Układ zero-jedynkowy

Zapis i przekaz zero-jedynkowy wysłał do lamusa analog i wdarł się wielkim szumem informacyjnym w nasze życie. Nawet tych, którzy stronią od Internetu i mediów społecznościowych. Tradycyjne media – od czasopism po telewizję i radio – także funkcjonują dziś w „cyfrze”. Zalewie informacji – często nierzetelnych i fałszywych , ale zazwyczaj podanych w sensacyjnej formie – towarzyszy łatwość ujawniania ukrywanych, także w epoce analogowej, tajemnic. Bez „pegasusa” i kosztownych systemów podsłuchowych. 

Układ zero – jedynkowy nie jest kwestią cyfrowego zapisu i przekazu. To także coraz wyraźniej nasz sposób myślenia i oceny zdarzeń. I nie obarczajmy tym technicznych innowacji. W cyfrowym zapisie „0” i „1” są ze sobą kompatybilne, współgrają, tworząc zrozumiały przekaz. Tymczasem zero-jedynkowe „bańki” w naszym społeczeństwie są sobie całkowicie przeciwstawne, wrogie i głuche na jakiekolwiek „cudze” argumenty. Zamknięte w sobie i reagujące nie na treści, ale na hasła. „Prawda” w każdej z tych baniek jest inna, inne jest też „kłamstwo”, natomiast w ogóle nie liczą się „fakty” i „rzeczywistość”. Te „bańki” stworzone i stymulowane przez polityków służą tylko i wyłącznie politykom. Koszty ponoszą „bańkowicze”.

Oczywiście, powie ktoś, owe bańki służą głównie jednej stronie politycznej sceny – władzy. I to ona ma do dyspozycji nasze podatki, którymi hojnie zasila instrumenty podtrzymujące „ich” bańkę – od mediów publicznych i tzw. prawicowych po również tzw. prawicowe fundacje i stowarzyszenia. To fakt. Ale także po drugiej stronie funkcjonuje „bańka”, choć zdecydowanie mniejsza i bardziej podatna na argumenty.

Wspominam o tym zero-jedynkowym układzie w kontekście dwóch zdarzeń, które ostatnio wstrząsnęły opinią publiczną. I tymi „bańkami” też. Rzecz w ujawnieniu ukrywania i tuszowania przypadków pedofilii wśród księży przez Jana Pawła II w czasie jego kierowania diecezją krakowską oraz samobójstwie 16-letniego chłopca, ofiary pedofila ale także politycznej nagonki.

Jan Paweł II jest postacią wybitną i zasłużoną, także dla naszej niepodległości. I tego nikt nie kwestionuje. Okazało się jednak, że jest też nieodrodnym synem Kościoła i sprawując swą biskupią funkcję – podobnie jak prawie wszyscy ówcześni hierarchowie – bardziej dbał o „dobro” Kościoła niż o ofiary pedofilii  podległych mu księży. Jest to ciemny rys na sylwetce wielkiego – skądinąd – Polaka.  I – co ciekawe – był on znany już wcześniej, zwłaszcza w środowisku księży. W reportażu dziennikarza TVN24 opisują swe doznania poszkodowani przez księży, których historie zostały zamiecione pod dywan, którzy nie otrzymali pomocy od swego biskupa, których skargi nie zostały wysłuchane, a sprawcy ich dramatów, przestępcy w sutannach pozostali bez kary. Zostali wreszcie wysłuchani.

Wydawałoby się, że upublicznienie tych faktów powinno wzbudzić refleksję, obudzić sumienia. Nic z tego. Natychmiast do ataku ruszyli politycy PiS z premierem Morawieckim na czele i  propisowkie media z TVPInfo na czele.  Na dziennikarza, TVN i – oczywiście Platformę Obywatelską – posypały się oskarżenia i hejty. Naczelnym argumentem jest chęć zniszczenia autorytetu Świętego Papieża i Polski.  Bo przecież wiadomo, że jak ktoś atakuje Kościół to atakuje Polskę. Paski w TVP Info głosiły, że TVN24 zaatakowało Jana Pawła II wykorzystując esbeckie fałszywki z IPN. Było to kolejne kłamstwo, ale przecież „bańka”, do której adresuje swój przekaz to medium reportażu raczej nie ogląda.

