To są kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa….

Tytuł jest jednocześnie cytatem z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, który tak określił doniesienia o aferze wizowej. Dla Kaczyńskiego jest to bowiem zaledwie ”aferka”.  Zdarza się. Służby szybko wykryły i zareagowały. Większe afery były za czasów Tuska. I prezes gładko przeszedł do zagrożenia „rudym”, który ma zamiar sprowadzić tysiące nielegalnych imigrantów. I nie tylko. Sądzę, że żoliborski inteligent, zarzucając kłamstwo niezależnym mediom i opozycji, doskonale zdawał sobie sprawę, że jego opowieść pachnie właśnie kłamstwem, ale jego słuchacze mają zatkane nosy.

Tak to jest, że jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne, z których trudno się wywikłać. Kaczyński tworząc dla PiS strategię polityczną, wpisał  w nią taktykę kłamstw.  Strategia polega bowiem na wywoływaniu strachu i podziałów, wygrywaniu na mobilizacji zastraszonych i niezadowolonych. Główną rolę spełniać mają zagrożenia i niebezpieczeństwa, a jak ich nie ma – to trzeba je tworzyć, czyli zmyślać, kłamać. I wmawiać.

Ta strategia odniosła sukces. A jednocześnie zamotała władzę w sieć kłamstwa i półprawdy. Także w przekonanie, że władzę się utrzyma, o ile nie dopuści się, by fakt ten dotarł do ich wyborców. Najlepszym na to sposobem jest wpojenie, że opozycja to zło największe i zawsze kłamie. Czyli „odwrócić” rzeczywistość. Do tego konieczna była dominacja w sferze przekazu medialnego. Zapewniono to podporządkowaniem mediów publicznych, wykupieniem Polska Press przez partyjny Orlen i wsparciem finansowe prawicowych. Teraz, przez te media, szerzy się kolejne kłamstwo: że większość mediów popiera Tuska i nie ma mediów niezależnych, tylko „nasze” i „ich”.

Z problemu imigrantów PiS uczynił jedną z najważniejszych platform wyborczych. „Szczelna” granica z Białorusią zatrzymuje „zalew” imigrantów, opozycja chce ich masowo sprowadzać. Zwłaszcza z Azji i Afryki. Młodzi imigranci zagrożą polskim kobietom. Popatrzcie na włoskie plaże i francuskie miasta. My – znaczy Kaczyński i PiS – do tego nie dopuścimy. My jesteśmy przeciw relokacji imigrantów. I lud ma to łykać niczym tuczony indyk.

I łyka. Bo rzadko kto z wyborców tej władzy sięga po inne źródła informacji. A wystarczy spojrzeć na mapę, by zobaczyć, którędy do Europy najbliżej i najłatwiej. Albo poczytać,  że Europa jednak jakoś radzi sobie z imigrantami, że służby sprawdzają „nielegałów”. Zaś zamieszki we Francji mają całkiem inne podłoże i wywołują je obywatele Francji. Nie ma nadal żadnych planów relokacji w ramach Unii, a Polsce żadna relokacja – z powodu przyjęcia miliona uciekinierów z Ukrainy – nie grozi.

Wbrew oficjalnemu przekazowi płot na granicy wcale też nie zatrzymał imigrantów. Niemieckie landy sygnalizują, że mają na swym terenie kilkanaście tysięcy osób, które przez te ponoć szczelne nasze granice się przedostały. Media z kolei piszą o przemytniczym procederze, który nadal się ma dobrze. A do tego ujawniły, że polskie wizy, niczym ciepłe bułeczki, można kupić na straganach w Azji i Afryce. Po kilka tysięcy dolarów. Co ciekawsze na polskie wizy wjechali i wyjechali z Polski także niektórzy ze szturmujących ze strony białoruskiej graniczny płot. Słowem, że korupcja kwitnie pod osłoną MSZ, a do naszego, tak bronionego przez władzę,  kraju może wjechać każdy. O ile dysponuje większą gotówką.

