I co mi pan zrobisz?

Obyś żył w ciekawych czasach – głosić ma starochińskie błogosławieństwo. Ale proszę nikomu tego nie życzyć. I nie dla tego, że nie jest ono chińskie, a podobno angielskiego polityka Chamberlaina z roku 1898. Spór o autorstwo trwa, ale o znaczenie „ciekawych czasów” już nie. Z pozoru błogosławieństwo jest bowiem w rzeczywistości przekleństwem. I chociaż pasuje do obecnej sytuacji w Polsce, w której znaczenie szeregu pojęć udało się obecnej władzy odwrócić, to jednak chyba większość z nas wolałaby żyć w spokojniejszych czasach. Bez ciągłych sporów, fruwających epitetów i niepewności jutra.

Pierwsze lata obecnego wieku zdawały się oznaczać schyłek kabaretu i satyry politycznej. „Ciepła woda” w kranach mogłaby uchodzić za symbol stabilizacji. Pod pozornym spokojem tliło jednak zarzewie kłopotów. Władza nie zauważała rosnących dysproporcji w korzystaniu z dóbr i jakości życia. W efekcie do głosu doszedł populizm i autorytaryzm. I odżyła satyra, której bogatego materiału zaczęła dostarczać sama władza. Znacznie bogatszego nawet niż za czasów PRL, chociaż w treści niesłychanie podobnego.

Nowa władza natychmiast sięgnęła po sprawdzone metody systemów autorytarnych: przejęła na swój użytek media publiczne, opanowała organy ścigania i sięgnęła po sądownictwo. W systemie demokratycznym wymienność władzy jest rzeczą naturalną, wpisaną w system i powodującą, że błędy jednej ekipy naprawia druga, opozycyjna. O tym kto sprawuje władzę decydują wyborcy. W wyborach, nad przebiegiem których czuwają niezależne od władzy i opozycji  organy. W dzisiejszych czasach dyktatury przybierają szaty demokracji. Tworzą korzystny dla nich system, zachowujący formę, ale zżarty uprzywilejowaniem władzy. Funkcjonuje on znakomicie tak w Rosji jak i na Węgrzech.

W Polsce dwie kadencje Zjednoczonej Prawicy to permanentne działania zmierzające do wyeliminowania opozycji i zapewnienia sobie nie tyle kolejnej, co kolejnych, kadencji.  I do tego zmierza, mimo coraz słabszych sondaży. Pomijając oddziaływanie rządowych mediów i wykorzystywania budżetu państwa do wspierania partii, obsadzenie „swoimi” Państwowej Komisji Wyborczej i Sądu Najwyższego pan prezes sięgnął w roku wyborczym po zmiany w samym systemie wyborczym. Zmniejszył na terenie wiejskim (tam wygrywa PiS) wielkości obwodów głosowania, sytuując lokale bliżej plebanii; uruchomił na wsi dowozy ludzi w podeszłym wieku (to główny elektorat PiS); zmieniając procedurę liczenia kart pozbawił głosu setek tysięcy Polaków za granicą (głosują w większości na opozycję). W systemach demokratycznych jakiekolwiek zmiany w samym akcie wyborczym nie dokonuje się pod nadchodzące wybory, ale pod następne. Czy zatem mamy już taki system w Polsce?

 Bezczelność dyktowana strachem przed przegraną spowodowała, że Nowogrodzka nie dopuszcza do zmiany liczby mandatów w poszczególnych okręgach. Powód: w okręgach popierających PiS liczba wyborców systematycznie maleje. Dostosowanie liczby mandatów proporcjonalnie (w miarę) do liczby wyborców oznaczałoby stratę Zjednoczonej P. Brak takiej nowelizacji jest naruszeniem Konstytucji, ale jej strażnik, prezydent ma ważniejszy problem wyborczy. Kaczyński, który wie, że w bezpośredniej debacie ze swym największym wrogiem, czyli Tuskiem, nie ma szans, postanowił „załatwić” go speckomisją do spraw wpływów Moskwy na nasze rządy. Komisja będzie miała za zadanie rolować byłego szefa Rady Europy aż do wyborów. A rządowa telewizja i radio ma „winę Tuska” upowszechniać jeszcze mocniej. PiS liczy na podpis Prezydenta pod łamiącą Konstytucję ustawą. Ciekawe co zrobi, bo podpis może dla niego oznaczać ostatecznie pożegnanie się z jakimkolwiek stanowiskiem w strukturach demokratycznego świata.

 Tymczasem posłowie Zjednoczonej P. ruszyli w lud rozdając tekturowe czeki z milionowymi „darami”. Czeki są duże, liczby też. Z tyłu, małymi już literami i bez okazywania ludowi, informacja rzetelniejsza. Otóż w potężnych sumach z przodu kryją się spore udziały „obdarowywanych” samorządów, które akurat kasy nie mają, bo PiS walcząc z europejskim prawem i Unią zablokował unijną kasę dla samorządów, a jednocześnie Polskim Ładem okroił dla nich wpływy z podatków. Jak się nic nie zmieni to zostanie tylko tektura.

Tymczasem sukcesy trzeba pokazać dokonane. Nie tylko słowem. Premier Morawiecki otworzył więc z pompą most na Dunajcu w Tylmanowej. Do przecięcia wstęgi wstrzymać trzeba było ruch samochodów, które korzystają z tego mostu już od pół roku. Premier zapatrzył się widocznie na Macierewicza, który w 2020 roku wmurował akt erekcyjny w już wybudowany i oszklony budynek posterunku Policji w Rozprzy. A może na premier Szydło, która latem 2017 roku także z uroczystą oprawą otwierała funkcjonujące od 2016 roku wielofunkcyjne boisko. Nie sięgałbym wstecz, ale wszak politycy Zjednoczonej P. sięgają czasów znacznie wcześniejszych.

W Radomsku  posłanka Milczanowska przecięła wstęgę czynnej od tygodnia…. kasy biletowej. Sukces. Posłanka może służyć za przykład dbałości o swych wyborców. Nie mieli kasy, chcieli – mają. Dotychczas musieli kupować bilety u konduktora. Fakt, bez dodatkowych opłat. Teraz muszą pamiętać, by zdążyć bilet kupić w kasie, bo w pociągu to już będzie karny.  W ciągu pierwszego tygodnia „udało się” – informuje lokalny portal – sprzedać prawie 500 biletów, czyli średnio 65 dziennie, 6 na godzinę. Miasto do sukcesu dopłaci 78 tysięcy złotych rocznie.

PiS buduje państwo na przekupstwie. Ale z wyrachowaniem. Kasa idzie tam, gdzie może dać wyborcze profity. Nasza kasa, bo rząd nie ma swoich pieniędzy, a partie dostają dotacje z budżetu. I chociaż PiS zbiera haracz z posadzonych na stołkach zwolenników, to zmienia tylko styl pasożytnictwa na wspólnym majątku. Buńczuczny Czarnek twierdzi otwarcie, że będzie dawał subwencje i dotacje tylko temu kto mu się podoba. Bo właśnie zajął się zmianą historii Polski, która ma odpowiadać partyjnej narracji. Coś co już było i wydawało się, że już nie wróci, właśnie się dokonuje. W innej barwie i pod innymi sztandarami, ale z podobnie fałszywym przekazem.

Willa+ to egzemplifikacja wsparcia własnego zaplecza partyjnego i zabezpieczanie się na ewentualną przegraną. Po 10 tysięcy złotych na wiejskie zabawy dla wybranych OSP i Kół Gospodyń Wiejskich to przekupstwo w czystej formie.

Tu tekturowe czeki, tam kasa na willę, ówdzie na zabawę. Władza gra rolę dobrego wujka chociaż bardziej przypomina szatniarza z „Misia” Barei, który wręcza cudzy płaszcz, bo „co mi pan zrobi”.

Satyrycy znowu mają pole do popisu. Ale kpina i śmiech nie wystarczą do tego, by odzyskać swój płaszcz.

Włodzimierz Brodiuk

Gdzie każdy czuje się dobrze….

„Ludzie nie dlatego przestają się bawić, że się starzeją, lecz starzeją się bo przestają się bawić”  – uważał Mark Twain, a nasz Józef Kraszewski wtórował: „starzeje ten tylko, kto sobie zestarzeć dozwala”. W myśl tej zasady ostródzianin Edward Polanowski postanowił pobiegać maratony po przejściu na emeryturę. Podobna przyświecała prof. Pierre Vellase, który w 1973 roku doprowadził do powstania pierwszego na świecie Uniwersytetu Trzeciego Wieku. W dwa lata później pomógł prof. Halinie Szwarc w utworzeniu UTW w Warszawie. Dziś tego typu placówki działają na całym świecie. W Polsce jest ich blisko 400 i skupiają  około 90 tysięcy studentów.

Studenci UTW nie tylko zdobywają wiedzę, ale także rozwijają swoje zainteresowania kulturalne i sportowe. Ożywiają życie miejscowych społeczności. Ostródzki Uniwersytet obchodził niedawno 15-lecie działalności. Powołany zostało w ramach struktur Centrum Kształcenia Ustawicznego, a jego inicjatorami byli Anna Widuto – szefowa CKU i Edward Polanowski, który został pierwszym prezesem.  Grupka entuzjastek – panowie wybaczą, ale większość animatorów i studentów to kobiety – współpracując ze szkołami i placówkami kultury potrafiła dość szybko rozwinąć działalność, mimo lokalowych problemów.

We wrześniu 2012 oddaliśmy do użytku, przejęty przez Starostwo Ostródzkie i zrewitalizowany na potrzeby  organizacji pozarządowych budynek w byłych Białych Koszarach. Porozrzucane po mieście i mieszczące się najczęściej „kątem” stowarzyszenia i organizacje otrzymały godne ich warunki funkcjonowania. W obiekcie byłych stajni pruskich i magazynów czołgów znalazło się około 50 lokali biurowych i kilka sal z wyposażeniem audio-wizualnym.

Wówczas to, na  przełomie 2012/2013 roku odwiedziły mnie w Starostwie ówczesna prezeska UTW Elżbieta Dziergacz i jej zastępczyni Janina Brzuzy. Oświadczyły, że Uniwersytet „dorósł” już do samodzielności, czyli do wyjścia spod parasola CKU i powołania samodzielnego stowarzyszenia. I tak się stało. 5 marca 2013 roku odbyło się walne zebranie członków Stowarzyszenia UTW w Ostródzie.  14 marca 2014 roku zostało zarejestrowane  w Krajowym Rejestrze Sądowym.  Formalnościom stało się zadość, ale współpraca pozostała.

Przez te kilkanaście lat stowarzyszenie ugruntowało swoją pozycję nie tylko w Ostródzie, gdzie jej przedstawiciele czynnie biorą udział w życiu miasta, przede wszystkim kulturalnym, a grupy artystyczne takie jak chór „Złota Jesień”, teatralna „Alle Bóda” czy zespół wokalny ”Lilianki” znane są z występów w całym województwie.

Na zajęcia UTW w Ostródzie uczęszcza około 270 osób. Wykłady prowadzą nauczyciele  – wolontariusze.  Dużą popularnością cieszą się wśród studentów wszystkie, a w szczególności   z historii Warmii i Mazur prowadzone przez Tadeusza Petera, zajęcia o przyrodzie – Lucyny Gleby,  gimnastyka pod okiem instruktorek Bożeny Szewczyk, Teresy Okuniewskiej i Krystyny Krolczuk oraz „nordic walking” Janiny Brzuzy.

25 kwietnia w Sali Reprezentacyjnej Centrum Użyteczności Publicznej odbyła się oficjalna uroczystość 15-lecia Uniwersytetu III Wieku, którą prowadziły jak zawsze niezawodne, wieloletnie wiceprezeski Teresa Stasiulewicz oraz Janina Brzuzy.  Nie brakowało podziękowań władz lokalnych, z innych uniwersytetów i od przyjaciół.  Część artystyczną rozpoczął chór uniwersytecki pod batutą Jolanty Stachyry – powstał w październiku 2010 roku, a do ubiegłego prowadziła go Irena Sitarz – a zakończył krótki  koncert zespołu „Lilianki pod kierownictwem Lilianny Bejny.  Oba występy przedzielił spektakl grupy teatralnej „Alle bóda”.

Założycielem „Alle Bódy” jest Janina Brzuzy. Inspiruje, reżyseruje, gra. W prezentowanym spektaklu, obok samej reżyserki, zaprezentowały się Jadwiga Sokołowska, Mirosława Hacuś, Mirosława Zajko, Janina Graf. Paniom dorównywali panowie  Piotr Kowalonek i Józef Gleba. Zespół uzupełniają Daniela Staszkiewicz i Barbara Pisarczyk. Brawo. Za spektakl, za uśmiech, za pokazanie, że po prostu można.

Entuzjastyczne, to nie przesada, brawa towarzyszyły także dzień później koncertowi „Lilianek”  w sali reprezentacyjnej Zamku. Koncertowi, niestety, pożegnalnemu. A może jednak nie – wielu z nas wyrażało taką nadzieję. Zabawa była przednia, publiczność w niektórych piosenkach towarzyszyła  artystom, a koncert poprowadziła  – jak zwykle z klasą – Anna Zapaśnik – Baron, wiążąc występy barwnym kwiecistym słowem.

„Lilianki” powstały w listopadzie 2010 roku z inicjatywy duetu pań Liliany Bejny i Elżbiety Dziergacz. „Lilianki” Liliany ujawniły talenty. Kilka lat temu, zaskoczony, ujrzałem w zespole mego kolegę z podstawówki – Andrzeja Zwierzyńskiego. Wydawało mi się, że wówczas bardziej interesował się zajęciami wuef-u Jerzego Misztala niż lekcjami muzyki Michała Kiszko. A jednak! Słuchałem go z przyjemnością. Podobnie jak małżeństwa Grażyny i Wiktora Urbanowicz, Mirosławy Hacuś, Jadwigi Sokołowskiej, Danuty Karłowicz, Cecylii Jastalskiej i Ewy Śliwki. Czapki z głów! Ukłony dla pani Liliany.

 „Tu każdy czuje się dobrze” – mówi obecna prezes ostródzkiego Uniwersyteu Grażyna Harasim. I gdy przyglądam się atmosferze tych jubileuszowych spotkań, to widzę, że pani Grażyna po prostu stwierdza fakt. Bo o to chodzi. W Polsce ponad 20 proc. obywateli to ludzie w wieku emerytalnym. Jesteśmy, również statystycznie, coraz starsi. I – często – osamotnieni. Idea uniwersytetów III wieku to próba wyrwania z tej samotności, także samotności we dwoje, pokazania, że wcale tacy starzy nie jesteśmy. Że potrafimy… I bardzo dobrze, że w Ostródzie znaleźli się ludzie, którzy potrafili i potrafią ożywić czas emerytury. Także w innych stowarzyszeniach.

Smuci tylko, tradycyjnie już, zdawkowe traktowanie społeczników przez władze. Ich przedstawiciele dziękują, gratulują, wręczają kwiaty i listy pochwalne. Prezentują się do zdjęć. „Odbębniają” powinność i wychodzą. Prezentacja dorobku już ich nie interesuje. O ile w ogóle przychodzą. Na pożegnalnym koncercie „Lilianek” żegnający się ze sceną artyści-amatorzy czekali na  ostródzkich włodarzy opóźniając rozpoczęcie występów. Nie doczekali się.  Nikt nie przybył!

 Studentom trzeciego wieku życzę długiego studiowania na uniwersytecie, gdzie każdy czuje się dobrze!

Włodzimierz Brodiuk

Przekaz na kryzys….

Najlepszym sprawdzianem państwa – jego organizacji, funkcjonalności struktur i jakości zarządzania – jest kryzys. Kryzys pandemiczny, a teraz kryzys wywołany agresją Rosji na Ukrainę ujawniły dysfunkcję państwa. To wydmuszka dęta słowami i hasłami. „Bóg, Honor, Ojczyzna” i piękne defilady nie uchroniły II Rzeczpospolitej przed błyskawiczną klęską. W III RP uderzyły inne zagrożenia, inne są też klęski. Nie tak tragiczne w skali narodu i państwa, ale w skali rodzin i grup – już tak.

Nikt nie był przygotowany na pandemię. Żaden kraj. Ale u nas śmierć zbierała największe żniwo, a władza popełniała błąd za błędem podejmując chaotyczne decyzje i dając pole do popisu kanciarzom i oszustom zarabiających na sprowadzaniu medycznego chłamu.

Naród wykazał chwalebną postawę przyjmując i pomagając milionom uciekinierów z Ukrainy. Władza umiejętnie podpięła się pod płynące ze świata pochwały i uznanie. Stała się także orędownikiem w organizowaniu pomocy walczącemu z agresją sąsiadowi. Tyle tylko, że ta władza nie podjęła praktycznie żadnych kroków, by zabezpieczyć kraj i swoich obywateli przed skutkami wojny. Od razu jednak, właśnie na wojnę zaczęła zrzucać winę za wszystkie wewnętrzne problemy. A te narastały i narastają.

Mamy jedną z najwyższych w Unii i całej Europie inflację. Drożyzna dotyka szczególnie najuboższych. Stand-upy prezesów NBP i Rady Ministrów wprowadzają dodatkowy chaos. Wydłużają się nosy partyjnych i rządowych kukiełek bredzących o winie Tuska i opozycji. Po siedmiu latach rządów Kaczyńskiego i PiS już tylko durnie albo zaślepieni przez siewców nienawiści i pogardy mogą w takie dyrdymały wierzyć. To smutne, że jeszcze tacy są. I to aż trzecia część wyborców! A przecież nie wszyscy z nich są częścią tej olbrzymiej ośmiornicy obejmującej swymi mackami wszystkie państwowe urzędy, służby, instytucje i spółki. Także te odpowiedzialne za przewidywanie i przeciwdziałanie kryzysom.

Ukraińskie zboże, dużo tańsze od naszego, miało przez nasz kraj jedynie przejechać. Tranzytem. Nie przejechało. Miliony ton ugrzęzło w magazynach i tak przepełnionych polskim zbożem. Tysiące ton, może nawet setki tysięcy, trafiło do piekarń i przetwórni pasz. Polscy producenci znaleźli się na granicy upadłości. W myśl rządowo-partyjnej propagandy zawiniła, oczywiście, Unia Europejska. Bajkę kupiły nawet niezależne media rozpisując się o niepotrzebnym zdjęciu ceł na zboże.

Wbija się nam do głów, że UE to jakiś zewnętrzny wrogi nam twór. Tymczasem decyzje w UE są zawsze konsultowane z rządami krajów członkowskich, a w tym przypadku dotyczy to  rolnictwa Unii, za którą to sferę odpowiada komisarz Wojciechowski desygnowany –  a jakże! – przez rząd PiS. Cła nie są istotne, gdy towary nie trafiają na nasz rynek, a  zboże z Ukrainy miało nie trafić. I nie trafiłoby, gdyby rząd o to zadbał. Gdyby na przykład posłuchał tego wrednego Tuska i – może mniej wrednej – reszty opozycji. Rok temu. Dziś próbuje organizować konwoje i zapewnia, że w kraju nie zostanie ani kilogram ukraińskiego zboża. Kto wierzy w zapewnienia, skoro do wywiezienia jest kilka milionów ton, nowe zboże napływa, a polskie porty mają mizerną przepustowość. Kto miał zarobić, a kant oblicza się na miliardy złotych, to już pewnie zarobił. Ciekawe czy prokuratura to wyjaśni? Raczej wątpię. Skupiona na polowaniu na politycznych przeciwników PiS na takie „drobiazgi” nie ma czasu. A jej kierownictwo na pewno nie ma chęci ujawniania niekompetencji (może i przekrętów) partyjnych kolegów.

Jeszcze nie rozwiązano jednego problemu, a media piszą o kolejnym. Oto zagrożone bankructwem są polskie gorzelnie. Powód: wysokie koszty produkcji i napływ taniego spirytusu z Ukrainy. Podobnie jak w przypadku zbóż i drobiu, producenci sygnalizowali problem już w roku ubiegłym, ale rząd odpowiadał, że sprawę monitoruje.

Paradoksalnie, ale kryzysy sprzyjają rządzącym. Cały ich partyjny aparat nastawiony jest na jeden cel: utrzymanie władzy. Na Nowogrodzkiej doskonale zdają sobie sprawę, że pozyskanie nowych wyborców jest niemożliwe. Pozostaje utrzymanie dotychczasowych. Tych zaś trzyma przy PiS – nie licząc osobistych interesów – emocja, czyli wróg, który zagrażać ma, co wbija im do głowy rządowa propaganda, wierze katolickiej, „normalnej”  rodzinie, niezależności narodowej, obyczajom, wychowaniu dzieci i tak dalej. Do wroga czuje się głównie nienawiść, no bo przecież nam szkodzi, a „drugi policzek” tylko głupi nadstawia.

W kryzysie łatwo wroga wskazać, podzielić na „swoich” i „obcych”, zmobilizować. Zwłaszcza, gdy ma się w ręku praktycznie wszystkie narzędzia, z forsą z budżetu państwa, rządową telewizją i poparciem z ambony włącznie. I gdy ten cały aparat dmie w jedną trąbkę, to zagłusza ona rzeczywistą przyczynę jaką jest….. obecna władza.

W państwach demokratycznych zmiana władzy jest rzeczą normalną, a ciągłość realizowania celów państwa zapewnia stabilna i fachowa kadra administracyjna. Urzędnicy służby cywilnej wyższego i średniego szczebla, po sprawdzeniu ich kompetencji, funkcjonują niezależnie od zmiany władzy politycznej. PiS zlikwidował służbę cywilną, pozbył się „nie swoich” urzędników i pozatrudniał „swoich”, często pociotków i „działaczy” z wątpliwymi kompetencjami. Bez konkursów i weryfikacji umiejętności i wiedzy. Urzędnik państwowy stał się urzędnikiem partyjnym. Aparat państwowy stał się aparatem partyjnym.

Brak wiedzy, doświadczenia i umiejętności urzędników to jedna z przyczyn kiepskiej oceny sytuacji, przewidywania następstw podejmowanych decyzji i podejmowania właściwych przeciwdziałań. Druga to czekanie przez urzędników  na wytyczne partyjnych bonzów. A ci też czekają. Na wytyczne z Nowogrodzkiej. Ale nawet to nie tłumaczy w pełni dlaczego polski rząd mając w Komisji Europejskiej swego komisarza rolnictwa nic do czasu protestów rolników nie robił. Nawet nie wystąpił o wprowadzenie ceł.

Czas więc płynął, problem narastał. Wreszcie sprawę politycznie przemyślano.  Prezes kazał zamknąć granicę dla ukraińskich towarów. Odpowiedni minister polecenie wykonał. I natychmiast rząd się z tej bezprawnej decyzji wycofał. Ale odpowiedni przekaz w lud poszedł. Oto, dzięki zdecydowanej postawie prezesa, winowajczyni, czyli Unia Europejska, zmieniła niekorzystne dla nas decyzje. Chociaż nie zmieniła.

I może właśnie o to chodziło? O ten przekaz.

Włodzimierz Brodiuk

Władza babć i dziadków

Pesymiści twierdzą, że jesienne wybory parlamentarne będą ostatnimi zachowującymi resztki standardów demokratycznych. Kolejne przypominać będą coś pośredniego między węgierskimi i rosyjskimi. Pozostaną pozory, a wprowadzone mechanizmy wyborcze zapewnią zachowanie władzy „właściwej” partii.

W necie krąży fake jakoby Kaczyński zapowiedział już w 2013 roku, że raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy”. Kaczyński nigdy tak nie powiedział, ale do tego dąży. Przy czym wie doskonale, że w systemie demokratycznym nie jest to możliwe. Chyba, że ten system się zmieni. Chyba, że jedna partia zmonopolizuje całą władzę i media, ba, wszystkie struktury państwa.
W 2010 roku ostrzegał wprost, cyt: „Demokracja monopolu nie znosi. Jeśli jakaś władza ma wszystkie stanowiska w państwie; jeżeli do tego ma prezydenta; jeśli do tego proszę państwa ma poparcie potężnych mediów, które nie zauważają jej błędów, które w jednych oczach widzą źdźbło, a w innych belki nie widzą (żeby się odwołać do Ewangelii), to wtedy, proszę państwa, z naszą demokrację może być naprawdę bardzo niedobrze.”  

Dziś jest z polską demokracją „niedobrze”. Dzięki akurat Kaczyńskiemu. Władza, czyli PiS, czyli Kaczyński, ma prawie wszystko w garści. Poleceń z Nowogrodzkiej nie wykonuje jedynie Senat, szykanowani sędziowie, część mediów  i NIK. Reszta jest już „swoje”: prezydent, rząd, Sejm,  Trybunał Konstytucyjny, kierownictwo sądów, policja, służby specjalne, TVP i Polskie Radio, większość lokalnej prasy wykupionej przez Orlen, spółki skarbu państwa. Nie udało się jeszcze spacyfikować wszystkich sędziów i prokuratorów. Wkurza część, sprowadzonych do roli partyjnych pałkarzy i ochroniarzy, policjantów. Nie wiadomo jak w przypadku społecznego buntu zachowałoby się wojsko. Nie powiodło się uciszenie TVN i podporządkowanie Internetu. Przeszkadza członkostwo w Unii Europejskiej.

PiS potrzebuje jeszcze tylko jednej kadencji, by Warszawa stała się – zgodnie z zapowiedzią prezesa – co najmniej drugim Budapesztem. Politycy PiS nie ukrywają tego. Tymczasem całkiem realna jest możliwość porażki. Jak temu przeciwdziałać, zwłaszcza gdy narasta kryzys gospodarczy i drożyzna?  Nadzieja w utrzymaniu twardego elektoratu. Dzięki rozproszeniu opozycji pozwoli to na wygranie wyborów, otrzymanie premii wynikającej z ordynacji wyborczej i szansę na utworzenie rządu.

Podległe PiS i uzależnione od rządowych dotacji i reklam państwowych spółek media wzmagają ataki na opozycję i Tuska. Winą za wszystkie problemy nieudolnych rządów obarcza się wojnę, opozycję, Niemcy i Unię Europejską.  Do elektoratu PiS nie docierają ujawniane przez niezależne media i opozycyjnych posłów afery, informacje o korupcji i nieudolności. Za to przekupuje się go pieniędzmi z budżetu. To się sprawdziło w wyborach 2019 roku, ma się powtórzyć w 2023. Równolegle „wzmacnia się” budżetową kasą „swoje” fundacje, organizacje i stowarzyszenia, które w przypadku porażki pozwolą na przetrwanie partii i działaczy.

Wzmocnić propagandowy przekaz o „nie polskiej opozycji” ma też powołanie przez PiS Państwowej Komisji „do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne w latach 2007-2022”. Ustawa obdarzyła ją – wbrew Konstytucji –  uprawnieniami prokuratury, policji, sądu i służb specjalnych. Poseł Kowalski nie ukrywa: ma zająć się Tuskiem i pozbawić go praw obywatelskich. Senat pewnie ustawę odrzuci, Sejm odrzuci veto Senatu i zadecyduje prezydent Duda. Jeżeli ustawy nie podpisze, to i tak PiS osiągnie swój cel: przekieruje uwagę z afer i przekrętów PiS na „szkodliwe działania” Tuska, o czym pełno będzie nie tylko w TVP. 

To smutne, ale siedem lat rządów PiS przyzwyczaiło społeczeństwo do łamania Konstytucji, tworzenia prawa pod partyjne potrzeby, korupcji, nepotyzmu i kolesiostwa, bezkarności partyjnych działaczy.

Równie smutny jest fakt, że PiS sprawuje władzę i może doprowadzić do zbudowania w Polsce fasadowej demokracji, dzięki babciom i dziadkom, wbrew dążeniom i potrzebom wnuków. Aż 81 proc. wyborców PiS to ludzie powyżej 50 roku życia. Gdyby tylko ta grupa wiekowa brała udział w wyborach to PiS zdobyłby 53 proc. głosów, KO – 28 proc. Inne partie by się nie liczyły. PiS mógłby zmienić Konstytucję pod gust i widzimisię swego autorytarnego prezesa.

Całkiem inny (dane za sondażem IPSOS dla OKOpress) byłby obraz głosowania wyborców w wieku 18 – 49 lat, a więc generalnie tych, którzy są przyszłością każdego kraju i narodu. Wygrałaby KO – 27 proc., przed Konfederacją 21 proc.. Po 12 proc. głosów zdobyłaby Lewica i PiS, 9 proc. – Polska 2050, 7 proc. – PSL. Obecna opozycja zdobyłaby 258 mandatów.

Warto też zwrócić uwagę na  aktywność wyborczą. O ile pewność udziału w wyborach deklaruje ponad 80 proc. wyborców powyżej 60 lat, to tylko 39 proc. – w wieku 18-29 i 50 proc. w wieku – 30-39 lat.

W świetle tych danych nie dziwi dbałość i dopieszczanie emerytów przez PiS. Pod ten elektorat (i wiejski) Zjednoczona Prawica znowelizowała Kodeks Wyborczy. Starzy mają mieć do urn bliżej i skorzystać z dowozu. Przy okazji utrudniono głosowanie wyborcom z zagranicy, którzy w większości nie popierają PiS.

Zjednoczona prawica liczy na utrzymanie się nastawienia wyborców. Opozycja – jeżeli chce wygrać – musi zaktywizować młodszą część naszego społeczeństwa. Przekonać, że jeżeli nie chcą żyć w Polsce swych babć i dziadków to muszą pójść do urn i odesłać PiS do opozycji.

A tak na marginesie: w rodzinie zazwyczaj babcie i dziadkowie dbają o przyszłość swych wnuków. Często własnym kosztem. W kraju za ich wybór zapłacą wnuki.

Włodzimierz Brodiuk

Układ zero-jedynkowy

Zapis i przekaz zero-jedynkowy wysłał do lamusa analog i wdarł się wielkim szumem informacyjnym w nasze życie. Nawet tych, którzy stronią od Internetu i mediów społecznościowych. Tradycyjne media – od czasopism po telewizję i radio – także funkcjonują dziś w „cyfrze”. Zalewie informacji – często nierzetelnych i fałszywych , ale zazwyczaj podanych w sensacyjnej formie – towarzyszy łatwość ujawniania ukrywanych, także w epoce analogowej, tajemnic. Bez „pegasusa” i kosztownych systemów podsłuchowych. 

Układ zero – jedynkowy nie jest kwestią cyfrowego zapisu i przekazu. To także coraz wyraźniej nasz sposób myślenia i oceny zdarzeń. I nie obarczajmy tym technicznych innowacji. W cyfrowym zapisie „0” i „1” są ze sobą kompatybilne, współgrają, tworząc zrozumiały przekaz. Tymczasem zero-jedynkowe „bańki” w naszym społeczeństwie są sobie całkowicie przeciwstawne, wrogie i głuche na jakiekolwiek „cudze” argumenty. Zamknięte w sobie i reagujące nie na treści, ale na hasła. „Prawda” w każdej z tych baniek jest inna, inne jest też „kłamstwo”, natomiast w ogóle nie liczą się „fakty” i „rzeczywistość”. Te „bańki” stworzone i stymulowane przez polityków służą tylko i wyłącznie politykom. Koszty ponoszą „bańkowicze”.

Oczywiście, powie ktoś, owe bańki służą głównie jednej stronie politycznej sceny – władzy. I to ona ma do dyspozycji nasze podatki, którymi hojnie zasila instrumenty podtrzymujące „ich” bańkę – od mediów publicznych i tzw. prawicowych po również tzw. prawicowe fundacje i stowarzyszenia. To fakt. Ale także po drugiej stronie funkcjonuje „bańka”, choć zdecydowanie mniejsza i bardziej podatna na argumenty.

Wspominam o tym zero-jedynkowym układzie w kontekście dwóch zdarzeń, które ostatnio wstrząsnęły opinią publiczną. I tymi „bańkami” też. Rzecz w ujawnieniu ukrywania i tuszowania przypadków pedofilii wśród księży przez Jana Pawła II w czasie jego kierowania diecezją krakowską oraz samobójstwie 16-letniego chłopca, ofiary pedofila ale także politycznej nagonki.

Jan Paweł II jest postacią wybitną i zasłużoną, także dla naszej niepodległości. I tego nikt nie kwestionuje. Okazało się jednak, że jest też nieodrodnym synem Kościoła i sprawując swą biskupią funkcję – podobnie jak prawie wszyscy ówcześni hierarchowie – bardziej dbał o „dobro” Kościoła niż o ofiary pedofilii  podległych mu księży. Jest to ciemny rys na sylwetce wielkiego – skądinąd – Polaka.  I – co ciekawe – był on znany już wcześniej, zwłaszcza w środowisku księży. W reportażu dziennikarza TVN24 opisują swe doznania poszkodowani przez księży, których historie zostały zamiecione pod dywan, którzy nie otrzymali pomocy od swego biskupa, których skargi nie zostały wysłuchane, a sprawcy ich dramatów, przestępcy w sutannach pozostali bez kary. Zostali wreszcie wysłuchani.

Wydawałoby się, że upublicznienie tych faktów powinno wzbudzić refleksję, obudzić sumienia. Nic z tego. Natychmiast do ataku ruszyli politycy PiS z premierem Morawieckim na czele i  propisowkie media z TVPInfo na czele.  Na dziennikarza, TVN i – oczywiście Platformę Obywatelską – posypały się oskarżenia i hejty. Naczelnym argumentem jest chęć zniszczenia autorytetu Świętego Papieża i Polski.  Bo przecież wiadomo, że jak ktoś atakuje Kościół to atakuje Polskę. Paski w TVP Info głosiły, że TVN24 zaatakowało Jana Pawła II wykorzystując esbeckie fałszywki z IPN. Było to kolejne kłamstwo, ale przecież „bańka”, do której adresuje swój przekaz to medium reportażu raczej nie ogląda.

Znakomita większość świętych katolickich to nawróceni grzesznicy i przestępcy. Wystarczy sięgnąć po biografie św. Pelagii Pokutnicy (prostytutka z Antiochii), św. Marii Egipcjanki (nimfomanka), św. Mateusza Apostoła (bezlitosny celnik i hulaka) czy św. Augustyna (seksoholik). Po prostu święci to ludzie, którzy popełniali błędy i grzeszyli, krzywdzili innych, ale zrozumieli, że idą złą drogą i się nawrócili, odpokutowali. Święci nie wymagają obrońców. Chyba, że leży to w interesie żyjących. Właśnie posłowie PiS projektują podjęcie przez Sejm uchwały w obronie „dobrego imienia Jana Pawła II”. Czy naprawdę chodzi im o JPII? Śmiem wątpić. Ta uchwała ma mieć użytek polityczny. Oto my bronimy chrześcijaństwa atakowanego przez wrogów Kościoła i Polski. Ta uchwała ma też zagnać do kąta opozycję: jak nie zagłosuje „za” to da kolejny asumpt do jej dyskredytacji.

Na Nowogrodzkiej potrafią wykorzystać każdą sytuację, by poszczuć rodaków na opozycyjne partie. I mają narzędzia: budżet naszego kraju, forsę spółek Skarbu Państwa i tzw. publiczne media. Umiejętnie wykorzystują wpadki swych pretorian i ludzkie nieszczęścia, do których owi pretorianie doprowadzili.

Dwa lata temu ujawniono, a rok później – w grudniu 2021 roku – skazano na więzienie pedofila. Sąd utajnił sprawę ze względu na dobro ofiar przestępcy. Po roku od sądowego wyroku (29 grudnia 2022 r.) sprawę nagłośniło Polskie Radio Szczecin   i TVP Info. A potem ruszyła lawina w mediach społecznościowych. Tak zwanych prawicowych. Po co?  Dwa lata po zatrzymaniu i dwa lata po skazaniu przestępcy. Bo pedofilem okazał się być członek  PO, a poszkodowanymi dzieci posłanki PO. Oto – ten kłamliwy przekaz popularyzowany jest nadal przez pisowskie media i PiS – „PO ukrywała przez rok aferę o pedofilii w PO”.  Kto uwierzy w taki idiotyzm? Okazuje się, że wielu. Nie tylko z PiS-owskiej „bańki”.

Efektem politycznej rozgrywki było pogłębienie traumy i samobójstwo 16-letniego dziecka. Szczujnia polityczna doprowadziła do kolejnej tragedii. A teraz ta sama szczujnia, wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi, oskarża PO. A nawet matkę zaszczutego chłopca. Najlepszą metodą obrony jest atak. Ma on nie dopuścić do świadomości wyborców, zwłaszcza prawicowych, z jaką cyniczną degrengoladę moralną mamy do czynienia.
I żeby układ zero-jedynkowy się nie rozsypał.

Włodzimierz Brodiuk

Robak na schabowym

Z okazji  550. rocznicy swych urodzin w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie pojawił się sam … Mikołaj Kopernik. Jako wyposażony w sztuczną inteligencję robot, z którym można swobodnie porozmawiać, a nawet pożartować. Sztuczna inteligencja funkcjonuje póki co w obszarze programu zainstalowanego mu przez twórców. „Myśli” zgodnie z zainstalowanym przekazem, a naukowcy starają się rozbudować możliwości „samodzielnego myślenia” SI. W przypadku „żywych” inteligencji mamy do czynienia z zamierzeniami odwrotnymi: nam manipulatorzy wszelakiej maści starają się ograniczyć myślenie. Programuje nas reklama, marketing, propaganda.

Dźwięk, obraz, a zwłaszcza emocje wyłączają myślenie. Zwłaszcza emocje. Kupujemy w ciemno każdą bzdurę, gdy opowiada o zagrożeniu dla naszych zwyczajów, stylu życia i potrzeb, albo jest zgodna z naszymi poglądami, uprzedzeniami i obawami. Lubimy też, chociaż się do tego nie przyznajemy, gdy o kimś mówi się źle.

W zależnych od władzy mass mediach „czarną owcą” jest przede wszystkim Tusk, którego szef PiS obawia się najbardziej, z którym Kaczyński kilka razy przegrał w wyborach, a przede wszystkim w bezpośrednim starciu przed kamerami. W siedzibie PiS na Nowogrodzkiej funkcjonuje nawet specjalny zespół, którego zadaniem jest szukanie „haków” na lidera PO.  I nie tylko. Ostatnio Tuska „przebił” w rządowo-partyjnym „przekazie dnia” Trzaskowski, który „chce zmusić Polaków do jedzenia owadów i rezygnacji z samochodów”, a pracownik propagandowy TVP Info doszedł do wniosku, że zamiary Trzaskowskiego prowadzą w efekcie do „zlikwidowania człowieka”.

Zdaniem prezesa Kaczyńskiego objawiło się nam oto „wielkie szaleństwo”. Poseł Mejza ogłosił, że zbliżająca się Wielkanoc – jeżeli opozycja dojdzie do władzy –  będzie ostatnim świętem z kiełbasą. Prominent PiS Sobolewski straszy, że PO chce żebyśmy „wszelki pokarm spożywali rzadko, a do tego w starych łachmanach”. Na szczęście jest PiS i obroni kiełbasę, schabowe i samochody. Obroni rodaków.

Tu warto wreszcie odkryć prawdę, którą w tym partyjnym przekazie tak zniekształcono, że stała się kłamstwem. Rzecz bowiem dotyczy przyjętej  CZTERY LATA TEMU przez organizację C40 Cities rekomendacji na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. C40 skupia około 100 metropolii, w tym  Paryż, Londyn, Rzym, Pekin, Lizbona, Nairobi, Johannesburg, Kuala Lumpur, Mexico City i Warszawa. Sama rekomendacja  – oparta na raporcie naukowców z Leeds – wskazuje na potrzebę wprowadzania ograniczeń emisji gazów poprzez między innymi ograniczenia  konsumpcji mięsa i nabiału, zmniejszenia liczby samochodów i skrócenia łańcucha dostaw towarów.

Rekomendacja mówi więc o kierunkach działań wcale nie nowych ani odkrywczych. Praktycznie wszyscy analitycy rozwoju ziemskiej cywilizacji wskazywali, że produkcja białka zwierzęcego nie zaspokoi zapotrzebowania dynamicznie rosnącej liczby ludności. Z jednej strony grozi nam głód, z drugiej – ocieplenie klimatu, susze i  załamanie produkcji żywności w  znacznej części naszego globu. Czyli – głód. W efekcie – natężenie migracji, przed którą nie uchronią żadne mury, ogrodzenia i zasieki na granicach. Stąd konieczność zmiany naszego menu. I zwiększenia produkcji czystej energii.

Kilka danych.  ONZ przewiduje, że globalna populacja ludzi osiągnie 8,5 miliarda do 2030 roku i 9,7 miliarda do 2050 roku. Oczekuje się, że globalne zapotrzebowanie na białko będzie musiało wzrosnąć o 76%. Ten ogromny wzrost zapotrzebowania na białko związany jest także z rosnącym spożyciem jednostkowym. Statystyczny człowiek w 1961 roku spożywał dziennie 39 gramów białka zwierzęcego, w 2011 – 52 gramy, a w 2030 będzie spożywał już 54 gramy i 57 w 2050. Niby niewiele więcej, ale pomnóżmy to przez miliardy….

Nie trzymając się własnej koszuli i dnia dzisiejszego, nie dbając jedynie o wynik wyborów i utrzymanie koryta, trzeba się zastanawiać nad szukaniem  sposobów ograniczenia budowanych przez nas globalnych kataklizmów. I przygotowywać się do zmian uświadamiając ich potrzebę i wprowadzając je dobrowolnie. Bez straszenia i wykorzystywania ludzkich obaw dla własnych interesów.

Rekomendacje C40 nie stanowią ani programu politycznego, ani punktów do zrealizowania w określonym czasie. To po prostu ramy indywidualnej konsumpcji, które  pomogłyby w walce ze zmianami klimatu. W miastach należących do C40 rewolucji nie ma. Część z nich – Londyn, Paryż czy Berlin –  wprowadziła strefy czystego transportu. Warszawa się do niej, i to na niewielkim obszarze, przygotowuje. Władze szkockiego Edynburga zadecydowały, że w szkolnych stołówkach w mieście nie będzie mięsa. Francuski rząd zobowiązał dyrektorów szkół do serwowania roślinnego menu przynajmniej jeden dzień w tygodniu.

A  konsumpcja owadów? Wbrew straszeniu PiS nikt nie każe nam ich jeść. Warto jednak wiedzieć, że produkty z nich spożywa regularnie blisko 2 miliardy ludzi, a badania dowodzą, że białko wielu owadów zawiera więcej koniecznych dla organizmu ludzkiego składników niż zwierzęce.  Produkty z nich dopuszczone są także w UE.  Zezwolenie obejmuje częściowo odtłuszczony proszek ze świerszczy wietnamskich (jako dodatek do wielu produktów, w tym wypieków), larwy mącznika młynarka i pleśniakowca lśniącego  oraz owady szarańczy wędrownej i świerszcza domowego. I to od kilku lat. Może już nawet białko z owadów jedliśmy. Na przykład w chipsach.

Konsumpcja owadów, to potencjalne rozwiązanie globalnych problemów związanych z wyżywieniem rosnącej populacji ludzkiej w nadchodzących latach. Ponad 2000 gatunków owadów uważanych jest za jadalne. W Polsce nie posiadamy tradycji spożywania owadów czy produktów z udziałem przetworzonego białka zwierzęcego z owadów. Jednak w przyszłości owady mogą okazać się jednym z istotniejszych składników naszej diety.” Ten cytat pochodzi z publikacji powstałej w 2021 roku w ramach współfinansowanego przez  Narodowe Centrum Badań i Rozwoju programu  „Opracowanie strategii wykorzystania alternatywnych
źródeł białka w żywieniu zwierząt umożliwiającej rozwój jego produkcji na terytorium RP”.  Z jednej strony więc mamy polityczny atak na opozycję, z drugiej – rozsądne i perspektywiczne działanie. Dodam tylko, że ziemniaki – zanim znalazły się na naszym stole – też najpierw były paszą dla zwierząt.

Tworzenie przez PiS – jak twierdzą złośliwcy – batalionów obrony schabowego to nic innego jak podsmażanie karalucha, którego nikt nam na talerze nie kładzie. Po za samymi krzykaczami. A ci pewnie sądzą, że Polak już samodzielnie myśleć nie potrafi. I wstręt do owadów da władzy kilka procent głosów więcej w najbliższych wyborach.

Włodzimierz Brodiuk

Transparentne kasowanie…

Ostatnie tygodnie przynoszą coraz więcej sygnałów, że kampania wyborcza już się rozpoczęła, a kierownictwo PiS zdradza wyraźne obawy przed porażką. Uwidacznia się to nie tylko w mało skoordynowanych zapowiedziach o tym „co komu władza da”, ale także w bezczelnym już rozdawnictwie narodowego dobra wśród swoich. Korupcja polityczna prześciga się z grabieniem pod siebie.

 PiS na wyścigi z Solidarną Polską rozdają apanaże, starając się zapewnić swoim działaczem miękkie lądowania na wypadek utraty władzy i tracenia setek, a nawet tysięcy ciepłych posadek. Dziesiątki różnorakich funduszy i fundacji obsadzonych partyjnymi bonzami, kolesiami i pociotkami, hojnie dojących Skarb Państwa, mają być podstawą trwania obu partii na arenie politycznej.

Te 40 mln rozdanych ostatnio przez Czarnka to drobna cząstka kasy przelewanej do partyjnej, a nawet prywatnej, kieszeni. Drobna, ale najgłośniejsza, bo aż kipi bezczelnością. Liderzy PiS głoszą, że minister dzielił kasę transparentnie. I mają rację, chociaż owa transparentność jest skutecznie blokowana przez TVP, orlenowskie i prorządowe media, dzięki czemu o aferze nie ma pojęcia – jak wykazały sondaże – połowa Polaków.

A jak wygląda transparentność i legalność? Schemat jest prosty. Projekt ustawy, którą opracowuje się w ministerialnym zaciszu, zgłasza grupa posłów Zjednoczonej Prawicy. W ten sposób unika się społecznych konsultacji, którym muszą być poddane wszystkie projekty rządowe. Projekt poselski wchodzi na tzw. „szybką ścieżkę” legislacyjną. Jest naprawdę szybka. Sejm potrafi uchwalić taki projekt w jeden dzień, a zwłaszcza noc. Bez zbędnej dyskusji, którą próbują wzbudzić posłowie opozycji. Uchwalona ustawa trafia do Senatu. Ten – co jest regułą – zasięga opinii fachowców i ekspertów, wychwytuje błędy, wprowadza poprawki, doprowadza treść ustawy do zgodności z Konstytucją. Syzyfowa praca. Sejm wszystkie zmiany w ustawie wyrzuca do kosza. Bez dyskusji. Wszystkie w jednym głosowaniu. A dodatkowo, co też już bywa regułą, dodaje tzw. „wrzutki”, które często nie mają nic wspólnego z problematyką ustawy.

W ten sposób – „transparentnie” – utworzono też „fundusz inwestycyjny” Czarnka. Pan minister również działał transparentnie. Powołał komisję ekspertów do oceny wniosków, a potem oceny ekspertów potraktował jak Sejm poprawki Senatu. Wyrzucił do kosza. Bo mógł. Sam zresztą przyznał, że tak zrobił, bo nie będzie dawał forsy „komuchom”, „szkodnikom” i „lewactwu”. I nieważne, że 70 proc. wnioskodawców, którym dał kasę nie spełnia kryteriów konkursu, nie ma ani doświadczenia, ani dorobku, powstała w ostatnich dwóch latach, a jedna nawet trzy dni przed złożeniem wniosków. Część z obdarowanych nie ma też nic wspólnego z oświatą.

W tzw. publicznej telewizji tego nie zobaczycie, w tzw. publicznym radiu – nie usłyszycie, a szkoda. Warto wszak się dowiedzieć, gdzie są ukryte owe „komunistyczne” pozarządowe stowarzyszenia. A są one dość liczne, bo do ministerstwa Czarnka wpłynęło kilkaset wniosków, w tym  od stowarzyszeń i organizacji zajmujących się rehabilitacją i edukacją niepełnosprawnych czy zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży, działających od wielu lat i mających bogaty dorobek. W tym Polski Związek Niewidomych. I to są wg ministra RP „komuchy” i „lewactwo”.

W założeniu organizacje pozarządowe wspomagają zadania państwa. W tym przypadku w wychowaniu, edukacji i wspomaganiu deficytów dzieci i młodzieży. Dotacje państwa uzupełniają jedynie środki zdobywane z innych źródeł, w tym od samorządów i darczyńców. Finansują bieżącą działalność i wyposażenie. Potrzeby są ogromne, stąd wsparcie musi być szczególnie wyważone, by umożliwiło ich zaspokojenie jak największej licznie organizacji. Jak największej liczbie dzieci. PiS olał tę zasadę i tylnymi drzwiami wprowadził  finansowanie zakupu nieruchomości. A Czarnek zadbał by forsę dostali głównie swoi.

I tu kończy się transparentność. Pozostają tylko obelgi rzucane przez  ministra z sejmowej mównicy i popisy posła Kowalskiego. Niezależne media zaś wyciągają kolejne „brudy”, ujawniają kłamstwa i nieprawidłowości. Oto aż 14  na 45 dofinansowanych podmiotów pochodzi z województwa lubelskiego, z okręgu wyborczego pana ministra. Trzy z tych podmiotów powiązanych jest bezpośrednio z osobą ministra: w Towarzystwie Gimnazjalnym „Sokół” minister przez 17 lat (aż do 4 października 2022 roku) zasiadał w komisji rewizyjnej; dotacje miliona złotych otrzymało też stowarzyszenie kierowane przez proboszcza parafii Czarnka; wreszcie za kasę z „Willi plus” OSP w Jakubowicach Konińskich kupiło działkę przy szkole kierowanej przez szwagra ministra.  Przy okazji wyszło na jaw, że szkoła ta, do której uczęszcza tylko 253 uczniów, otrzymała w sumie z ministerstwa edukacji aż 15 mln zł dotacji. Ot, przypadek.

Pozostańmy w naszym regionie, już nie tak hojnie obdarowywanym, ale też w myśl zasady „dać swoim”. Fundacja „Dumni z Elbląga”, zarejestrowana w kwietniu 2022 roku, dostała  2,2 mln złotych na zakup ponad 2,5 ha nieruchomości rolnej w Karczowiskach Górnych, z domem o 10 pokojach, trzema garażami, własnym lasem, stawem i domkiem pszczelarza. Fundacja ma na swym koncie aż dwa osiągnięcia: przygotowała „szlachetną paczkę” dla jednej rodziny i pośredniczyła w przekazaniu dzieciom kaszek dla dzieci. Prezesem fundacji jest lokalny przedsiębiorca – jak informują media -kolega  szefa Akademii PiS, szkolącej partyjne kadry.

Posłanka Falej złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, wskazując, że fundacja nie ma ani historii, ani dokumentacji działania, a ponadto dostała pieniądze na nieruchomość rolną, której fundacja – zgodnie z prawem – kupić nie może. Tylko co z tego. Fundacja Wolność i Demokracja, założona przez ministra Dworczyka, otrzymała zgodnie z wnioskiem, 4,5 miliona złotych na zakup nieruchomości na Żoliborzu. Już po przyznaniu kasy zmieniła zdanie i postanowiła kupić willę na Saskiej Kępie.  Ministerstwo edukacji nie dostrzega w tym złamania zasad konkursu.

I nie ma co się dziwić. Sedno tkwi bowiem nie w jakichś tam regulaminach konkursu i wspomaganiu oświaty. Chodzi o to, by za pieniądze z budżetu państwa, czyli z NASZEJ KIESZENI, „kupić” należącą do Skarbu Państwa, czyli do NAS, nieruchomość – willę lub apartament  – i po kilku latach przejąć ją na własność partyjnych kolesi. Przepraszam, fundacji.

Transparentnie i legalnie. Kłopot tylko w tym, by o machinacjach, a opisane to tylko cząstka procederu, nie dowiedział się wyborca PiS. Może sobie bowiem nagle uświadomić, że „kasuje się” nie tylko opozycję, ale i jego samego. Bo się może zdenerwować.

Włodzimierz Brodiuk

Nie tylko w Ukrainie

Nowy rok zaskoczył chyba najbardziej cenami na stacjach paliw. Nie wzrosły, a na Orlenie nawet spadły. Jak to możliwe: VAT wzrósł o 15 procent, a ceny – nie. Cud? Niestety, to tylko kolejna przedwyborcza manipulacja. Po początkowej panice, wywołanej agresją Rosji na Ukrainę i restrykcjami wobec agresora, rynek paliw ustabilizował się, a ceny ropy spadły. Ale nie ceny na stacjach paliw, bo Orlen trzymał wysokie marże, generując rekordowe zyski. Dziś tłumaczą nam, że manipulacja ta miała na celu uniknięcie szoku cenowego, czyli Obajtek z Morawieckim oszczędzili nasze nerwy. A że przy okazji Orlen i budżet zarobił? Wzburzenie radykalnym wzrostem cen na pewno rzutowało by na słupki poparcia partii władzy. I o to w tej noworocznej niespodziance chodziło przede wszystkim.

W minionym roku światem wstrząsnęła napaść na Ukrainę i bestialstwo agresora. Moskiewski reżim odsłonił swą okrutną twarz tyrana, mordercy i gwałciciela, pozbawionego moralnych zasad i człowieczeństwa. Ujawnił także, że lata prania mózgów upodobniły większość obywateli tego „mocarstwa” do władzy. Ta większość popiera agresję, pochwala zbrodnie i aprobuje próbę unicestwienia nie tylko sąsiedniego państwa, ale całego narodu, z którego spora część mówiła – bo to wojna zmieniła – tym samym językiem co oni, ba, uważała się za Rosjan. To nie wyobrażalne, ale oni aprobują nadal  bombardowanie szkół, szpitali czy osiedli w Ukrainie, zabijanie kobiet i dzieci.

Skąd takie zbydlęcenie? Nie wzięło się samo z siebie. Nie jest też żadną narodową cechą. To efekt wieków zniewolenia i upodlenia zwykłych ludzi w carskiej i sowieckiej Rosji. Dziś Putin, car i towarzysz I sekretarz komunistycznej partii  w jednej osobie, kontynuuje „dzieło” swych poprzedników. Nawet na linii frontu, gdzie sołdat jest nadal tylko mięsem armatnim.  Towarzyszy z Komitetu Centralnego zastąpiła kontrolowana z Kremla klika oligarchów. To jest ich kraj. Na tyle, na ile władza pozwoli. Opozycja też ma określone granice. Ich przekroczenie grozi więzieniem lub nieszczęśliwym „wypadkiem”. Kremlowi podporządkowane są wszystkie dziedziny życia: media, policja, sądy. Wszechobecne macki władzy kształtują świadomość mas, zgodnie z wolą władcy: Rosja jest potężna, niezwyciężona, święta, a cały Zachód, główny wróg, chce Rosję zniszczyć, upodlić, zabrać „wielkość”. Wrogowie zresztą są także w samej Rosji: geje, lesbijki i liberałowie.

Mit niezwyciężonej Rosji padł w Ukrainie po kilku dniach agresji. Te kilka dni zadecydowały też o zmianie nastawienia Zachodu, który dotychczas flirtował z Rosją, nie bacząc na ostrzeżenia z Polski i krajów nadbałtyckich. Dziś wszyscy zdają sobie sprawę, że Ukraina jest polem bitwy o przyszłość, Zachód ma świadomość zagrożenia, ale nadal ociąga się przed rozstrzygającym wsparciem. Byłoby nim dostarczenie broni dalekiego zasięgu, pozwalającej niszczyć okręty i wyrzutnie, z których wystrzeliwuje się rakiety niszczące miasta i mordujące dzieci. Bez tej broni wojna będzie się przedłużać, narastać będzie zmęczenie i słabnąć wola pomocy. Rok 2023 rozstrzygnie czy Zachód jest wystarczająco silny i zdeterminowany.  Przyglądają się temu z zainteresowaniem nie tylko Chiny.

Agresja Rosji zjednoczyła demokratyczny Zachód i … Polaków. Sami zaskoczyliśmy się postawą współczucia i pomocy. Od prawa do lewa. I to w kraju, w którym władza polityczna dąży do autokratyzmu i podporządkowała sobie już praktycznie wszystkie instytucje demokratyczne, a za wzór stawia (dokładniej: stawiała) Węgry, które lawirują między forsą z Brukseli i ropą od Putina, dystansując się od Ukrainy.  Polska odwrotnie, w antyrosyjskim froncie jest najradykalniejsza. Kaczyński operujący w polityce wewnętrznej retoryką podobną do putinowskiej, zdaje sobie doskonale sprawę, że Rosja to rzeczywiste zagrożenie dla bytu ościennych państw i narodów. Niezależnie od ich ustroju.

Zjednoczenie w sprawie napaści na Ukrainę nie oznacza zakończenia wewnętrznych sporów. Ostatecznie wojna polsko-polska ma też formę agresji i niszczenia. Celem jest zniszczenie demokracji liberalnej z trzema ośrodkami władzy, w której władza wykonawcza podlega kontroli przestrzegania prawa przez organy od niej niezależne, na rzecz demokracji pozornej, w której przy zachowaniu formalnych instytucji państwa demokratycznego, są one w rzeczywistości uzależnione od jednego ośrodka władzy. Jak w putinowskiej Rosji, tak i w tym przypadku władza wykonawcza wybrana w powszechnych wyborach decydowałaby o obsadzie innych ośrodków władzy. Politycy władzy kontrolowaliby wszystkie organy państwa.  W takim państwie nie byłoby miejsca dla społeczeństwa obywatelskiego, na potrzeby takiego państwa kształtuje się społeczeństwo hierarchiczne, w którym ochronie podlega nie obywatel lecz władza.

Krok po kroku mamy właśnie z tym do czynienia. W mediach publicznych propaganda, czyli przekaz od władzy, zastąpił już informację i krytyczne oceny działań władzy. Partyjny minister Czarnek próbuje przeforsować ustawę, w której o szkole decydowałby kurator, czyli partyjny urzędnik, a „odpowiednie” nauczanie kształtowałoby „właściwego” obywatela. W Sejmie odbyło się już pierwsze czytanie ustawy o ochronie chrześcijan, co w kraju katolickim wydaje się absurdem, ale w rzeczywistości to jasno przemyślane działanie ideologiczne. Znowelizowany kodeks karny każe skazywać dzieci na karę dożywocia. Krok po kroku…

Istnieje jednak obawa, że nadchodzące wybory może wygrać opozycja. Póki ma się w sejmie co najmniej jeden głos więcej, dokona się więc zmiany ordynacji. Delikatnej. Drobnej. Zwiększającej szansę na obronę władzy. A jak się uda to kolejna ordynacja zapewni już Zjednoczonej Prawicy, tak jak Zjednoczonej Rosji w Rosji, odpowiedni mechanizm utrzymania władzy.

Rok 2023 przyniesie nam rozstrzygnięcie dla demokracji i wolności nie tylko w Ukrainie.
U nas odbędzie się to z naszym udziałem.

Włodzimierz Brodiuk

O patriotach dobrych i złych….

Niemcy, nie dość, że nie chcą nam wypłacić reparacji wojennych za szkody sprzed ponad 70 lat, to teraz chcą nas zniewolić. Nawet zbrojnie, wprowadzając do nas, pod pozorem pomocy, swoich żołdaków. Na to Kaczyński i PiS nie pozwoli. But niemieckiego żołnierza już nie będzie deptał polskiej ziemi. Przynajmniej – zapewnia najważniejszy w naszym kraju prezes – przez najbliższe siedem pokoleń.

Lider rządzącej partii objeżdża kraj i mobilizuje elektorat strachem przed wrogami. I tych wrogów dokładnie wskazuje. Nie są oni tylko wrogami pana prezesa. To wrogowie Polski i Polaków, niszczyciele Ojczyzny i Kościoła, zdrajcy i kolaboranci. Na każdym stand-upie prezes opowiada o tych wrogach dowcipy, z których najpierw sam się śmieje, dając sygnał, że sala też może. I sala, której kamery zazwyczaj nie pokazują, odpowiada. Dowcipy raczej ciężkawe, niektóre niesmaczne, a śmiech często rechotem pobrzmiewa.

Gdyby sklasyfikować wrogów, których należy tępić, ośmieszać, bać się i dyskredytować, to na pierwszym miejscu należy wymienić Tuska, co Polskę Niemcom sprzedał. Potem PO i całą opozycję, LGBT i feministki, kasty prawników, bliżej niesprecyzowane elity,  wreszcie każdego, kto krytykuje władzę, czyli dziennikarzy, nauczycieli, lekarzy, pielęgniarki, przedsiębiorców…. Wszystko to, to „niepolscy” Polacy w odróżnieniu od prawdziwych Polaków-katolików. No i wreszcie ta szkaradna Unia Europejska, kontrolowana i rządzona przez Niemców, która Polskę okrada, nie daje należnych pieniędzy, próbuje narzucić swoje sodomy i gomory.

Nic to, że tych wrogów prezes sam stworzył, że przypisywane wrogom „grzechy” jego formacja bezczelnie upowszechniła. Takie jak nepotyzm, kolesiostwo i partyjniactwo umożliwiające żerowanie bez ograniczeń na majątku państwa i tworzące partyjną oligarchię. Jak się ma w ręku praktycznie wszystkie narzędzia państwa, od administracji po prokuraturę, policję i służby specjalne, to można wszystko. I jedyną wówczas zagrożeniem może być pozbawienie władzy.

Pan prezes snuje swoje opowieści w bezpiecznym towarzystwie klakierów, a podporządkowane władzy media rozsyłają owe „mądrości” po kraju. Dobrotliwie sączy jad i nienawiść, rozpala pożądane emocje, które pozwolić mają na zachowanie władzy. Bo w sprzyjających warunkach, przy skłóceniu opozycji i małej frekwencji,  wsparcie ponad 30 proc. wyborców może wystarczyć do sejmowej przewagi. A podjął swą akcję przede wszystkim dlatego, że po siedmiu latach rządów sondaże wskazują na groźbę utratę władzy.

Co ciekawe tour prezesa nie przynosi spodziewanych efektów, w obozie niby-Zjednoczonej Prawicy rosną napięcia, a kompani (to słowo używam za ministrem Selinem – tak określił śląskich radnych, którzy odeszli z PiS) zaczęli mówić różnymi głosami, co w tej wodzowskiej partii jest niedopuszczalne. No i jeszcze ci wstrętni Niemcy. Prezes buduje na nienawiści do nich swą kampanię wyborczą, a ci oferują dwa zestawy Patriot do obrony polskiego nieba. Co gorzej minister Błaszczak od razu przyjmuje ofertę. Cała narracja o złych Niemcach zaczyna być wątpliwa. Ale prezes czuwa.

Szef PiS ogłasza natychmiast, że Niemcy, którzy unikają pomocy Ukrainie, powinny zainstalować „patrioty” w zachodniej Ukrainie. I Błaszczak natychmiast też tak uważa. Nikt nie pyta o zdanie prezydenta, nominalnie zwierzchnika polskich sił zbrojnych. A ten stawia się okoniem: dobrze by broń trafiła do Ukrainy, ale jednak nie można i powinniśmy ofertę Niemiec przyjąć. Tylko, że rzeczywisty „zwierzchnik” zainstalowany jest na Nowogrodzkiej, a nie na Krakowskim Przedmieściu.

Dopiero po ataku opozycji, że PiS nie chce dbać o bezpieczeństwo Polaków, politycy PiS dostają instrukcję, by powielali stanowisko prezydenta Dudy. Ale nadal podkreślali, że przyjęcie broni zależy od  Niemców, którzy uprawiają tylko propagandę, bo  lepiej by chronili nasz kraj z Ukrainy.  Jak „lepiej”, pokazała rakieta  obrony Ukrainy, która nie zestrzeliła rosyjskiej i wybuchła w naszym kraju zabijając dwie osoby.

A poza tym – głosi propaganda władzy – mamy już w kraju patrioty. Amerykańskie. Mamy też własne dwa systemy Patriot, a kolejne zamówiliśmy. Do tego nowocześniejsze. Mamy i nie mamy.  Nadal nie są one wbudowane w system obrony kraju, a nasza obsługa nadal przechodzi szkolenie. Od dziewięciu miesięcy. Najpierw w Stanach, a teraz w kraju. Bo szkolenie nie trwa dwa czy nawet sześć tygodni, a system to nie dwie wyrzutnie i kilka rakiet. Tymczasem zagrożenie jest dziś i o bezpieczeństwo trzeba zadbać dziś. Rozumieją to Niemcy – dbając także o własne bezpieczeństwo. A nasze władze? Właśnie udowadniają, że ważniejszy jest dla nich interes partii. Bo niby dlaczego prosimy o amerykańskie „patrioty”, a nie chcemy niemieckich?

Media – te niezależne od PiS – informują, że politycy niemieccy nadal podtrzymują swoją ofertę. I pewnie nasi  „jedyni patrioci” zgodzą się na deptanie polskiej ziemi przez niemieckich żołnierzy z obsługi „patriotów”. Pan prezes zmieni nieco narrację o „złych Niemcach”. Potrafi. Wszak – jak to sam określił – mało jest na świecie ludzi tak mądrych jak on.

Głośniej będzie za to mówił o zagrożeniu sfałszowaniem wyborów przez opozycję. Tak jakby to opozycja miała w swym ręku wszystkie organy państwa i organizowała wybory. Czy ma to być przygotowanie do uznania, przy porażce obecnej władzy, nieważności wyborów? Ostatecznie orzekać o tym  będą sędziowie nominowani przez obecną władzę.  Póki co prezes zapowiada manipulacje w systemie wyborczym, w granicach okręgów i obwodów oraz liczeniu głosów. Oczywiście po to, by było „demokratyczniej”, uczciwiej  i „transparentnie”. Dlatego w komisjach obwodowych powinno być co najmniej dwóch członków z PiS.

Nie wiem co z opowieści prezesa zostanie spełnionych. Na jednym we spotkań, w Żywcu, do wstającego z krzesła polityka swej partii powiedział, by siedział i dodał „wszyscy będziemy siedzieć”.

Włodzimierz Brodiuk

Kant „wszystkich świętych”

Cwani Anglicy zagarnęli pół naszego świata stosując politykę napuszczania podbijane ludy na siebie nawzajem i – tworząc wrogów – przekonywali, że ich panowanie będzie najlepszym rozwiązaniem. A jak już to osiągnęli, trzymali w karbach i zniewoleniu zarówno wrogów jak i popleczników. No, może zwolenników traktowali z większym pobłażaniem. Przed nimi na podobnych zasadach budował swoje imperium starożytny Rzym. Metoda okazuje się skuteczna także dziś,  o ile umiejętnie zostaną podsycone emocje, fobie i uprzedzenia, a uda się zagłuszyć rzeczywiste intencje. Sprzyja obejmowaniu władzy, ale nie wystarcza do jej utrzymania.

W demokratycznym państwie do władzy dochodzi się wykorzystując potknięcia aktualnych rządów, brak zaufania, niezadowolenie wyborców. Proces to normalny, jako że zawsze oczekiwania są większe niż możliwości ich zaspokojenia, zwłaszcza gdy owe oczekiwania są dodatkowo podsycone wyborczymi obietnicami. Zmiana władzy jest zatem, w odróżnieniu od krajów autokratycznych, procesem normalnym. W systemach demokratycznych władza jest bowiem tylko zarządcą i podlega kontroli niezależnych, nie podlegających jej struktur. Stałej kontroli. Wybory są jednym z jej podstawowych elementów. Pozwalają na zmianę władzy, zgodnie z oczekiwaniami większości wyborców.

Demokracja to jednak twór słaby. Jest stabilny, gdy opiera się na przestrzeganiu zasad i norm. Przyjętych nie tylko w Konstytucji, także tych niepisanych. Wywodzących się w dużej mierze z kanonów chrześcijaństwa. W demokratycznych państwach polityk nie może na przykład kłamać i oszukiwać. Przyłapany na kłamstwie traci zaufanie i skazuje na to całą swoją partię. Nie może też wykorzystywać swego stanowiska do celów prywatnych lub partyjnych. Dyskwalifikuje go kumoterstwo, mobbing i nepotyzm. Człowiek jest jednak ułomny więc co chwila demokracjami wstrząsają tego typu afery.

Co można w tym kontekście powiedzieć o kraju, w którym na czele rządu stoi polityk uznany przez sąd winnym kłamstwa. O kraju, w którym nepotyzm jest na porządku dziennym, partyjne kliki obsiadły spółki i wszystko co się dało w strukturach państwa? O kraju, w którym tworzy się specjalne fundusze dla „swoich”, dzieli dotacje między „swoimi”?  I o partii, która doszła do władzy pod hasłem zwalczania oligarchii, a sama tę oligarchię tworzy pasożytując na majątku państwa? Panuje w nim system demokratyczny?

Oczywiście! Odpowiadają politycy tzw. Zjednoczonej Prawicy. Działają wszystkie struktury demokratyczne, mamy demokratycznie wybrane władze, mamy wybory. Fakt. Mam wystarczająco dużo lat by pamiętać PRL, w którym funkcjonowały demokratyczne struktury i odbywały się wybory. A „demokratyczna” władza tworzyła wrogów z Żydów, Niemców i Zachodu. Teraz tworzy, zgodnie z pierwowzorem, wrogów z Niemców i Zachodu. Żydów zastąpili „niepolscy Polacy” i LGBTQ. Nie ma stonki, są nagonki.

Pani europosłanka Zalewska na pytanie jak skomentuje prześmiewanie się swego prezesa z przeżywających koszmar osób transpłciowych i rechot widowni odpowiedziała: „Jarosław Kaczyński podkreśla, że jesteśmy krajem demokratycznym i wolnym”.  Pewnie dlatego prezesa, jednego z 460 posłów, bez żadnej państwowej funkcji, chronią kompanie zmotoryzowanej państwowej policji, za pieniądze podatników. A wyszydzani przez pana prezesa za próby protestowania obrywają gazem po oczach i pałą po grzbiecie, a państwowe służby przeszukują ich mieszkania. Jesteśmy krajem demokratycznym i wolnym.

Demokracja to tylko słowo, struktury demokratyczne to tylko fasady. Bez wypełnienia ich sensem demokracji nic nie znaczą. A sens to praworządność polegająca na stabilności prawa, równości prawa dla wszystkich obywateli, niezależności sądownictwa od polityków. Istotą demokracji jest też kontrola władzy politycznej. Przez sądy właśnie, ale także przez samo społeczeństwo, dzięki niezależnym od władzy mediom, które wnikają w każdą działalność władzy, ujawniają jej sekrety. Obywatel ma prawo wiedzieć, dziennikarz ma obowiązek go informować. Polityk, we własnym interesie, nie lekceważy dziennikarza. Gdyby pokazywał mu – jak pewien wicemarszałek naszego Sejmu – plecy, zniknąłby z mediów, co równałoby się jego politycznej agonii.

Ale przecież – powie ktoś – w zachodnich demokracjach też politycy wybierają sędziów do sądowych instytucji. Rzeczywiście. Różnie to się odbywa, ale jeden element jest wspólny: w każdym systemie to prawnicy decydują z jakich kandydatur będzie polityk wybierał. To powoduje, że w żadnym z tych krajów na ważne stanowiska sędziowskie nie mianuje się sędziów bez dorobku. W żadnym większość obecnych nominatów PiS w KRS, Sądzie Najwyższym i sądach powszechnych czy Trybunale Konstytucyjnym nie miałaby szans na swe obecne stanowiska. Znowu kłania się epoka „socjalistycznej demokracji” z nominacjami typu „mierny, bierny ale wierny”.  I praktyką oceniania wyroków przez władze z odwoływaniem i odsuwaniem niewygodnych sędziów.

Nie twierdzę, że analogie z PRL oznaczają powrót do PRL. Obecna władza od momentu wygrania wyborów realizuje inną koncepcję autokratyzmu. W PRL nie było możliwości budowania oligarchii, a żerowanie na państwie nijak się miało do obecnej skali partyjnego pasożytnictwa. Inne czasy. Natura ta sama.

Kaczyński ma świadomość porażki. Nie udało mu się odciąć Polaków od informacji likwidując niezależne media. Partyjna TVP i obajtkowe media ze swoją prostacką propagandą, sianiem nienawiści, podziałów i fałszu, jedynie powstrzymują odpływ zwolenników. Pozbycie się wykwalifikowanych kadr i lekceważenie ekspertów doprowadziło do decyzji pogłębiających kryzys gospodarczy. Coraz trudniej porażki zrzucać na pandemię, wojnę w Ukrainie, Tuska, opozycje i Niemców. Szykuje się porażka.

Rzymianie tracący władzę w Galii i Germanii, a potem Anglicy w różnych częściach świata, próbowali ją utrzymać siłą. Komuniści w PRL zastosowali też rozwiązanie siłowe. Czy Kaczyński pogodzi się z utratą władzy? Póki co próbuje starych sztuczek. Omija pisane i zwyczajowe prawo. Zmienia termin wyborów samorządowych, co jego zdaniem ograniczy rozmiary ewentualnej przegranej, przebąkuje o zmianach w ordynacji wyborczej i wprowadzeniu do każdej komisji obwodowej po dwóch aktywistów PiS. Po cichu rozważa się zmianę granic okręgów wyborczych. Cały aparat propagandowy PiS głosi, że opozycja chce sfałszować wybory, jakby to opozycja, a nie podporządkowany PiS aparat wyborczy, te wybory organizowała. Czy – przywołując opinię Kurskiego – ciemny lud to kupi? Nie wiem. Ale podstawy do nieuznania wyników wyborów, w przypadku porażki, są tworzone.

Tymczasem „ciemny lud” Kurskiego kupuje bajeczki o zagrożeniu naszej suwerenności i wolności przez Niemców za pośrednictwem kierowanej przez nich Unii Europejskiej. I PiS tej suwerenności i wolności właśnie broni. Tyle, że nie kosztem partyjnych elit, którym na wszelki wypadek przygotowuje miękkie lądowanie, ale kosztem nas wszystkich. Także zwolenników PiS.

Tak naprawdę bajanie o tym zagrożeniu naszej suwerenności to zwykły kolejny kant rządzących naszym krajem „wszystkich świętych”. Oni bronią tylko swojej suwerenności, czyli bezkarności i prywatnych interesów. Najchętniej by z tej Unii wyszli, bo tylko ta Unia blokuje im realizację planów utrwalenia władzy. Swojej, partyjnej, w pełni – a jakże – demokratycznej.

Ciekawe czy damy się na ten kolejny kant nabrać? Tak jak na „ośmiorniczki” i „zamach smoleński”. I czy pozwolimy na ukrycie prawdy o wszystkich kantach tej władzy.

Włodzimierz Brodiuk