Znakomita większość świętych katolickich to nawróceni grzesznicy i przestępcy. Wystarczy sięgnąć po biografie św. Pelagii Pokutnicy (prostytutka z Antiochii), św. Marii Egipcjanki (nimfomanka), św. Mateusza Apostoła (bezlitosny celnik i hulaka) czy św. Augustyna (seksoholik). Po prostu święci to ludzie, którzy popełniali błędy i grzeszyli, krzywdzili innych, ale zrozumieli, że idą złą drogą i się nawrócili, odpokutowali. Święci nie wymagają obrońców. Chyba, że leży to w interesie żyjących. Właśnie posłowie PiS projektują podjęcie przez Sejm uchwały w obronie „dobrego imienia Jana Pawła II”. Czy naprawdę chodzi im o JPII? Śmiem wątpić. Ta uchwała ma mieć użytek polityczny. Oto my bronimy chrześcijaństwa atakowanego przez wrogów Kościoła i Polski. Ta uchwała ma też zagnać do kąta opozycję: jak nie zagłosuje „za” to da kolejny asumpt do jej dyskredytacji.

Na Nowogrodzkiej potrafią wykorzystać każdą sytuację, by poszczuć rodaków na opozycyjne partie. I mają narzędzia: budżet naszego kraju, forsę spółek Skarbu Państwa i tzw. publiczne media. Umiejętnie wykorzystują wpadki swych pretorian i ludzkie nieszczęścia, do których owi pretorianie doprowadzili.

Dwa lata temu ujawniono, a rok później – w grudniu 2021 roku – skazano na więzienie pedofila. Sąd utajnił sprawę ze względu na dobro ofiar przestępcy. Po roku od sądowego wyroku (29 grudnia 2022 r.) sprawę nagłośniło Polskie Radio Szczecin   i TVP Info. A potem ruszyła lawina w mediach społecznościowych. Tak zwanych prawicowych. Po co?  Dwa lata po zatrzymaniu i dwa lata po skazaniu przestępcy. Bo pedofilem okazał się być członek  PO, a poszkodowanymi dzieci posłanki PO. Oto – ten kłamliwy przekaz popularyzowany jest nadal przez pisowskie media i PiS – „PO ukrywała przez rok aferę o pedofilii w PO”.  Kto uwierzy w taki idiotyzm? Okazuje się, że wielu. Nie tylko z PiS-owskiej „bańki”.

Efektem politycznej rozgrywki było pogłębienie traumy i samobójstwo 16-letniego dziecka. Szczujnia polityczna doprowadziła do kolejnej tragedii. A teraz ta sama szczujnia, wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi, oskarża PO. A nawet matkę zaszczutego chłopca. Najlepszą metodą obrony jest atak. Ma on nie dopuścić do świadomości wyborców, zwłaszcza prawicowych, z jaką cyniczną degrengoladę moralną mamy do czynienia.
I żeby układ zero-jedynkowy się nie rozsypał.

Włodzimierz Brodiuk

Robak na schabowym

Z okazji  550. rocznicy swych urodzin w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie pojawił się sam … Mikołaj Kopernik. Jako wyposażony w sztuczną inteligencję robot, z którym można swobodnie porozmawiać, a nawet pożartować. Sztuczna inteligencja funkcjonuje póki co w obszarze programu zainstalowanego mu przez twórców. „Myśli” zgodnie z zainstalowanym przekazem, a naukowcy starają się rozbudować możliwości „samodzielnego myślenia” SI. W przypadku „żywych” inteligencji mamy do czynienia z zamierzeniami odwrotnymi: nam manipulatorzy wszelakiej maści starają się ograniczyć myślenie. Programuje nas reklama, marketing, propaganda.