PiS najpierw pozbył się wiceministra, a potem uruchomił „winę Tuska”, ba, nawet  zaczęło bronić Wawrzyka, chociaż do mediów przeciekły już dokumenty świadczące o jego udziale w korupcyjnym procederze. Na Nowogrodzkiej odbyła się nadzwyczajna narada, a do polityków PiS popłynął przekaz dnia. Afera to zaledwie aferka, służby działają, zatrzymano podejrzanych spoza PiS, Wawrzyk tylko nie dopilnował, a prawdziwe afery były za Tuska. Ziobro nawet zapowiedział, że ujawni jak to duże były wtedy afery. Ciekawe, że dotychczas żadnej nie udokumentował, chociaż o wielu mówił i mówi.

Nowogrodzka zaplątała się we własne kłamstwa. Tymczasem nasza gospodarka potrzebuje imigrantów i to setek tysięcy rocznie. Polska nie ma jednak żadnej polityki imigracyjnej, co grozi nam podążanie śladami Francji.  Rząd PO-PSL stracił władzę, zanim strategię imigracyjną przyjął, a rząd PiS – jak wiadomo – wszystkie plany poprzedników wyrzucił do kosza, a wnioski opozycji i organizacji gospodarczych, zwyczajnie nie przyjmuje do wiadomości. Tymczasem imigranci do naszego kraju napływają i napływać będą. Tylko, że dziś dzieje się to chaotycznie i bez kontroli państwa. Także – jak wykazała ostatnia afera – bez kontroli służb.

Rok temu Amerykanie zgłosili do naszego MSZ problem z niekontrolowanym szlakiem przepływu imigrantów przez Polskę do USA. MSZ potwierdziło ten fakt w odpowiedzi na skargę Konfederacji Lewiatan o utrudnieniach w otrzymaniu wiz dla sprowadzanych pracowników. Otrzymać je można bowiem tylko przez pośrednika, który za przyśpieszenie żąda dodatkowych wysokich opłat. W piśmie MSZ mowa jest o Gruzinach, ale nie tylko ich to dotyczy.

Polskie służby zajęły się problemem dopiero po sygnałach od służb krajów zachodnich, że w Polsce stworzono kanał przerzutu imigrantów na Zachód.  W Internecie krążyły „oferty” po  2-3 tys. dolarów za „3-letnie pozwolenie na pracę w Polsce i Europie” . Specjalne firmy pośredniczące, miały „obchodzić system” i oferować miejsca w kolejce do polskiego konsulatu w cenie nawet do kilku tysięcy dolarów za wizę wartą kilkanaście euro.

PiS nadal nie mówi o tym, że od 2016 roku staliśmy się europejskim liderem w wydawaniu pozwoleń na pobyt. I nie dotyczy to uchodźców z Ukrainy. Konsulaty nie dawały sobie rady, więc MSZ wprowadził pośredników, których zadaniem było techniczne przygotowanie dokumentów wizowych. Głównym pośrednikiem stał się VFS Global, wobec którego od kilku lat trwa międzynarodowe śledztwo, właśnie w związku z korupcją. Pośrednik dość szybko dostrzegł brak nadzoru MSZ i służb. I szanse na zysk nadzwyczajny.

Nieprawidłowości korupcjogenne sygnalizowali także polscy konsulowie. I to już od 2021 roku. Bez żadnego odzewu. Co ciekawsze rząd postanowił całkowicie oprzeć proces przyznawania wiz na pośrednikach, odebrać konsulom legalizację wiz i przekazać ją specjalnie powołanemu Wydziałowi Wizowemu MSZ z siedzibą w Łodzi. Budynek, w którym zatrudnienie miało znaleźć 400 pracowników, stoi pusty. MSZ – po wybuchu afery – wypowiedziało umowę VFS Global.

W referendum mamy odpowiedzieć na pytanie czy wyrażamy zgodę na relokację do naszego kraju 2 000 „nielegalnych” imigrantów. A tymczasem PiS zafundował nam setki tysięcy imigrantów. Niby legalnych, bo dostali  wizy. Tyle, że istnieje uzasadnione domniemanie, że tych „legalnych”, w odróżnieniu od tych „nielegalnych” nikt nie sprawdzał. Ale za to ktoś na nich dobrze zarobił. Przecież „interes” wart był setki milionów dolarów.

Odwołanie wiceministra Wawrzyka  premier Morawiecki uzasadnił „brakiem satysfakcjonującej współpracy”. Ciekawe jakiej?  Wszak to tylko „aferka” i żadnej korupcji w PiS nie było?

Włodzimierz Brodiuk

Honorowy Obywatel Miasta Ostródy

Zdzisław Krzyszkowiak, Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, Günter Verheugen, prof. Tadeusz Oracki,  dr Edgar Steiner – Honorowi Obywatele Miasta Ostródy. W sobotę 9 września do tego znakomitego grona dołączył uchwałą Rady Miejskiej Henryk Hoch, prezes Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej JODŁY w Ostródzie.

Z Henrykiem znamy się tak długo jak sięga moja pamięć. Towarzysko, z boiska, z działalności społecznej. Jest pierwszym Ostródzianinem mieszkającym w naszym mieście, który dostąpił tego zaszczytu. Zapracował na niego solidnie w organizacjach pozarządowych, jako pomysłodawca i organizator działań sportowych, kulturalnych i oświatowych, w tym utworzenia ostródzkiego muzeum. Przez cztery kadencje był radnym miejskim a także przewodniczył pracom ostródzkiego samorządu. Jest inicjatorem współpracy partnerskiej z niemieckim miastem Osterode am Harz, której za rok minie 30 lat.

Nadanie Honorowego Obywatelstwa Miasta to wydarzenie doniosłej wagi, zapisuje się na trwale w historii miasta. Zdawało się więc, że powinno mieć odpowiednio uroczystą oprawę, podkreślać znaczenie  samego uhonorowania najwyższym tytułem nadawanym przez Radę Miejską. W historii miasta w III Rzeczpospolitej było to bowiem zaledwie szóste uhonorowanie. Uroczystość zatem niecodzienna. I z tego tytułu odbyła się w Sali Reprezentacyjnej Zamku w obecności delegacji z Osterode am Hartz. Niestety to były jedyne akcenty wyróżniające uroczystą sesję od zwyczajnej samorządowej szarzyzny.

Nadanie tytułu Honorowego Obywatela Miasta Ostródy, to nie jest codzienność. To nie jest wmurowanie kolejnej tablicy w jakiejś alei przyjaciół Ostródy, gdzie nic  wspólnego ci artyści czy sportowcy z Ostródą nie mają! Uczestniczyłem w uroczystości obdarzenia honorowym obywatelstwem kilku z wymienionych na wstępie osób. Czułem się wtedy dumny i szczęśliwy, że mogłem brać udział w tak znakomitym i ważnym dla naszego miasta wydarzeniu! Delegacje szkół, firm, piękna oprawa, coś co na długo wszyscy mogą zapamiętać.

W sobotę tego zabrakło. Uderzały po oczach puste krzesła. Nie było młodzieży, zabrakło dziesiątków znajomych Honorowego Obywatela, zabrakło też gospodarza miasta. Zabrakło oprawy godnej rangi uhonorowania zasłużonego rdzennego mieszkańca naszego grodu, ale także  samego tytułu. Już pomijam nie upowszechnienie tego faktu w naszej społeczności.

Mieszkańcy Ostródy przyzwyczaili się już do kłótni i sporów w łonie miejskiej rady. Wzajemnego sekowania się większości radnych z burmistrzem, który często korzysta z okazji, że nie ma nakazu uczestnictwa w sesjach, więc je skrzętnie omija. Ale co innego zwykłe sesje z nieefektywnymi „nawalankami”, a co innego uroczysta sesja z nadaniem tytułu. Trudno znaleźć wytłumaczenie nieobecności Burmistrza Michalaka, ale nawet, gdyby była, to jakieś słowo i gest powinny mieć miejsce.  Bo to wszystko składa się na obraz bylejakości.

