdy władza nie obawia się kontroli i staje się bezkarna, to bezkarni czują się też ludzie tej władzy. A kolejne przykłady zamiatanych pod dywan różnych afer poczucie bezkarności umacniają.

Po internecie krążą zdjęcia Obajtka z politykami PiS. Dziennikarze ujawniają nie tylko dziwne wzbogacenie prezesa Orlenu. Także awanse rodziny i znajomych. Ujawniają nazwiska zatrudnionych w spółkach związanych z Obajtkiem dzieci polityków PiS. W spółkach tych znaleźli zatrudnieni także śledczy CBA, w tym kontrolujący jego oświadczenia majątkowe.

Dziennikarze ujawniają coraz nowe fakty wskazujące na ścisły związek bogacenia się z posadami w państwowych firmach, politykami u władzy i służbami specjalnymi. Dziwna w tej  sytuacji jest zmasowana obrona tej swoistej obajtkowizny, podejrzanych transakcji i podejrzanych powiązań przez Zjednoczoną Prawicę. A w Internecie, który minister Ziobro nie zdążył jeszcze ujarzmić, pokazują się informacje o innych podejrzanych wzbogaceniach się ludzi władzy. Rodzi to podejrzenie o opanowaniu naszego kraju przez polityczną mafię.

Przypomnę. Podstawowe znaczenie pojęcia „mafia” oznacza „organizację przestępczą mająca powiązania z władzami i policją”. Ale „mafia” to – rozwijając drugie znaczenie ze Słownika PWN – także grupa osób powiązanych nieformalnymi więzami w celu realizacji własnych interesów, stosujących mniej lub bardziej nielegalne metody działania. Więzy mogą mieć różnoraki charakter: rodzinny, towarzyski, ideologiczny, polityczny czy biznesowy. Nici zależności łączące członków „wspólnoty” są na tyle silne, aby nikt samowolnie nie działał, nie ujawniał sekretów grupy.
I – co najważniejsze – nie mógł się wycofać.

 

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments