To są kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa….

Tytuł jest jednocześnie cytatem z wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, który tak określił doniesienia o aferze wizowej. Dla Kaczyńskiego jest to bowiem zaledwie ”aferka”.  Zdarza się. Służby szybko wykryły i zareagowały. Większe afery były za czasów Tuska. I prezes gładko przeszedł do zagrożenia „rudym”, który ma zamiar sprowadzić tysiące nielegalnych imigrantów. I nie tylko. Sądzę, że żoliborski inteligent, zarzucając kłamstwo niezależnym mediom i opozycji, doskonale zdawał sobie sprawę, że jego opowieść pachnie właśnie kłamstwem, ale jego słuchacze mają zatkane nosy.

Tak to jest, że jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne, z których trudno się wywikłać. Kaczyński tworząc dla PiS strategię polityczną, wpisał  w nią taktykę kłamstw.  Strategia polega bowiem na wywoływaniu strachu i podziałów, wygrywaniu na mobilizacji zastraszonych i niezadowolonych. Główną rolę spełniać mają zagrożenia i niebezpieczeństwa, a jak ich nie ma – to trzeba je tworzyć, czyli zmyślać, kłamać. I wmawiać.

Ta strategia odniosła sukces. A jednocześnie zamotała władzę w sieć kłamstwa i półprawdy. Także w przekonanie, że władzę się utrzyma, o ile nie dopuści się, by fakt ten dotarł do ich wyborców. Najlepszym na to sposobem jest wpojenie, że opozycja to zło największe i zawsze kłamie. Czyli „odwrócić” rzeczywistość. Do tego konieczna była dominacja w sferze przekazu medialnego. Zapewniono to podporządkowaniem mediów publicznych, wykupieniem Polska Press przez partyjny Orlen i wsparciem finansowe prawicowych. Teraz, przez te media, szerzy się kolejne kłamstwo: że większość mediów popiera Tuska i nie ma mediów niezależnych, tylko „nasze” i „ich”.

Z problemu imigrantów PiS uczynił jedną z najważniejszych platform wyborczych. „Szczelna” granica z Białorusią zatrzymuje „zalew” imigrantów, opozycja chce ich masowo sprowadzać. Zwłaszcza z Azji i Afryki. Młodzi imigranci zagrożą polskim kobietom. Popatrzcie na włoskie plaże i francuskie miasta. My – znaczy Kaczyński i PiS – do tego nie dopuścimy. My jesteśmy przeciw relokacji imigrantów. I lud ma to łykać niczym tuczony indyk.

I łyka. Bo rzadko kto z wyborców tej władzy sięga po inne źródła informacji. A wystarczy spojrzeć na mapę, by zobaczyć, którędy do Europy najbliżej i najłatwiej. Albo poczytać,  że Europa jednak jakoś radzi sobie z imigrantami, że służby sprawdzają „nielegałów”. Zaś zamieszki we Francji mają całkiem inne podłoże i wywołują je obywatele Francji. Nie ma nadal żadnych planów relokacji w ramach Unii, a Polsce żadna relokacja – z powodu przyjęcia miliona uciekinierów z Ukrainy – nie grozi.

Wbrew oficjalnemu przekazowi płot na granicy wcale też nie zatrzymał imigrantów. Niemieckie landy sygnalizują, że mają na swym terenie kilkanaście tysięcy osób, które przez te ponoć szczelne nasze granice się przedostały. Media z kolei piszą o przemytniczym procederze, który nadal się ma dobrze. A do tego ujawniły, że polskie wizy, niczym ciepłe bułeczki, można kupić na straganach w Azji i Afryce. Po kilka tysięcy dolarów. Co ciekawsze na polskie wizy wjechali i wyjechali z Polski także niektórzy ze szturmujących ze strony białoruskiej graniczny płot. Słowem, że korupcja kwitnie pod osłoną MSZ, a do naszego, tak bronionego przez władzę,  kraju może wjechać każdy. O ile dysponuje większą gotówką.

PiS najpierw pozbył się wiceministra, a potem uruchomił „winę Tuska”, ba, nawet  zaczęło bronić Wawrzyka, chociaż do mediów przeciekły już dokumenty świadczące o jego udziale w korupcyjnym procederze. Na Nowogrodzkiej odbyła się nadzwyczajna narada, a do polityków PiS popłynął przekaz dnia. Afera to zaledwie aferka, służby działają, zatrzymano podejrzanych spoza PiS, Wawrzyk tylko nie dopilnował, a prawdziwe afery były za Tuska. Ziobro nawet zapowiedział, że ujawni jak to duże były wtedy afery. Ciekawe, że dotychczas żadnej nie udokumentował, chociaż o wielu mówił i mówi.

Nowogrodzka zaplątała się we własne kłamstwa. Tymczasem nasza gospodarka potrzebuje imigrantów i to setek tysięcy rocznie. Polska nie ma jednak żadnej polityki imigracyjnej, co grozi nam podążanie śladami Francji.  Rząd PO-PSL stracił władzę, zanim strategię imigracyjną przyjął, a rząd PiS – jak wiadomo – wszystkie plany poprzedników wyrzucił do kosza, a wnioski opozycji i organizacji gospodarczych, zwyczajnie nie przyjmuje do wiadomości. Tymczasem imigranci do naszego kraju napływają i napływać będą. Tylko, że dziś dzieje się to chaotycznie i bez kontroli państwa. Także – jak wykazała ostatnia afera – bez kontroli służb.

Rok temu Amerykanie zgłosili do naszego MSZ problem z niekontrolowanym szlakiem przepływu imigrantów przez Polskę do USA. MSZ potwierdziło ten fakt w odpowiedzi na skargę Konfederacji Lewiatan o utrudnieniach w otrzymaniu wiz dla sprowadzanych pracowników. Otrzymać je można bowiem tylko przez pośrednika, który za przyśpieszenie żąda dodatkowych wysokich opłat. W piśmie MSZ mowa jest o Gruzinach, ale nie tylko ich to dotyczy.

Polskie służby zajęły się problemem dopiero po sygnałach od służb krajów zachodnich, że w Polsce stworzono kanał przerzutu imigrantów na Zachód.  W Internecie krążyły „oferty” po  2-3 tys. dolarów za „3-letnie pozwolenie na pracę w Polsce i Europie” . Specjalne firmy pośredniczące, miały „obchodzić system” i oferować miejsca w kolejce do polskiego konsulatu w cenie nawet do kilku tysięcy dolarów za wizę wartą kilkanaście euro.

PiS nadal nie mówi o tym, że od 2016 roku staliśmy się europejskim liderem w wydawaniu pozwoleń na pobyt. I nie dotyczy to uchodźców z Ukrainy. Konsulaty nie dawały sobie rady, więc MSZ wprowadził pośredników, których zadaniem było techniczne przygotowanie dokumentów wizowych. Głównym pośrednikiem stał się VFS Global, wobec którego od kilku lat trwa międzynarodowe śledztwo, właśnie w związku z korupcją. Pośrednik dość szybko dostrzegł brak nadzoru MSZ i służb. I szanse na zysk nadzwyczajny.

Nieprawidłowości korupcjogenne sygnalizowali także polscy konsulowie. I to już od 2021 roku. Bez żadnego odzewu. Co ciekawsze rząd postanowił całkowicie oprzeć proces przyznawania wiz na pośrednikach, odebrać konsulom legalizację wiz i przekazać ją specjalnie powołanemu Wydziałowi Wizowemu MSZ z siedzibą w Łodzi. Budynek, w którym zatrudnienie miało znaleźć 400 pracowników, stoi pusty. MSZ – po wybuchu afery – wypowiedziało umowę VFS Global.

W referendum mamy odpowiedzieć na pytanie czy wyrażamy zgodę na relokację do naszego kraju 2 000 „nielegalnych” imigrantów. A tymczasem PiS zafundował nam setki tysięcy imigrantów. Niby legalnych, bo dostali  wizy. Tyle, że istnieje uzasadnione domniemanie, że tych „legalnych”, w odróżnieniu od tych „nielegalnych” nikt nie sprawdzał. Ale za to ktoś na nich dobrze zarobił. Przecież „interes” wart był setki milionów dolarów.

Odwołanie wiceministra Wawrzyka  premier Morawiecki uzasadnił „brakiem satysfakcjonującej współpracy”. Ciekawe jakiej?  Wszak to tylko „aferka” i żadnej korupcji w PiS nie było?

Włodzimierz Brodiuk

Honorowy Obywatel Miasta Ostródy

Zdzisław Krzyszkowiak, Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, Günter Verheugen, prof. Tadeusz Oracki,  dr Edgar Steiner – Honorowi Obywatele Miasta Ostródy. W sobotę 9 września do tego znakomitego grona dołączył uchwałą Rady Miejskiej Henryk Hoch, prezes Stowarzyszenia Mniejszości Niemieckiej JODŁY w Ostródzie.

Z Henrykiem znamy się tak długo jak sięga moja pamięć. Towarzysko, z boiska, z działalności społecznej. Jest pierwszym Ostródzianinem mieszkającym w naszym mieście, który dostąpił tego zaszczytu. Zapracował na niego solidnie w organizacjach pozarządowych, jako pomysłodawca i organizator działań sportowych, kulturalnych i oświatowych, w tym utworzenia ostródzkiego muzeum. Przez cztery kadencje był radnym miejskim a także przewodniczył pracom ostródzkiego samorządu. Jest inicjatorem współpracy partnerskiej z niemieckim miastem Osterode am Harz, której za rok minie 30 lat.

Nadanie Honorowego Obywatelstwa Miasta to wydarzenie doniosłej wagi, zapisuje się na trwale w historii miasta. Zdawało się więc, że powinno mieć odpowiednio uroczystą oprawę, podkreślać znaczenie  samego uhonorowania najwyższym tytułem nadawanym przez Radę Miejską. W historii miasta w III Rzeczpospolitej było to bowiem zaledwie szóste uhonorowanie. Uroczystość zatem niecodzienna. I z tego tytułu odbyła się w Sali Reprezentacyjnej Zamku w obecności delegacji z Osterode am Hartz. Niestety to były jedyne akcenty wyróżniające uroczystą sesję od zwyczajnej samorządowej szarzyzny.

Nadanie tytułu Honorowego Obywatela Miasta Ostródy, to nie jest codzienność. To nie jest wmurowanie kolejnej tablicy w jakiejś alei przyjaciół Ostródy, gdzie nic  wspólnego ci artyści czy sportowcy z Ostródą nie mają! Uczestniczyłem w uroczystości obdarzenia honorowym obywatelstwem kilku z wymienionych na wstępie osób. Czułem się wtedy dumny i szczęśliwy, że mogłem brać udział w tak znakomitym i ważnym dla naszego miasta wydarzeniu! Delegacje szkół, firm, piękna oprawa, coś co na długo wszyscy mogą zapamiętać.

W sobotę tego zabrakło. Uderzały po oczach puste krzesła. Nie było młodzieży, zabrakło dziesiątków znajomych Honorowego Obywatela, zabrakło też gospodarza miasta. Zabrakło oprawy godnej rangi uhonorowania zasłużonego rdzennego mieszkańca naszego grodu, ale także  samego tytułu. Już pomijam nie upowszechnienie tego faktu w naszej społeczności.

Mieszkańcy Ostródy przyzwyczaili się już do kłótni i sporów w łonie miejskiej rady. Wzajemnego sekowania się większości radnych z burmistrzem, który często korzysta z okazji, że nie ma nakazu uczestnictwa w sesjach, więc je skrzętnie omija. Ale co innego zwykłe sesje z nieefektywnymi „nawalankami”, a co innego uroczysta sesja z nadaniem tytułu. Trudno znaleźć wytłumaczenie nieobecności Burmistrza Michalaka, ale nawet, gdyby była, to jakieś słowo i gest powinny mieć miejsce.  Bo to wszystko składa się na obraz bylejakości.

Znając wszakże nowego Honorowego Obywatela Miasta Ostródy, wiem, że jest ponadto! I będzie dalej robił swoje.

 Gratuluję, Henryku!

Włodzimierz Brodiuk

Zapomniane obietnice

Kukiz – całkiem niezły ongiś piosenkarz, ksywa polityczna (sam ją zapodał) „Szmata” – dostał na konwencji PiS potężne brawa za nazwanie Kaczyńskiego „jedynym politykiem, który w pełni zrealizował swe obietnice”. Bijący Prezesowi Ukłony zapomniał, że prezes sam się przyznał do porażki z obietnicą 100 tysięcy mieszkań. Nie udało się, uderzał się w wątłą pierś także Morawiecki, partia nie była w stanie pokonać budowlanego marazmu i obstrukcji samorządów. Gdzieś tam w domyśle tkwiła niewypowiedziana „wina Tuska”.

Wracając jednak do obietnic, to niestety Kaczyńskiemu i jego kompanii najlepiej wychodziło – jak wskazują niezależni ekonomiści, politolodzy i publicyści – jedynie to co łatwe. Znaczy niszczenie i rozdawanie kasy. To ostatnie, głównie na poczet zadłużenia kraju i skazywania przyszłych pokoleń na zaciskanie pasa, jako że długi -a tych jest już dziś powyżej 1,5 biliona – trzeba będzie pospłacać.

Wszędzie tam, gdzie obietnica wiązała się z koniecznością myślenia koncepcyjnego, opracowania programu i fachowej realizacji PiS ponosił klęskę za klęską. Ta diagnoza nie dotyczy oczywiście udanego programu „rodzina na swoim”, nie ogłoszonego, ale  w pełni zrealizowanego. Po części sukces rodzinno-koleżeński skazywał na  porażkę inne obietnice, z których większość nie weszła  w fazę programowania. Obsadzenie na urzędniczych posadach i w spółkach „swoich” wymagało bowiem usunięcia z nich wykwalifikowanych fachowców, w efekcie nawet dobre pomysły trafiały na jałowy mechanizm realizacyjny.

Skutkiem degradacji prokuratury do roli realizatora polityki partii był drugi sukces rodzinno-koleżeński „chapanie ile się da” i bezkarność. To „ile się dało” okaże się po ewentualnym przywróceniu właściwej roli prokuratury  i wznowieniu umorzonych dochodzeń, co nastąpić może wyłącznie po odsunięciu Zjednoczonej Prawicy od władzy.

Przy każdej okazji politycy PiS przytaczają przykład 500+ (teraz 800+) jako sztandarowy sukces programowy, bo rzeczywiście wielu rodzinom poprawił standard życia. Spora jednak część rodzin dostaje z budżetu państwa kieszonkowe dla pociech na dodatkowe gadżety. Efekt byłby na pewno lepszy, gdyby wzmocniono kadrowo, finansowo i prawnie samorządowe służby socjalne, które mają najlepsze rozeznanie co do potrzeb socjalnej pomocy i rodzaju tej pomocy. Ale wizja państwa PiS zakłada daleko idącą centralizację, a wspomniane rozwiązanie wzmacniałoby samorządy. Podobnie zresztą jest z innymi programami socjalnymi. Na przykład z „maluchem+. Nazwa może mylić, bo rzecz raczej w żłobku+, czyli dofinansowaniu (w większości ze środków unijnych) zwiększenia miejsc w żłobkach. Dzięki temu programowi powstało (finansowane przez trzy lata) ponad 90 tys. miejsc, co należy uznać za sukces.

Tam jednak, gdzie „myśl twórcza sprzyja dziełu” partia Kaczyńskiego praktycznie niczego nie zdziałała. Obok klapy „mieszkania+” i elektrowni w Ostrołęce (2 miliardy w błoto), sztandarowa porażka to polskie samochody elektryczne. Już w 2025 roku po polskich drogach miało jeździć milion „elektryków”. Póki co wycięto pod Jaworznem 180 z 1200 ha lasu. W 2020 roku zaprezentowano studyjny model. A rok później zlecono….. włoskiej firmie zaprojektowanie nadwozia na nowo. Teraz okazuje się, że polska Izera, jeżeli będzie, to produkcji…..  chińskiej. Na ten pomysł poszło już kilka miliardów złotych. Kosztów dewastacji środowiska nikt nie liczy.

W 2016 Morawiecki ogłosił plan Luxtorpeda 2,0, budowy polskiego pociągu dużych prędkości. Nic z tego nie wyszło, podobnie jak z budowy polskiego promu.  Tymczasem nowosądecki Newag, bez rozgłosu, zwiększył prędkość budowanej od 2012 roku lokomotywy Griffin do 200 km/h.

A kto pamięta ogłoszony w 2017 przez Kaczyńskiego program odbudowy kilkudziesięciu zamków z czasów Kazimierza Wielkiego? Miał on uzasadniać powołanie Narodowego Funduszu Ochrony Zabytków. Żadnego zamku nie odbudowano, fundusz jest bo jest, a – jak stwierdził NIK – rośnie „zagrożenie nieodwracalnej degradacji wielu zabytków”.

Z uśmiechem politowania można było przyjąć kolejną obietnicę PiS – wielką hollywoodzką produkcję „pokazująca prawdę” o polskiej martyrologii i bohaterstwie. Polska Fundacja Narodowa (kolejny fundusz specjalny) wydała kilkaset tysięcy na stypendia dla ośmiu scenarzystów i 1,5 mln złotych dla hollywoodzkiej agencji, która wyprodukowała dwa spoty z Melem Gibsonem. I to wszystko.

Zadowolenie  wywołała natomiast inna obietnica PiS: zwiększenie ochrony i liczby parków narodowych. Ostatni park powstał w Polsce w 2001 roku, a aktualna władza raczej wspierała wycinkę lasów. Jednak racje mieli sceptycy. Obietnica szybko poszła do kosza. W kolejnych wersjach Polskiego Ładu zapisano już tylko”usprawnienie działania parków”, co oznaczało w praktyce ich uszczuplenie (fragment Świętokrzyskiego PN oddano zakonnikom) i zwiększenie możliwości wycinki drzewostanu.

Można się licytować, które z zobowiązań PiS przyniosło najwięcej szkód i problemów. Ale w gronie tym na pewno znajduje się – hasło z kampanii wyborczej 2015 roku – „usprawnienie” sądownictwa. Pod takim pozorem rozpoczęto niszczenie prawa i sądownictwa. A jak „usprawniono”? Zacytuję portal OKOpress, które problem przeanalizowało faktograficznie. „Statystyki są miażdżące dla Prawa i Sprawiedliwości wraz z Suwerenną Polską. Od 2015 do 2022 roku średni czas rozpatrywania spraw w sądach rejonowych wydłużył się z 4,1 miesiąca do 5,5 miesięcy, po drodze (w 2021 roku) osiągając aż ponad 7 miesięcy. Odsetek spraw rozpatrywanych dłużej niż rok wzrósł z 6 procent w 2015 roku do aż 14 procent w 2021 roku.” I trend ten się nie zmienia. W Sądzie Okręgowym w Warszawie na pierwszą rozprawę czeka się nawet 2 lata!

To tylko kilka z przypadkowo wybranych nie zrealizowanych obietnic PiS, które skrywa przed swymi wyborcami, powtarzając, że „zawsze spełnia swe zobowiązania”. Niestety, politycy Zjednoczonej Prawicy zwyczajnie kłamią. A dziś kilka z  zapomnianych obietnic (np. rewitalizację wielkiej płyty i stażowe emerytury) oferują wyborcom ponownie. Odgrzewają stare kotlety. I liczą, że wyborcy to kupią. I się nie mylą!

Włodzimierz Brodiuk

Nie widzi kto nie chce

Nadchodzące wybory będą najważniejszymi od pamiętnych czerwcowych z plakatem szeryfa z filmu „W samo południe”. Opozycja powinna wydobyć ten plakat z archiwum, bo 15 października zapadnie decyzja o przyszłości naszego kraju. To będzie dzień wyboru między przeszłością i przyszłością, między Wschodem i Zachodem. 4 czerwca wybraliśmy przyszłość, demokrację i Zachód. Dzisiejsze sondaże wskazują, że teraz skłaniamy się ku przeszłości, zniewoleniu i Wschodowi. I niech zwolennicy PiS się oburzają, ale to właśnie jest stawką w tej politycznej rozgrywce między władzą i opozycją.

Do tej rozgrywki władza zaangażowała cały potencjał opanowanego przez siebie państwa, łącznie z łamaniem Konstytucji i zasad moralnych, wykorzystaniem do partyjnych celów budżetu i spółek Skarbu Państwa, podporządkowanych partii mediów. Na wszystkich kanałach tzw. telewizji publicznej idzie jeden sterowany z Nowogrodzkiej przekaz. Dla każdego, kto odrobinę myśli samodzielnie, przekaz bzdurny i niewiarygodny, a przecież skuteczny.Nie na darmo każda dyktatura najpierw przejmowała środki przekazu. Kaczyński wyciągnął wnioski ze sromotnej porażki pierwszych swoich rządów, gdy opinia publiczna miała jeszcze dostęp do informacji o zakulisowych działaniach polityków, a telewizja i prasa podawała fakty takimi jakimi są i dawała głos wszystkim opiniom. Po zwycięskich wyborach 2015 roku natychmiast przejął i obsadził swymi ludźmi TVP i Polskie Radio. I ruszył z propagandą w stylu tuwimowskiej Lokomotywy. Najpierw powoli…

Od ośmiu lat tzw. publiczne media sączą do głów Polaków obraz spaczonej rzeczywistości, „kształcą” wyborcę Zjednoczonej Prawicy. Wspomagają ich budowane i utrzymywane przez państwo konsorcja mediów braci Karnowskich, Sakiewicza i pomniejszych partyjnych lobbystów. To już cała sieć propagandowa z TVP Info na czele, wzajemnie uwiarygadniająca kłamstwa i insynuacje. Wystarczy obejrzeć kto komentuje w pisowskiej telewizji, która jakoś dziwnie nie dostrzega żadnych działań opozycji, poza przydatnymi do odpowiedniego zmanipulowania. Nie zaprasza też komentatorów o niezależnych poglądach.

Kaczyński sprawdził w Polsce z powodzeniem to co Goebbels przeprowadził w hitlerowskich Niemczech, a bolszewicy w ZSRR. Tyle, że – niestety dla niego – nie udało mu się zamknąć TVN24 i spacyfikować Internetu, chociaż do portali typu Onet takie próby politycy PiS podejmowali. Chcieli by  przekazywane treści weryfikował człowiek wyznaczony przez PiS. Tysiąc razy powtórzone kłamstwo staje się prawdą. Dlatego ważne jest, by w przekazie nie było żadnych zgrzytów. Jeżeli ktoś się „wyłamie” obrywa. Bo wszyscy muszą mówić jednym głosem. Widzowie publicznej  TV tego nie obejrzą, ale politycy PiS nagminnie uciekają przed pytaniami dziennikarzy. Do czasu, gdy w „przekazie dnia” otrzymają wytyczne „jak mówić”. I wówczas stają się „rozmowni”, zgodnie z instrukcją. 

Do szerzenia i utrwalania partyjnej „prawdy” konieczne jest odcięcie społeczeństwa od przekazu konkurencji, czyli opozycji. Całkowicie się nie da, ale… TVP obejmuje swym zasięgiem cały kraj, określana przez PiS jako wroga tej partii i przyjazna opozycji, niezależna TVN24 obejmuje co najwyżej 60 proc. potencjalnych odbiorców. Ale dodatkowo rządowa telewizja zwyczajnie pomija informacje niekorzystne dla PiS, a gdy coś takiego się zdarzy to „winny” traci pracę. Nawet za, zdawałoby się, drobiazg. Tak jak w TVP Poznań, której wewnętrzna cenzura nie wychwyciła i nie usunęła informacji, że ojciec Przyłębskiej był w PZPR.

Nie ma w publicznej telewizji żadnej bezpośredniej relacji z konferencji opozycji. Pracownicy TVP są na każdej. Nagrywają, a potem odpowiednio preparują i komentują wypowiedzi. Taka indoktrynacja przynosi skutki. Wyłącza myślenie, czego doświadczam w rozmowie z ludźmi, którzy bezkrytycznie powtarzają ewidentne bzdury. Jednym tchem na przykład, z pełnym przekonaniem i nutą nienawiści, rzuca mi znajomy w oczy, że Tusk  to sługa Merkel i przyjaciel Putina, wróg Polski, zdrajca i Niemiec, jak wygra to sprzeda nas Niemcom i Rosji, będziemy niewolnikami. Czyimi – pytam  – Unii i Rosji? A on z rozpędu kiwa głową!

Stare powiedzenie mówi, że „nie ma gorszego ślepca niż ten, który nie chce widzieć”. Obawiam się, że wielu z nas już po prostu „nie chce wiedzieć”. Kłamstwa przyjęliśmy za prawdę, a oczywistościom zaprzeczamy. Bo przecież na każdym kroku widać, że jedna partia opanowała struktury państwa praktycznie w całości. A na sobotniej konwencji Kaczyński wcielił się w rolę męża opatrznościowego, który prowadzi naród ku respektowaniu wartości demokratycznych, rodziny, wolności, równości i solidarności, bo są one zagrożone przez liberalizm i rożnego rodzaju ideologie, które trzeba odrzucić i PiS je odrzuca. Prezes długo też rozwodził się nad opozycją, która narzuca nam te ideologie, a także poddaństwo i zniewolenie przez Unię Europejską, a nawet przez Rosję. Ale PiS nas obroni i zapewni bezpieczną przyszłość Polaków.

Nie liczyłem ile razy na konwencji PiS padło nazwisko Tusk. Zwłaszcza w wystąpieniu pani Witek, zdaniem której PiS wyzwolił kobiety z piekła Tuska, których Tusk skłonił do ordynarnych wyzwisk i protestów. Inni mówcy chwalili głównie prezesa i obiecywali kolejne wspomaganie socjalne, których pozbawiły potrzebujących rządy PO i PSL. Starsi z widzów mogli mieć dziwne skojarzenia z plenarnymi posiedzeniami dawno rozwiązanej partii. Zabrakło jednak skandowania obowiązkowego wówczas okrzyku „partia z narodem, naród z partią”.

Na konwencji Koalicji Obywatelskiej o samym PiS wspomniano tylko w kontekście rozliczenia wszystkich afer obecnego rządu. Krótko, jako jeden z konkretów. Sporo natomiast mówiono właśnie o konkretach, które miały przywrócić demokrację, wolność, równość i solidarność, a także wspomóc rodzinę. Słownikowo rzecz biorąc mówiono o tych samych wartościach, ale jakże odmiennie. W Tarnowie pod „MY” nie kryła się partia, tylko samorządne społeczeństwo. Wolność, równość i solidarność nie były oddzielnymi wartościami. Rodzina nie sprowadzała się do jednej kobiety i jednego mężczyzny. Było znacznie mniej odwoływania się do emocji, różnic i podziałów. Nie mówiono o tym, że  „bezpieczną przyszłość się zapewni”, tylko „jak tę bezpieczną przyszłość zapewnić”. I to drobna, ale jakże istotna różnica, między mówieniem o demokracji a samą demokracją.

Po 15 października ta drobna różnica zadecyduje o naszym życiu.

Włodzimierz Brodiuk

P.S. TVN Info, z nazwy telewizja publiczna, nie relacjonowała konwencji programowej Koalicji Obywatelskiej, największego ugrupowania opozycyjnego. Nie pokazała też wcześniejszych konwencji Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy.

Niezależna TVN24 – zgodnie z zasadą niezależnego dziennikarstwa – pokazała konwencje wszystkich ugrupowań. Pokazuje też spotkania Kaczyńskiego i Morawieckiego.

Pomieszanie z poplątaniem

Narasta wyborcza agresja. Z obu stron. Warto jednak zauważyć, że o ile strona władzy tworzy atmosferę strachu i zagrożenia w oparciu o emocje, to strona opozycyjna częściej operuje argumentami faktograficznymi, chociaż wyjaśnianiem „co się za gadaniem obu stron kryje” zajmują się raczej media. I dotyczy to jednak tylko i wyłącznie mediów niezależnych od władzy i jej garnuszka.

Tymczasem media zależne od władzy są przepełnione atakami na Tuska, co najmniej obelżywymi, oraz krytyką opozycji, jakby to ona sprawowała władzę. Uaktywnił się w nich ostatnio także Kaczyński udzielając wywiadów, w których Tusk jest niczym Gargamel nienawidzący Smerfów. Chociaż porównanie to pewnie jest chybione, bo Tusk, chociaż rudy, nie ma rudego kota. W wywiadzie w tygodniku Karnowskich „ Sieci” nazwisko głównego przeciwnika prezesa padało aż 51 razy, zawsze w kontekście negatywnym.

A argumentacja?  Niby historyczna i na pewno emocjonalna. O czym na przykład wg Kaczyńskiego Tusk myśli? A więc myśli o tym (cytuję), „że Polacy zapomnieli o jego katastrofalnej w skutkach działalności w czasie, gdy był premierem. Ale Polacy pamiętają. Pamiętają choćby o tym, jak szkodził gospodarce„. Znaczy: celem Tuska jest szkodzenie naszej gospodarki w interesie – co prezes kilkakrotnie sugeruje – Niemiec.

Bo gdyby Tusk doszedł do władzy to (cytuję): „próbowałby zdusić inflację, niszcząc gospodarkę. Doprowadziłby do zapaści gospodarczej, wzrostu bezrobocia, nędzy. Tak robili liberałowie w latach 90., tak zrobił w czasie kryzysu 2008 r. (…) Polacy zobaczą, jak kosztowne są jego koncepcje. Poza tym za Tuska inflacja byłaby jeszcze wyższa, a koszty społeczne ogromne”. Znaczy Tusk oszczędzałby twoim wyborco kosztem, a i tak inflacja by wzrosła, i bezrobocie też. Szefa przebił Terlecki, który zagroził bezrobociem rzędu 60 proc. „Bo tak już było”.

Rzecz w tym, że nie było. Była natomiast całkowicie inna sytuacja niż dziś. Po pierwsze przyczyną kryzysu z roku 2008 (początek uwidocznił się już w 2007) było załamanie się rynku finansowego, a wychodzenie światowej gospodarki z kryzysu trwało co najmniej do 2014 roku. Wszystkie kraje, także Polska, ratowały się zaciskaniem pasa, ograniczaniem wzrostu wydatków socjalnych. Dzięki temu udało się Polsce uniknąć recesji, ba, nasza gospodarka odnotowała niewielki wzrost.  Wyszła wcześniej od innych na ścieżkę rozwoju, ale zaciskanie pasa wywołało także niezadowolenie społeczne, co skrzętnie podsycało PiS. Podobnie jak zbyt radykalne decyzje, słuszne ekonomicznie, ale wzmagające niezadowolenie: umowy śmieciowe, arbitralne przekazanie części kapitału emerytalnego z OFE do ZUS.

Pieniądze z OFE nie przepadły, zabezpieczenie emerytalne pozostało bez zmian, zmniejszyło się natomiast zadłużenie i zadłużanie państwa,  ale kłamstwo o „zabraniu i okradzeniu Polaków” funkcjonuje w propagandzie PiS do dziś. Co ciekawe rzeczywistego zmniejszenia funduszu emerytalnego OFE Polaków dokonał dopiero PiS, obarczając wypłaty z OFE dodatkowym 19-procentowym podatkiem.

Mający inne przyczyny, kryzys roku 2020  załamał gospodarkę praktycznie na rok zaledwie. Szereg przedsiębiorstw nie przetrwało lockdownu, ale gospodarka błyskawicznie się odbudowała. Tak więc o ile w latach 2007- 2014 kryzys ekonomiczny doprowadził do kilkuletniego wzrostu bezrobocia to kryzys covidowy był krótkotrwały, podobnie wzrost bezrobocia, który szybko niwelowała rozpędzona gospodarka. Tu dodajmy, że skutki obu kryzysów Polska odczuła mniej niż (statystycznie) reszta Europy i Świata. I jeszcze jedno: decydujący wpływ na wahania bezrobocia mają nie tyle działania rządów, co światowa koniunktura. A w XXI wieku mamy do czynienia – mimo obu kryzysów – z rozwijającą się gospodarką.

Istotnym elementem niskiego bezrobocia jest też demografia. Liczba osób w tzw. wieku produkcyjnym zmniejszyła się od 2011 roku (początek drugiej kadencja PO-PSL ) o 2 miliony, co roku ubywa z rynku pracy 100 tysięcy osób. Łatwo policzyć: 2 mln to 13,3 proc. z 15 mln pracujących. To mniej więcej tyle ilu było bezrobotnych w szczytowym okresie kryzysu ekonomicznego „za Tuska”.

Sianie strachów o Tusku i bezrobociu stoi w jaskrawej sprzeczności z ekonomicznymi analizami – polskich i zagranicznych ekspertów, którzy wskazują, że gospodarka naszego kraju będzie się rozwijać, niezależnie od zmian we władzach. Większy wpływ na nią mieć będą ewentualne wahania gospodarki – nomen omen – niemieckiej, z którą nasza jest dziś najbardziej powiązana.

Te wnioski z gospodarczych prognoz nie przeszkadzają Kaczyńskiemu i PiS odgrzewać antyniemieckich nastrojów. Podobnie jak straszyć imigrantami w sytuacji, gdy nasza gospodarka wymaga rocznie przynajmniej uzupełnienia liczby odchodzących na emerytury. A politycy PiS przebąkują o zmniejszeniu wieku emerytalnego. Więc Obajtek buduje, bo potrzebuje ludzi, obóz pracy dla kilkunastu tysięcy imigrantów, chociaż jego patroni straszą, że imigranci będą gwałcić i siać epidemie. Ale tylko ci „nielegalni”, zwłaszcza pewnie kobiety i dzieci. Bo już ci „legalni”, sami mężczyźni stłoczeni za drutami obozów Obajtka, to na pewno nie. Oni będą grzeczni, spokojni i wyjadą.

Pomieszanie z poplątaniem.

Włodzimierz Brodiuk

Racja…. stołka

Nikt z nas nie lubi być krytykowany. Ale nie wszyscy krytykowani od razy leją na odlew, gdzie i jak popadnie. Wielu najpierw się zastanowi, czy aby krytyka nie jest zasadna. Co ciekawe z tych „wielu” mniejszość stanowią decydenci różnych szczebli. Bo oni, na wyższych stołkach, u władzy, rację mieć muszą. Czym wyższa władza tym mniejsza skłonność do uznania czyichś racji, chyba że będzie to racja płynąca z wyższego stołka. W innym przypadku dają o sobie znać pycha i buta.

Ta niechlubna przypadłość (ujęta w dwa punkty: pierwszy – szef zawsze ma rację i drugi – jak szef racji nie ma patrz punkt pierwszy) może spokojnie funkcjonować w prywatnej firmie szefa, ale nigdy nie powinna decydować w miastach czy gminach, w sprawach państwa i narodu. Decyzje, zwłaszcza strategiczne, dotyczące rozwoju czy bezpieczeństwa kraju powinny być podejmowane w uzgodnieniu z opozycją. Dotyczy to jednak wyłącznie państw demokratycznych z wbudowanym konstytucyjnie mechanizmem wolnych wyborów i rotacji władzy. W państwach autorytarnych i dyktaturach głos opozycji jest nieistotny i zbędny. Także w państwach zmierzających do dyktatury. Po co uwzględniać opinię i wnioski opozycji, skoro ona nigdy już do władzy nie dojdzie.

Smutne, ale taki właśnie proces podejmowania decyzji zawitał pod rządami PiS do naszego kraju. Nie przypominam sobie, by za rządów PiS nasz parlament przyjął ustawę z istotnymi poprawkami opozycji. Jest sprawną maszynką do przegłosowywania decyzji podejmowanych w siedzibie partii na Nowogrodzkiej. Przez wodza partii i państwa. Tak na przykład zapadła decyzja o budowie Centralnego Portu Lotniczego, która potrwać ma nie rok czy pięć. Zakres inwestycji oznacza przebudowę krajowej sieci drogowej i kolejowej, niwelację życiowych planów dziesiątek tysięcy ludzi, wywłaszczenia i ogromne koszty. Ale o analizach i dyskusji fachowców jakoś nie słyszałem. Tylko kłótnie polityków i propagandowe hasła rządowej propagandy w partyjnych mediach.

Nikt nie słuchał też krytycznych uwag menedżerów i analityków wielkich firm lotniczych, którzy wskazywali na całkiem inne trendy rozwoju techniki i komunikacji lotniczej. Wskazywali oni też na fakt, że tak olbrzymi port lotniczy jest Polsce zbyteczny. Tak jak port lotniczy Warszawa-Radom. Ale kto by przy politycznych decyzjach oglądał się na fachowców.  CPK ma być symbolem ery Kaczyńskiego i PiS. A era ma trwać. Po to partia podporządkowała sobie cały aparat państwa, ustawami zmienia Konstytucję i niszczy niezależność sądownictwa.  Demokracja w polskim wydaniu weszła w stadium wydmuszki, pozoru. Zachowany został pozór trójpodziału władzy, która skupiona została w jednym gabinecie.

Współczesne dyktatury można porównać do średniowiecznych królestw. Co prawda państwo nie jest własnością dyktatora, ale ma on pełnię władzy, a rządy sprawuje przy pomocy wasali, którym oddaje część władzy, ale też kontroluje. Odstępstwo od jego woli, zaszkodzenie jego planom kończy się odsunięciem wasala od koryta. Upraszczam? Tak. Zależności jest sporo, również wzajemnych powiązań, ale wydaje mi się, że to trafniejsze od przyrównania dyktatury do mafii. Okradanie obywateli odbywa się przy zachowaniu przynajmniej pozoru prawa, jeżeli nie całkiem legalnie, po zmianie prawa pod potrzeby władzy i ludzi władzy.

Opinia politologów jest podzielona. Jedni uważają, że w Polsce już mamy autokratyzm, inni – że zmierzamy do niego, a kolejni – że mamy demokrację autorytarną. No i wreszcie są tacy, zwłaszcza związani z władzą i jej apologeci, którzy twierdzą, że mamy demokrację, bo…. Bo mamy „wolne wybory”. Czy rzeczywiście? To temat na oddzielne rozważania. Faktem jest, że już dziś zdaniem OBWE reguły wolnych wyborów nie są w Polsce przestrzegane.

Wraz z upływem czasu ludziom władzy zaczynają puszczać hamulce i ujawnia się wspomniana na wstępie buta i pycha. Zwłaszcza, gdy pojawia się niebezpieczeństwo utraty przywilejów i stołków. Utraty władzy. Głośnym przykładem z ostatnich dni jest zachowanie się ministra zdrowia,  który w odpowiedzi na krytykę jednego z lekarzy na temat funkcjonowania, a właściwie nie funkcjonowania systemu e-recept na środki psychotropowe, ujawnił jego dane jako pacjenta. Pokazał tym samym, że politycy PiS mają dostęp do poufnych i wrażliwych informacji i mogą je wykorzystywać w interesie władzy, czyli swoim.

Minister Niedzielski zbyt się „wychylił” i prawdopodobnie nie dostanie „jedynki” na liście wyborczej PiS w Pile, a premier go zdymisjonował. Za „błąd” w czasie kampanii, chociaż podobno jej nie ma.  Ale minister nie odbiegł zanadto swym zachowaniem od prokuratora ministra Ziobry, który w obecności szefa ujawnił imię i nazwisko ofiary napadu. Broniąc napastniczkę napiętnował ofiarę jako osobę nieheteronormatywną.  Też realizował swój polityczny interes. Tyle, że nikt nie ogłosił z tego powodu, jak lekarze, strajku.

W tym kontekście groźnie dla zwykłego obywatela prezentują się zapowiedzi stworzenia centralnego systemu informatycznego, który zebrać ma w jeden zbiór dane o każdym obywatelu naszego kraju. Dotychczas są one rozrzucone w różnych zbiorach danych. PiS zamierza mieć wszystkie dane, z danymi wrażliwymi i poufnymi, o każdym z nas w jednym miejscu. Na jedno kliknięcie. Oczywiście, w „trosce” o obywatela. Czy kolejnym etapem będzie „dbałość” o obywatela według chińskiego wzoru inwigilacji?

O postępku ministra, który bezprawnie wykorzystał i upublicznił dane o lekarzu, władza już twierdzi, że nie popełnił przestępstwa. Podległa tej władzy prokuratura umarza lub przewleka postępowanie w każdej sprawie polityka władzy. Jeszcze niezależne sądy przymuszają ją do działania, ale to się po wygraniu wyborów ostatecznie ma zmienić.

Kaczyński się wcale nie kryje, że zmienia ustrój. A w wywiadzie dla Polskiego Radia 24 stwierdził wprost: „Autorytaryzm to jeszcze nie totalitaryzm”.  I ma rację. Różnica jest drobna: w autorytaryzmie jesteś wolny, ale tylko w swoim domu. Jeżeli siedzisz cicho…

Włodzimierz Brodiuk

Liczy się tylko władza

Dwie kobiety. Obie młode, ładne, aktywne. Obie pragną zaistnieć i zaistniały. Każda inaczej. Obie są  dziś na pierwszych stronach. Dziś, bo jutro mogą zniknąć z przestrzeni publicznej, tak jak się pojawiły. Ale dziś są, bo jest sensacja, bo politycy podkręcają temat dla swoich politycznych celów. Mnożą się mity, półprawdy, kłamstwa i hejty ukrywające smutną rzeczywistość: jeszcze jeden przejaw upadku państwa.

Najpierw więc o państwie. Trochę banałów, oczywistości, które u nas nie są wcale oczywiste. W mechanizmie funkcjonowania każdego państwa, zwłaszcza mieniącego się demokratycznym, niezwykle istotne są prawo oraz urzędnicy, którzy nad realizacją tego prawa czuwają. I mowa nie tylko o policji, prokuraturze i sądach. Także o administracji różnych szczebli. Przy czym trzy pierwsze urzędnicze funkcje powinny być od zmieniającej się władzy politycznej bezwzględnie niezależne. Bo tylko wówczas mogą pilnować przestrzegania prawa także przez polityków.

Istotna jest moralność klasy politycznej. Można się tu uśmiechnąć, ale faktem historycznym jest, że za upadkiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów stała degradacja zasad klasy panującej, a także korupcja, prywata i kontrreformacja. Zmieniły się czasy, ale podobieństwo narzuca się same. Mamy u władzy partię, która stara się stać ponad prawem, eliminuje Konstytucję ustawami pod własne potrzeby, przekupuje elektorat, podporządkowała sobie prawie wszystkie dziedziny życia i represjonuje oponentów.

Nie bez znaczenia jest także poczucie odpowiedzialności za państwo samych obywateli. W Rzeczypospolitej Wazów to sejmiki szlacheckie mogły zmienić państwo, ale stały się klientelą magnaterii, która dyrygowała też liberum veto. A dziś? W Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech  złapany na kłamstwie polityk podaje się do dymisji, u nas …. nadal kłamie i awansuje. Bo żyjemy w rozlazłym państwie budowanym na zasiłkach, czyli przekupywaniu, i nienawiści.

Wróćmy do obu kobiet. Marika to studentka Politechniki Poznańskiej z Gniezna. Bystre oczy, miły uśmiech. Trudno podejrzewać, że jest zdolna do agresji i nienawiści. A jednak. Trzy lata temu z czterema kolegami pojechała do Poznania, gdzie odbywała się legalna manifestacja osób LGBT+. Dopadli dziewczynę z tęczową torebką, próbowali ją wyrwać i zniszczyć, co sami przyznali w czasie procesu. Zwyzywali ją też od „szmat” i „lesb”. Ofiara napadu został poturbowana, doznała obrażeń. Dwoje sprawców zatrzymano i skazano. Nie mieli szczęścia. Na wniosek Ziobry zaostrzone przepisy karne nakazywały za rozbój o charakterze chuligańskim skazywać na co najmniej 3 lata. Prokurator tyle zażądał i sąd się do tego przychylił. Nie miał wyjścia. Marika przyjęła wyrok z uśmiechem. Nie wydała współsprawców napadu, a to mogło stanowić podstawę do złagodzenia kary. Nie odwoływała się. W swoim środowisku stała się „bohaterką”, bo „zachowała się jak trzeba”. Znaczy nie „kapowała”?

Po roku ministra Ziobro „obudziło” Ordo Iuris określając wyrok jako niewspółmierny do czynu. Co ciekawe, gdy tenże Ziobro wnosił o zaostrzenie ustawy za takie czyny, prawica nie protestowała. Sama Marika wystąpiła teraz do prezydenta o ułaskawienie wyrażając skruchę. Minister zareagował natychmiast, urlopując ją z odbywania kary. Jednocześnie zaatakował sąd za „błędną kwalifikację czynu”. Do szturmu na sędzię ruszyli natychmiast inni politycy Suwerennej Polski. Do nagonki  włączyła się też Krajowa Rada Sądownictwa.

Argumentem na to szczucie – dziś sędzia otrzymuje już groźby nastawania na jej życie – był fakt, że ofiarą była „tęczowa” osoba. Otóż, zdaniem obrońców napastników, Marika wcale nie napadła. Minister grzmiał: „ofiarą rozboju padła Marika, którą okradziono z wolności”. Bo Marika tak w ogóle to tylko „wyrażała poglądy” i za to „z przyczyn politycznych, ideologicznych” została pozbawiona wolności. Bo , uzupełniało Ordo Iuris, okazała „sprzeciw wobec promowania skrajnie lewicowych ideologii”. Co ciekawe, nikt nie broni, ba, nie wspomina nawet o drugim skazanym, o Michale O.  Dlaczego?

Wizerunek Michała O. się do kampanii politycznej nie nadaje. Odwołał się od wyroku, ale sąd okręgowy utrzymał go w mocy. Nie ukrywa swoich neofaszystowskich poglądów. W internecie prezentuje się w SS-mańskiej czapce na tle swastyki. Wraz z Mariką fotografuje się w czapkach z krzyżem celtyckim. Oboje należą do faszyzującego Frontu Oczyszczenia Narodu, który stawia za cel „oczyszczenie Polski z wszelkich skaz, brudów i wrogów narodu polskiego”.

Taką „skazą narodu” jest według prawicowych hejterów Joanna. Wywala się właśnie na nią fala brudów i plwocin, nie tylko na portalach społecznościowych. Starają się niszczyć kobietę także „publiczne” i prawicowe media. Tylko z jednego powodu: ośmieliła się ujawnić stosowane według niej represje za wywołanie poronienia. Nagłośniła efekt, wstydliwy nie tylko dla ofiar, ale i władzy,  polityki zniewalania kobiet przez państwo PiS. I bezsilność zniewalanych. Także bezsilność lekarzy, do których gabinetów policja może wtargnąć bez żadnego nakazu i odsunąć od udzielania pomocy medycznej.

Policjanci przyjechali podobno ratować Joannę przed rzekomą próbą samobójczą. Dlatego przewieźli ją, cały czas bez jej zgody, do szpitala ze spolegliwym personelem, kazali jej się rozebrać i podskakiwać w kucki. Dlatego usilnie szukali źródła środków poronnych, dowodów na pomocnictwo osób trzecich.  I przesłuchiwali ją niczym groźną przestępczynię.

Kim jest drugi dziś, obok Tuska, wróg władzy?  Na Instagramie przedstawia się jako artystka i performerka, poruszająca zagadnienia związane ze sztuką, kobiecością i feminizmem. Okazuje się, że na scenie występuje jako draq king pod pseudonimem Johnny D’Arc. Na jej profilu znajdujemy liczne kontrowersyjne zdjęcia, na których stylizowana jest m.in. na Matkę Boską czy kobietę rodzącą urnę. Nie brakuje odniesień do polityki, praw kobiet i aborcji. Przez swą działalność artystyczną, dla wielu niezrozumiałą, staje się łatwym celem ataków.

Dwie kobiety. O różnych przejawach aktywności. Jedna – jak stwierdził sąd – „kategoryzuje ludzi według orientacji seksualnej, rasy, narodowości i według tych kryteriów ich ocenia„. Reprezentuje więc poglądy ksenofobiczne, rasistowskie, zbliżone do faszyzmu. Druga reprezentuje cechy, postawę i poglądy, które ta pierwsza zwalcza. Do tego agresywnie. Wspólne mają jedne doświadczenie: obie są tak samo wykorzystywane.

W jakim państwie minister sprawiedliwości broni przestępcę, który się do przestępstwa przyznał i został skazany zgodnie z wolą tegoż ministra, który doprowadził do rygorystycznego zaostrzenia kar i pozbawił sąd możliwości złagodzenia wyroku? W jakim państwie minister sprawiedliwości atakuje sędziego za stosowanie prawa, które sam przeforsował? Ano w takim, w którym władza polityczna uzurpuje sobie ręczne kierowanie sądami, interpretację prawa i boi się utraty tej władzy, a społeczeństwo ma za „ciemny lud co wszystko kupi”. Marika jest tylko narzędziem do kokietowania skrajnej prawicy. Tak jak zohydzana przez tę władzę Joanna do utwardzania własnego elektoratu.

Joanna mówi o tym, że czuła się podczas interwencji policji przedmiotem, a nie podmiotem. Nie była ważna. Marika też jest tylko ważna jako przedmiot manipulacji władzy, dla której liczy się tylko władza.

Włodzimierz Brodiuk

Strach, którego nie ma…

To będą najważniejsze wybory od 1989 roku. Tak jak tamte zadecydują o przyszłości naszego kraju na długie lata. Będą to wybory między strachem i nadzieją, między nienawiścią i wolnością, między autorytaryzmem i demokracją, między przeszłością i przyszłością. Kaczyński nie powiedział, wbrew różnym fejkom, że raz oddanej władzy nie odda. On tylko chwyta się wszystkiego, by jej nie oddać. Zachowując pozory demokracji, naginając prawo i obyczaj. Jak w przypadku planowanego w dniu wyborów referendum.

Kto jest przeciwko referendum ten jest przeciw ludziom, zabrania obywatelom skorzystania z najwyższej formy demokracji i zadecydowania o ważnej, istotnej dla narodu sprawy – powtarzają zgodnie z instrukcją wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy.   I nikt temu nie neguje. Warto tylko odpowiedzieć sobie na pytanie co dla Polaków jest dziś sprawą najważniejszą. Ze wszystkich badań i sondaży wynika, że najważniejsze dla Polaków sprawy to inflacja i drożyzna, ochrona zdrowia i edukacja. Okazuje się jednak, że dla rządzących „najważniejsza” jest „utrata suwerenności” związana z narzuceniem nam przez Unię Europejską relokacji imigrantów. Stoi to w całkowitej sprzeczności z odczuciami i oczekiwaniami społeczeństwa.

Oto na przykład badania Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie pokazały, że boimy się najbardziej (poza inflacją i biedą) akurat niszczenia państwa przez obóz rządzący (56 proc.) i wzmożenia działań antydemokratycznych przez ludzi sprawujących władzę (52 proc.), a najmniej pozbawienia suwerenności Polski przez UE (22 proc.). I nawet kampania strachu przed imigrantami prowadzona przez PiS i partyjne media podniosła te obawy tylko do poziomu 40 proc. 

Z kolei sondaż OKO.press badający poziom lęku wobec migrantów obecnych już w Polsce wykazał, że tylko 16 proc. ankietowanych wyraża strach lub złość, a aż 29 proc. – akceptację lub zadowolenie.  Przy czym strach wyraża 27 proc. wyborców PiS i tylko 6 proc. pozostałych. Ukazuje to rolę i wpływ propagandy propisowskich mediów, w tym zwłaszcza TVP.

Te badania nie mają jednak żadnego znaczenia. Na Nowogrodzkiej postanowiono: referendum odbędzie się razem z wyborami. I ma przynieść taki sam sukces jak kampania antyimigracyjna w wyborach 2019 roku. Czy przyniesie? Nie wiadomo. Bo nawet do wyznawców tej partii docierają informacje, że podnosząc wrzawę z powodu 1700 przymusowych imigrantów, jednocześnie ci sami rządzący sprowadzają co roku liczoną w dziesiątki tysięcy rzeszę imigrantów do pracy. W tym tych, z krajów muzułmańskich, którzy podobno przywożą choroby i masowo gwałcą. Podobno, bo chociaż z roku na rok jest ich coraz więcej, to ani o epidemiach z ich powodu nie słychać, ani o gwałtach.

– Ale mogą! – słyszę od znajomego. – Popatrz na Paryż: podpalają i niszczą! Chcesz mieć Paryż! Bo jak dziś zgodzimy się na te dwa tysiące, to jutro będą ich setki tysięcy! A ponadto nikt nam niczego narzucać nie będzie. Zwłaszcza Niemcy.

Sporo zwolenników PiS, a także Konfederacji, uważa, że to Niemcy dyktują co ma robić Unia. Bzdura i to temat na oddzielną opowieść. O kształcie i zasadach funkcjonowania Unii, w której Premier Polski ma większe znaczenie niż wszyscy europosłowie PO i PSL z Tuskiem na dodatek. To on (wcześniej też jego poprzednicy) w imieniu naszego państwa podpisał zobowiązania, których dziś nie chce nasza władza dotrzymywać. Wróćmy jednak do argumentacji zafiksowanej w partyjnym „przekazie dnia”: imigranci podpalają Paryż.

Fakt. Większość z 4 tysięcy zatrzymanych przez policję nie ma białej skóry. Ale ponad 90 proc. z nich – podaje francuska policja – to Francuzi, a pozostali to głównie imigranci. I tu trzeba wyjaśnić, że we Francji imigrantem jest każda osoba, która nie urodziła się we Francji, nawet gdy ma obywatelstwo francuskie. Także Polak czy Portugalczyk, których jest nad Sekwaną dość sporo. Wśród zatrzymanych nie odnotowano imigrantów, określanych przez PiS mianem „nielegalnych”, czyli uciekinierów ze strefy wojny i głodu. Bo dziś PiS za „nielegałów” uważa właśnie tych nieszczęśników.

Co ciekawe, po przekroczeniu granicy Unii, „nielegalni” internowani są w obozach, gdzie służby szczegółowo ich sprawdzają. Znacznie dokładniej niż urzędnicy wydający migrantom zarobkowym z Azji i Ameryki zgodę na pracę. Co ciekawe, jak opisują to dziennikarze, często nie zjawiają się oni nawet w ambasadach po wizy, a do tego opłacają się pośrednikom. W Polsce zaś, nie znając polskiego i swych praw, kursują między pracą i łóżkiem, żyją w swoistych gettach. Zresztą właśnie na potrzeby koncernu Obajtka wybudowano dla nich pod Płockiem ogrodzony drutem obóz pracy. Dla 13 tysięcy osób. Z klitkami po dwa piętrowe łóżka i wspólnymi sanitariatami.

Pierwsi imigranci zaczęli w większej liczbie trafiać do Francji jużw  XIX wieku. Po II wojnie światowej padło imperium kolonialne, a rozwijająca się gospodarka łykała tysiące imigrantów z byłych kolonii. Mężczyzn. Po nich zjeżdżały rodziny. A państwo zapomniało o stwarzaniu warunków do asymilacji przybyszów.  Efektem etniczne osiedla, napięcia społeczne i wybuchy zamieszek w sytuacjach kryzysowych.

Dziś nasza gospodarka bez imigrantów nie ma szans na rozwój. Uchodźcy z Ukrainy nie zatykają nawet ubytku związanego z powrotem swych rodaków do obrony kraju. Tym bardziej, że znakomita ich część tylko przejeżdża przez nasz kraj. Głównie do Niemiec, gdzie jest ich już więcej niż u nas. Nic więc dziwnego, że sprowadza się tanią siłę roboczą z innych krajów. Przy czym idziemy śladem Francji, na żywioł, a nawet wzorem państw arabskich, pozwalając na budowanie obozów pracy. Pozwalając na współczesne niewolnictwo.

Dlaczego nie można na rynku pracy wykorzystać uciekinierów? Być może przeszkodą jest konieczność zaangażowania się państwa. Intelektualny wysiłek, na który nie stać, albo jest  zbyteczny. A przecież mamy wiedzę i doświadczenie. Przyjęliśmy 90 tysięcy uciekinierów z Czeczenii, mahometan. Nie przeżyliśmy z tego tytułu żadnych wstrząsów.

Czy 1700 uciekinierów stanowi jakiś problem, skoro tylko w 2022 roku wydano prawie 136 tysięcy pozwoleń na pracę dla osób z krajów muzułmańskich, a wg Straży Granicznej do Polski wjechało stamtąd 183 564 osoby.  Urząd ds. Cudzoziemców podaje, że w tymże roku pozwolenie na pobyt do 3 lat dostało prawie 19 tysięcy osób, a ZUS (w marcu 2023 roku) potwierdza legalne zatrudnienie 45,5 tysiąca obywateli tych krajów. Ilu jest nielegalnych?  Na pewno znacznie więcej.

Porównanie chociażby tych danych, okraszone obozem w  gminie Biała koło Płocka, z liczbą potencjalnie „relokowanych”, dobitnie wskazuje na hipokryzję PiS, które z jednej strony pozwala na sprowadzanie dziesiątek tysięcy tzw. „legalnych” imigrantów, a z drugiej strony broni się przed dwoma tysiącami uciekinierów, których nazywa „nielegalnymi”. I czyni to wzbudzając kłamstwami strach i obawy, tylko i wyłącznie, by wygrać wybory. Ale to nie koniec hipokryzji i manipulacji.

Otóż już w 2020 roku wszystkie państwa UE, w tym Polska, zgodziły się na opracowanie przez Komisję Europejską wspólnego działania na rzecz powstrzymania napływającej do Unii fali imigrantów i solidarnego rozładowania problemu. Dziś rząd Polski wyłamuje się z tych ustaleń, zgłasza kolejne veto, a na użytek wewnętrzny krzyczy, że Unia chce nas zmusić, narzucić i pozbawić suwerenności. Tymczasem rząd Czech, będący w tej samej sytuacji, z uchodźcami z Ukrainy, już wyjaśnił problem. Nie będzie nie tylko przyjmował imigrantów z południa Europy, ale otrzyma też wsparcie. Można? Można! O ile nie boi się przegrać wyborów.

Warto wreszcie zauważyć, że PiS gra w niebezpieczną grę. Unia Europejska nie jest Rzeczpospolitą czasu Wazów, kiedy magnaci rozgrywali liberum veto dla własnych interesów kosztem Ojczyzny. Podpisaliśmy traktaty, zobowiązania i trzeba się z nich wywiązywać. Albo wystąpić z Unii. Nie można zjeść ciastko i go mieć. Nas rząd i partia oszukują, że możemy. I tak idziemy śladem Brytyjczyków, którzy już wiedzą, że dali się politykom oszukać.
My mamy jeszcze szanse się nie dać.


Włodzimierz Brodiuk

Władza dba i się troszczy

Każdy z 6 milionów emerytów dostał z ZUS, lub dostanie, pismo podpisane przez prezes Uścińską, ale także premiera Morawieckiego i minister polityki społecznej Maląg. Pismo typu przedwyborcza partyjna ulotka. Trójca ta podpisała się pod czystej wody wyborczą propagandą obecnej władzy, która „dba, troszczy się i jest gwarancją dobrobytu” emeryta. Tylko się cieszyć.

No to się uciesz, emerycie.Dostałeś rekordowo wysoką waloryzację. Prawie 15 proc. I to uchroniło cię – wmawia władza – od wzrostu cen spowodowanych przez pandemię, Putina i inne „światowe kryzysy”. Zastanawiam się jakie, ale to niebezpieczne, bo przychodzą mi do głowy wcale nie światowe, tylko całkiem polskie przyczyny. Niekompetencja na przykład czy marnotrawstwo, złe zarządzanie, rozdawnictwo… Ale takie myślenie staje się dziś niebezpieczne, bo nawet sam pan prezes, najgłówniejszy prezes, ostrzega, że to można traktować jako „rosyjską narrację”. Znaczy wrogą Ojczyźnie, czyli zdradę. Fakt, nie pełnię funkcji publicznych, to mi niczego nie zakażą, ale kto wie…. Kto wie… Jak takiego Tuska chcą pozbawić praw obywatelskich, to emeryta, na mur, mogą posadzić albo emeryturę obciąć.

No właśnie, emerytura. Masz bez podatku, bo ci jeszcze do 2 500 trochę brakuje. Dodatkowo dostajesz 13-stkę i 14-stkę. Bez podatku? Nie bardzo! Bo jak ci te dodatkowe wypłaty spowodują przekroczenie granicy 30 tysięcy rocznie, to zapłacisz. I tu rząd ci też daje, głosi ZUS i premier. Zapłacisz tylko 12 procent, a nie 17 procent podatku. Łaskawość idzie dalej. Możesz pójść pracować. Emerytury nie zabiorą, a od podatku zwolnią. Poprzednicy przez osiem lat podnieśli emerytury o 55 proc. – pisze Morawiecki, a obecna władza aż o 81 proc. Ciesz się i bądź wdzięczny – czytam między wierszami, bo te pismo właśnie temu służy. Masz być wdzięczny, obywatelu emerycie.

No i byłbym. Gdyby nie to, że chociaż matematyki zbytnio nie lubiłem, to jednak nauczyciele nie dawali za wygraną i liczyć mnie jako tako nauczyli. I tak mi wychodzi, że ta podpisana pod pismem z ZUS trójca czegoś nie dopowiada. Nawet Jezus wina z pustego dzbana nie nalewał.  No to skąd ta rządowo-zusowska łaskawość?

Stara ludowa mądrość głosi, że żeby wyjąć, to najpierw trzeba włożyć. Wiedz więc emerycie, że każda władza to najpierw z nas więcej zdziera, żeby potem trochę oddać. A jak na to „trochę” nie starcza, to władza, w naszym imieniu, nas zadłuża. No, może nie nas, my spłacić długu już nie zdążymy.  Dokładnie to zadłuża nasze dzieci i wnuki. I tak jest też z emeryturami. Dług liczony zobowiązaniami emerytur i rent sięga już kilku bilionów (!!!) złotych. Te biliony obciążać będą budżet państwa, dług państwa będzie rósł, bo składki emerytalne pracujących nie wystarczą na wypłaty emerytów. Dziś jest nas 6 milionów, ale „głosuj na PiS to pójdziesz na emeryturę już przed 60-tką”. Do wyborców już puszcza się bąka, że partia obniży wiek emerytalny do 58 i 53 lat. Francuzom chcą podnieść, bo finansom ubezpieczeń grozi krach, a u nas bogato. Cud! Emerytów coraz więcej, pracujących – czyli płacących na nasze emerytury – coraz mniej, a kasa się mnoży niczym wino w Kanie Galilejskiej. Już dziś  roczny deficyt ZUS to około 50 miliardów złotych.

Wróćmy jednak do łaskawości władzy. Oto pisze premier z ministrą i prezeską, że będzie nam lepiej, bo rząd obniżył podatek z 17 do 12 proc.. Łaskawość sięga aż 5 proc. w jednej ręce, a druga, schowana za pazuchą, raczej nie łaskawa, dokłada nam 9 proc. ubezpieczenia zdrowotnego, którego już nie możemy odliczyć od podatku. Czyli powiedzmy wprost: łaskawości żadnej nie ma, a podatek wzrasta z 17 do 21 proc.. PiS wciska emerytom, głównym wyborcom tej partii, marchewkę, waląc kijem po nerach.

Innym skutkiem, którego się powszechnie nie dostrzega, są zmniejszone wpływy z samego PIT, co odczują zwłaszcza samorządy. Mniejsze wpływy do budżetów samorządów odbiją się  rykoszetem także na emerytach. Uszczuplona kasa samorządów będzie miała mniej środków na wszelkie działania socjalne. Bo do budżetu państwa wpłynie zdecydowanie więcej pieniędzy, którymi nie będzie się musiał rząd dzielić z nikim. I wątpię, biorąc pod uwagę dotychczasowe poczynania rządu z naszymi pieniędzmi, czy „podatek zdrowotny” przeznaczony zostanie na uzdrowienie służby zdrowia. Można wnioskować, że wzmocni raczej partyjną propagandę i posłuży utrwalaniu, a może także wzbogacaniu, władzy.

„Troska o emerytów to jedno z najważniejszych zobowiązań rządu” – czytam. Pełen szacun. Szkoda tylko, że tego pisma sygnowanego przez kancelarię premiera, ministerstwo rodziny, ZUS i trzema nazwiskami ważnych figur żadna z nich nie podpisała. Byłbym bardziej usatysfakcjonowany, że władza tak o mnie dba i się troszczy. Gdybym tej władzy wierzył.

Włodzimierz Brodiuk

Zostały okładki

Panu Dudzie wreszcie się udało! Doktor prawa podpisem pod bezprawiem pozbawił resztek poważania i godności najwyższy urząd w państwie – urząd Prezydenta Rzeczpospolitej. Dotychczas lawirował, udawał starania o honor strażnika Konstytucji, nawet wówczas, gdy ją łamał. Dziś zrzucił ostatecznie maskę ukazując twarz partyjnego watażki pośledniejszego sortu. Bo ten najważniejszy siedzi nie w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu a w skromniejszym budynku przy Nowogrodzkiej.

Prof. Zimmerman, promotor pracy doktorskiej Dudy, dziś wstydzi się za niego. I nie rozumie, jak absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego mógł podpisać się pod ustawą, sprzeczną z kilkunastoma artykułami Konstytucji, a przede wszystkim niszczącą w Polsce podstawę demokracji: trójpodział władzy. Niektórzy twierdzą, że to schyłek demokracji w naszym kraju. W rzeczywistości – uważa prawniczy autorytet – demokracji u nas już nie ma.

Uzasadniając decyzję, pan Duda wykrzykiwał swoje argumenty, jakby chciał zagłuszyć własne sumienie. Nie sądzę, by zagłuszył, bo jako prawnik musiał wiedzieć, że wykrzykuje słowa nadęte i kłamstwa nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością. Tak jak podobieństwo do francuskiej komisji, która jest komisją parlamentarną, a nie administracyjną i kontroluje rząd, a jej szefem jest polityk opozycji. Działania pisowskiej komisji do zbadania rosyjskich wpływów nie będą ani transparentne, ani obiektywne, ani niczego nie wyjaśnią. Pan Duda jest wystarczająco rozumny, by doskonale zdawać sobie sprawę, że ta cała ustawa, ma zagłuszyć PiS-owskie afery, zniszczyć autorytet liderów opozycji, zmobilizować własny elektorat i pomóc wygrać wybory.

Ale nie tylko. Jak zwykle, w PiS-owskich ustawach niejasne i nieprecyzyjne zapisy umożliwiają szersze jej stosowanie. Ujawniają to sami posłowie tej partii. Skórkiewicz, na przykład, już mówi o potrzebie zajęcia się dziennikarzami o „rosyjskich naleciałościach”. Wrzodem dla władzy są dziś niezależne media, zwłaszcza TVN24 i Onet. Obok senatu to już ostatnie elementy demokracji, które nie stały się jej wydmuszkami. Co gorsza ujawniają one co rusz nowe afery „prawych i sprawiedliwych”, a posiedzenia „czerezwyczajnej” komisji naświetlać będą na pewno niezgodnie z potrzebami Nowogrodzkiej.

Ani prokuratura Ziobry, ze specjalnym „zespołem na Tuska”, ani policja i służby Kamińskiego przez osiem lat nie doszukały się żadnych rosyjskich wpływów, to jak ta komisja, złożona z aktywistów Zjednoczonej Prawicy, ma się ich doszukać w okresie dwóch miesięcy? Nie doszuka się, bo nie o to chodzi! Komisji wystarczą już sprecyzowane – w uzasadnieniu ustawy i wypowiedziach polityków władzy – same zarzuty. Dlatego ustawa wyznaczyła nawet termin opublikowania raportu, a raczej wyroku, komisji. Dlatego nie będzie formalnie oskarżonych tylko „świadkowie”, którzy mają zostać obwinieni „rosyjskością”, nie będzie obrońcy i nie będzie odwołania od wyroku.

Dlatego wreszcie członkom tej komisji PiS zagwarantował ustawową bezkarność. Mogą zniesławiać, posługiwać się pomówieniem i kłamstwem, bez żadnej odpowiedzialności. Przypomnijmy sobie za co prokuratorzy Ziobry ścigają legalnych, doświadczonych sędziów, a także prokuratorów. Za wydanie „niekorzystnych” dla władzy wyroków. Za dociekliwość, za stosowanie prawa, za odrzucanie nieuzasadnionych oskarżeń, za umarzanie spraw. Ta komisja może gwizdać na fakty, zasadność, dokumenty. Może dowolnie je interpretować. O ile ta dowolność będzie zgodna z potrzebami władzy.

Nie bez powodów nasuwa się skojarzenie z Czeka, Wszechrosyjską Komisją Nadzwyczajną do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, czy Inkwizycją. Obie miały uprawnienia policji, prokuratury, sądu i kata. PiS-komisja ma uprawnienia policji, służb specjalnych, prokuratury, sądu i… Nie, uprawnień kata, w dosłownym znaczeniu, nie ma. Komisja nikogo nie każe rozstrzelać. Nie. Jej decyzja ma tylko odsyłać w polityczny niebyt, piętnować łatką „zdrajcy”.

Opozycja w tej politycznej szopce uczestniczyć nie będzie. Zasiądą w niej zaufani ludzie Kaczyńskiego i Ziobry, szefa wyznaczy formalnie premier Morawiecki. Formalnie. Akt oskarżenia jest zawarty w uzasadnieniu ustawy. Rządy PO i PSL uzależniły nas od Rosji, podejmowano decyzje zgodnie z wolą i na korzyść Kremla. Rząd Kaczyńskiego tę zależność przerwał(?), ale od 2007 powrócono(?) do tej praktyki. Dla pozoru, okres „badań” rozszerzono także na obecne rządy PiS. Ale komisja tym okresem się nawet nie zajmie. Raport ma ogłosić bowiem już 17 września na obchody rocznicy napaści Rosji Sowieckiej na nasz kraj.

Pojęcie „rosyjskie wpływy” jest dość ogólne i wystarczające na określenie działań Obajtka, wykonującego polecenia z Nowogrodzkiej. To tam mogła tylko zapaść decyzja o stworzeniu „giganta” dającego gospodarcze i finansowe wsparcie PiS, wzorem rosyjskiego Gazpromu. Gazprom utrwala władzę Putina, Orlen ma pomóc utrwalić władze tzw. Zjednoczonej Prawicy. Dlatego ma być nie tylko potentatem energetycznym, ale także kapitałowym i medialnym. Obajtek dostał zgodę na sprzedaż Lotosu z gigantyczną stratą i dla firm powiązanych z Rosją.

Żadna partyjna komisja, panie Duda, nie zapewni transparentności i obiektywizmu, nie ujawni też niekorzystnych dla swoich mocodawców faktów i „wpływów”. Mogą to natomiast uczynić niezależni dziennikarze. Właśnie dziennikarze TVN24 ujawnili, jak Rosjanie za pośrednictwem węgierskiego MOL dealowali z Obajtkiem. Oto Orlen oddał MOL ponad 400 stacji w Polsce za kilkadziesiąt stacji MOL na Węgrzech i kilkadziesiąt w Słowacji. Stacje przekazane Orlenowi MOL zakupił tuż przed podpisaniem kontraktu od….. rosyjskiego Łukoil. W ten sposób pozbywając się (za połowę wartości!!!) LOTOS, kupiliśmy usytuowane na uboczu rosyjskie stacje i Orlen zacznie znowu zwiększać odbiór rosyjskiej ropy. Okazuje się też, że rozprzedając Lotos, Obajtek kłamał o braku ofert i odstawił w kąt nawet Amerykanów.

O tym „wierni” Kaczyńskiego, z transmitowanych i „właściwie” komentowanych posiedzeń nadzwyczajnej komisji przez TVP Info, się nie dowiedzą. I pozostaną nieświadomi, że w taki oto sposób pan Duda, jako prezydent III RP, jednym podpisem faktycznie zlikwidował sukces Polski i Polaków z 4 czerwca 1989 roku. Konstytucja stała się ostatecznie wydmuszką. Zostały okładki. I dla tego jestem wku…….  Brak słów.

Włodzimierz Brodiuk