Znając wszakże nowego Honorowego Obywatela Miasta Ostródy, wiem, że jest ponadto! I będzie dalej robił swoje.

 Gratuluję, Henryku!

Włodzimierz Brodiuk

Zapomniane obietnice

Kukiz – całkiem niezły ongiś piosenkarz, ksywa polityczna (sam ją zapodał) „Szmata” – dostał na konwencji PiS potężne brawa za nazwanie Kaczyńskiego „jedynym politykiem, który w pełni zrealizował swe obietnice”. Bijący Prezesowi Ukłony zapomniał, że prezes sam się przyznał do porażki z obietnicą 100 tysięcy mieszkań. Nie udało się, uderzał się w wątłą pierś także Morawiecki, partia nie była w stanie pokonać budowlanego marazmu i obstrukcji samorządów. Gdzieś tam w domyśle tkwiła niewypowiedziana „wina Tuska”.

Wracając jednak do obietnic, to niestety Kaczyńskiemu i jego kompanii najlepiej wychodziło – jak wskazują niezależni ekonomiści, politolodzy i publicyści – jedynie to co łatwe. Znaczy niszczenie i rozdawanie kasy. To ostatnie, głównie na poczet zadłużenia kraju i skazywania przyszłych pokoleń na zaciskanie pasa, jako że długi -a tych jest już dziś powyżej 1,5 biliona – trzeba będzie pospłacać.

Wszędzie tam, gdzie obietnica wiązała się z koniecznością myślenia koncepcyjnego, opracowania programu i fachowej realizacji PiS ponosił klęskę za klęską. Ta diagnoza nie dotyczy oczywiście udanego programu „rodzina na swoim”, nie ogłoszonego, ale  w pełni zrealizowanego. Po części sukces rodzinno-koleżeński skazywał na  porażkę inne obietnice, z których większość nie weszła  w fazę programowania. Obsadzenie na urzędniczych posadach i w spółkach „swoich” wymagało bowiem usunięcia z nich wykwalifikowanych fachowców, w efekcie nawet dobre pomysły trafiały na jałowy mechanizm realizacyjny.

Skutkiem degradacji prokuratury do roli realizatora polityki partii był drugi sukces rodzinno-koleżeński „chapanie ile się da” i bezkarność. To „ile się dało” okaże się po ewentualnym przywróceniu właściwej roli prokuratury  i wznowieniu umorzonych dochodzeń, co nastąpić może wyłącznie po odsunięciu Zjednoczonej Prawicy od władzy.

Przy każdej okazji politycy PiS przytaczają przykład 500+ (teraz 800+) jako sztandarowy sukces programowy, bo rzeczywiście wielu rodzinom poprawił standard życia. Spora jednak część rodzin dostaje z budżetu państwa kieszonkowe dla pociech na dodatkowe gadżety. Efekt byłby na pewno lepszy, gdyby wzmocniono kadrowo, finansowo i prawnie samorządowe służby socjalne, które mają najlepsze rozeznanie co do potrzeb socjalnej pomocy i rodzaju tej pomocy. Ale wizja państwa PiS zakłada daleko idącą centralizację, a wspomniane rozwiązanie wzmacniałoby samorządy. Podobnie zresztą jest z innymi programami socjalnymi. Na przykład z „maluchem+. Nazwa może mylić, bo rzecz raczej w żłobku+, czyli dofinansowaniu (w większości ze środków unijnych) zwiększenia miejsc w żłobkach. Dzięki temu programowi powstało (finansowane przez trzy lata) ponad 90 tys. miejsc, co należy uznać za sukces.

Tam jednak, gdzie „myśl twórcza sprzyja dziełu” partia Kaczyńskiego praktycznie niczego nie zdziałała. Obok klapy „mieszkania+” i elektrowni w Ostrołęce (2 miliardy w błoto), sztandarowa porażka to polskie samochody elektryczne. Już w 2025 roku po polskich drogach miało jeździć milion „elektryków”. Póki co wycięto pod Jaworznem 180 z 1200 ha lasu. W 2020 roku zaprezentowano studyjny model. A rok później zlecono….. włoskiej firmie zaprojektowanie nadwozia na nowo. Teraz okazuje się, że polska Izera, jeżeli będzie, to produkcji…..  chińskiej. Na ten pomysł poszło już kilka miliardów złotych. Kosztów dewastacji środowiska nikt nie liczy.

W 2016 Morawiecki ogłosił plan Luxtorpeda 2,0, budowy polskiego pociągu dużych prędkości. Nic z tego nie wyszło, podobnie jak z budowy polskiego promu.  Tymczasem nowosądecki Newag, bez rozgłosu, zwiększył prędkość budowanej od 2012 roku lokomotywy Griffin do 200 km/h.

A kto pamięta ogłoszony w 2017 przez Kaczyńskiego program odbudowy kilkudziesięciu zamków z czasów Kazimierza Wielkiego? Miał on uzasadniać powołanie Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków. Żadnego zamku nie odbudowano, fundusz jest bo jest, a – jak stwierdził NIK – rośnie „zagrożenie nieodwracalnej degradacji wielu zabytków”.

Z uśmiechem politowania można było przyjąć kolejną obietnicę PiS – wielką hollywoodzką produkcję „pokazująca prawdę” o polskiej martyrologii i bohaterstwie. Polska Fundacja Narodowa (kolejny fundusz specjalny) wydała kilkaset tysięcy na stypendia dla ośmiu scenarzystów i 1,5 mln złotych dla hollywoodzkiej agencji, która wyprodukowała dwa spoty z Melem Gibsonem. I to wszystko.

Zadowolenie  wywołała natomiast inna obietnica PiS: zwiększenie ochrony i liczby parków narodowych. Ostatni park powstał w Polsce w 2001 roku, a aktualna władza raczej wspierała wycinkę lasów. Jednak racje mieli sceptycy. Obietnica szybko poszła do kosza. W kolejnych wersjach Polskiego Ładu zapisano już tylko”usprawnienie działania parków”, co oznaczało w praktyce ich uszczuplenie (fragment Świętokrzyskiego PN oddano zakonnikom) i zwiększenie możliwości wycinki drzewostanu.

Można się licytować, które z zobowiązań PiS przyniosło najwięcej szkód i problemów. Ale w gronie tym na pewno znajduje się – hasło z kampanii wyborczej 2015 roku – „usprawnienie” sądownictwa. Pod takim pozorem rozpoczęto niszczenie prawa i sądownictwa. A jak „usprawniono”? Zacytuję portal OKOpress, które problem przeanalizowało faktograficznie. „Statystyki są miażdżące dla Prawa i Sprawiedliwości wraz z Suwerenną Polską. Od 2015 do 2022 roku średni czas rozpatrywania spraw w sądach rejonowych wydłużył się z 4,1 miesiąca do 5,5 miesięcy, po drodze (w 2021 roku) osiągając aż ponad 7 miesięcy. Odsetek spraw rozpatrywanych dłużej niż rok wzrósł z 6 procent w 2015 roku do aż 14 procent w 2021 roku.” I trend ten się nie zmienia. W Sądzie Okręgowym w Warszawie na pierwszą rozprawę czeka się nawet 2 lata!

To tylko kilka z przypadkowo wybranych nie zrealizowanych obietnic PiS, które skrywa przed swymi wyborcami, powtarzając, że „zawsze spełnia swe zobowiązania”. Niestety, politycy Zjednoczonej Prawicy zwyczajnie kłamią. A dziś kilka z  zapomnianych obietnic (np. rewitalizację wielkiej płyty i stażowe emerytury) oferują wyborcom ponownie. Odgrzewają stare kotlety. I liczą, że wyborcy to kupią. I się nie mylą!

Włodzimierz Brodiuk

Nie widzi kto nie chce

Nadchodzące wybory będą najważniejszymi od pamiętnych czerwcowych z plakatem szeryfa z filmu „W samo południe”. Opozycja powinna wydobyć ten plakat z archiwum, bo 15 października zapadnie decyzja o przyszłości naszego kraju. To będzie dzień wyboru między przeszłością i przyszłością, między Wschodem i Zachodem. 4 czerwca wybraliśmy przyszłość, demokrację i Zachód. Dzisiejsze sondaże wskazują, że teraz skłaniamy się ku przeszłości, zniewoleniu i Wschodowi. I niech zwolennicy PiS się oburzają, ale to właśnie jest stawką w tej politycznej rozgrywce między władzą i opozycją.

Do tej rozgrywki władza zaangażowała cały potencjał opanowanego przez siebie państwa, łącznie z łamaniem Konstytucji i zasad moralnych, wykorzystaniem do partyjnych celów budżetu i spółek Skarbu Państwa, podporządkowanych partii mediów. Na wszystkich kanałach tzw. telewizji publicznej idzie jeden sterowany z Nowogrodzkiej przekaz. Dla każdego, kto odrobinę myśli samodzielnie, przekaz bzdurny i niewiarygodny, a przecież skuteczny.Nie na darmo każda dyktatura najpierw przejmowała środki przekazu. Kaczyński wyciągnął wnioski ze sromotnej porażki pierwszych swoich rządów, gdy opinia publiczna miała jeszcze dostęp do informacji o zakulisowych działaniach polityków, a telewizja i prasa podawała fakty takimi jakimi są i dawała głos wszystkim opiniom. Po zwycięskich wyborach 2015 roku natychmiast przejął i obsadził swymi ludźmi TVP i Polskie Radio. I ruszył z propagandą w stylu tuwimowskiej Lokomotywy. Najpierw powoli…

Od ośmiu lat tzw. publiczne media sączą do głów Polaków obraz spaczonej rzeczywistości, „kształcą” wyborcę Zjednoczonej Prawicy. Wspomagają ich budowane i utrzymywane przez państwo konsorcja mediów braci Karnowskich, Sakiewicza i pomniejszych partyjnych lobbystów. To już cała sieć propagandowa z TVP Info na czele, wzajemnie uwiarygadniająca kłamstwa i insynuacje. Wystarczy obejrzeć kto komentuje w pisowskiej telewizji, która jakoś dziwnie nie dostrzega żadnych działań opozycji, poza przydatnymi do odpowiedniego zmanipulowania. Nie zaprasza też komentatorów o niezależnych poglądach.

Kaczyński sprawdził w Polsce z powodzeniem to co Goebbels przeprowadził w hitlerowskich Niemczech, a bolszewicy w ZSRR. Tyle, że – niestety dla niego – nie udało mu się zamknąć TVN24 i spacyfikować Internetu, chociaż do portali typu Onet takie próby politycy PiS podejmowali. Chcieli by  przekazywane treści weryfikował człowiek wyznaczony przez PiS. Tysiąc razy powtórzone kłamstwo staje się prawdą. Dlatego ważne jest, by w przekazie nie było żadnych zgrzytów. Jeżeli ktoś się „wyłamie” obrywa. Bo wszyscy muszą mówić jednym głosem. Widzowie publicznej  TV tego nie obejrzą, ale politycy PiS nagminnie uciekają przed pytaniami dziennikarzy. Do czasu, gdy w „przekazie dnia” otrzymają wytyczne „jak mówić”. I wówczas stają się „rozmowni”, zgodnie z instrukcją. 

Do szerzenia i utrwalania partyjnej „prawdy” konieczne jest odcięcie społeczeństwa od przekazu konkurencji, czyli opozycji. Całkowicie się nie da, ale… TVP obejmuje swym zasięgiem cały kraj, określana przez PiS jako wroga tej partii i przyjazna opozycji, niezależna TVN24 obejmuje co najwyżej 60 proc. potencjalnych odbiorców. Ale dodatkowo rządowa telewizja zwyczajnie pomija informacje niekorzystne dla PiS, a gdy coś takiego się zdarzy to „winny” traci pracę. Nawet za, zdawałoby się, drobiazg. Tak jak w TVP Poznań, której wewnętrzna cenzura nie wychwyciła i nie usunęła informacji, że ojciec Przyłębskiej był w PZPR.

Nie ma w publicznej telewizji żadnej bezpośredniej relacji z konferencji opozycji. Pracownicy TVP są na każdej. Nagrywają, a potem odpowiednio preparują i komentują wypowiedzi. Taka indoktrynacja przynosi skutki. Wyłącza myślenie, czego doświadczam w rozmowie z ludźmi, którzy bezkrytycznie powtarzają ewidentne bzdury. Jednym tchem na przykład, z pełnym przekonaniem i nutą nienawiści, rzuca mi znajomy w oczy, że Tusk  to sługa Merkel i przyjaciel Putina, wróg Polski, zdrajca i Niemiec, jak wygra to sprzeda nas Niemcom i Rosji, będziemy niewolnikami. Czyimi – pytam  – Unii i Rosji? A on z rozpędu kiwa głową!

Stare powiedzenie mówi, że „nie ma gorszego ślepca niż ten, który nie chce widzieć”. Obawiam się, że wielu z nas już po prostu „nie chce wiedzieć”. Kłamstwa przyjęliśmy za prawdę, a oczywistościom zaprzeczamy. Bo przecież na każdym kroku widać, że jedna partia opanowała struktury państwa praktycznie w całości. A na sobotniej konwencji Kaczyński wcielił się w rolę męża opatrznościowego, który prowadzi naród ku respektowaniu wartości demokratycznych, rodziny, wolności, równości i solidarności, bo są one zagrożone przez liberalizm i rożnego rodzaju ideologie, które trzeba odrzucić i PiS je odrzuca. Prezes długo też rozwodził się nad opozycją, która narzuca nam te ideologie, a także poddaństwo i zniewolenie przez Unię Europejską, a nawet przez Rosję. Ale PiS nas obroni i zapewni bezpieczną przyszłość Polaków.

Nie liczyłem ile razy na konwencji PiS padło nazwisko Tusk. Zwłaszcza w wystąpieniu pani Witek, zdaniem której PiS wyzwolił kobiety z piekła Tuska, których Tusk skłonił do ordynarnych wyzwisk i protestów. Inni mówcy chwalili głównie prezesa i obiecywali kolejne wspomaganie socjalne, których pozbawiły potrzebujących rządy PO i PSL. Starsi z widzów mogli mieć dziwne skojarzenia z plenarnymi posiedzeniami dawno rozwiązanej partii. Zabrakło jednak skandowania obowiązkowego wówczas okrzyku „partia z narodem, naród z partią”.

Na konwencji Koalicji Obywatelskiej o samym PiS wspomniano tylko w kontekście rozliczenia wszystkich afer obecnego rządu. Krótko, jako jeden z konkretów. Sporo natomiast mówiono właśnie o konkretach, które miały przywrócić demokrację, wolność, równość i solidarność, a także wspomóc rodzinę. Słownikowo rzecz biorąc mówiono o tych samych wartościach, ale jakże odmiennie. W Tarnowie pod „MY” nie kryła się partia, tylko samorządne społeczeństwo. Wolność, równość i solidarność nie były oddzielnymi wartościami. Rodzina nie sprowadzała się do jednej kobiety i jednego mężczyzny. Było znacznie mniej odwoływania się do emocji, różnic i podziałów. Nie mówiono o tym, że  „bezpieczną przyszłość się zapewni”, tylko „jak tę bezpieczną przyszłość zapewnić”. I to drobna, ale jakże istotna różnica, między mówieniem o demokracji a samą demokracją.

Po 15 października ta drobna różnica zadecyduje o naszym życiu.

Włodzimierz Brodiuk

P.S. TVN Info, z nazwy telewizja publiczna, nie relacjonowała konwencji programowej Koalicji Obywatelskiej, największego ugrupowania opozycyjnego. Nie pokazała też wcześniejszych konwencji Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy.

Niezależna TVN24 – zgodnie z zasadą niezależnego dziennikarstwa – pokazała konwencje wszystkich ugrupowań. Pokazuje też spotkania Kaczyńskiego i Morawieckiego.