Dźwięk, obraz, a zwłaszcza emocje wyłączają myślenie. Zwłaszcza emocje. Kupujemy w ciemno każdą bzdurę, gdy opowiada o zagrożeniu dla naszych zwyczajów, stylu życia i potrzeb, albo jest zgodna z naszymi poglądami, uprzedzeniami i obawami. Lubimy też, chociaż się do tego nie przyznajemy, gdy o kimś mówi się źle.

W zależnych od władzy mass mediach „czarną owcą” jest przede wszystkim Tusk, którego szef PiS obawia się najbardziej, z którym Kaczyński kilka razy przegrał w wyborach, a przede wszystkim w bezpośrednim starciu przed kamerami. W siedzibie PiS na Nowogrodzkiej funkcjonuje nawet specjalny zespół, którego zadaniem jest szukanie „haków” na lidera PO.  I nie tylko. Ostatnio Tuska „przebił” w rządowo-partyjnym „przekazie dnia” Trzaskowski, który „chce zmusić Polaków do jedzenia owadów i rezygnacji z samochodów”, a pracownik propagandowy TVP Info doszedł do wniosku, że zamiary Trzaskowskiego prowadzą w efekcie do „zlikwidowania człowieka”.

Zdaniem prezesa Kaczyńskiego objawiło się nam oto „wielkie szaleństwo”. Poseł Mejza ogłosił, że zbliżająca się Wielkanoc – jeżeli opozycja dojdzie do władzy –  będzie ostatnim świętem z kiełbasą. Prominent PiS Sobolewski straszy, że PO chce żebyśmy „wszelki pokarm spożywali rzadko, a do tego w starych łachmanach”. Na szczęście jest PiS i obroni kiełbasę, schabowe i samochody. Obroni rodaków.

Tu warto wreszcie odkryć prawdę, którą w tym partyjnym przekazie tak zniekształcono, że stała się kłamstwem. Rzecz bowiem dotyczy przyjętej  CZTERY LATA TEMU przez organizację C40 Cities rekomendacji na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. C40 skupia około 100 metropolii, w tym  Paryż, Londyn, Rzym, Pekin, Lizbona, Nairobi, Johannesburg, Kuala Lumpur, Mexico City i Warszawa. Sama rekomendacja  – oparta na raporcie naukowców z Leeds – wskazuje na potrzebę wprowadzania ograniczeń emisji gazów poprzez między innymi ograniczenia  konsumpcji mięsa i nabiału, zmniejszenia liczby samochodów i skrócenia łańcucha dostaw towarów.

Rekomendacja mówi więc o kierunkach działań wcale nie nowych ani odkrywczych. Praktycznie wszyscy analitycy rozwoju ziemskiej cywilizacji wskazywali, że produkcja białka zwierzęcego nie zaspokoi zapotrzebowania dynamicznie rosnącej liczby ludności. Z jednej strony grozi nam głód, z drugiej – ocieplenie klimatu, susze i  załamanie produkcji żywności w  znacznej części naszego globu. Czyli – głód. W efekcie – natężenie migracji, przed którą nie uchronią żadne mury, ogrodzenia i zasieki na granicach. Stąd konieczność zmiany naszego menu. I zwiększenia produkcji czystej energii.

Kilka danych.  ONZ przewiduje, że globalna populacja ludzi osiągnie 8,5 miliarda do 2030 roku i 9,7 miliarda do 2050 roku. Oczekuje się, że globalne zapotrzebowanie na białko będzie musiało wzrosnąć o 76%. Ten ogromny wzrost zapotrzebowania na białko związany jest także z rosnącym spożyciem jednostkowym. Statystyczny człowiek w 1961 roku spożywał dziennie 39 gramów białka zwierzęcego, w 2011 – 52 gramy, a w 2030 będzie spożywał już 54 gramy i 57 w 2050. Niby niewiele więcej, ale pomnóżmy to przez miliardy….

Nie trzymając się własnej koszuli i dnia dzisiejszego, nie dbając jedynie o wynik wyborów i utrzymanie koryta, trzeba się zastanawiać nad szukaniem  sposobów ograniczenia budowanych przez nas globalnych kataklizmów. I przygotowywać się do zmian uświadamiając ich potrzebę i wprowadzając je dobrowolnie. Bez straszenia i wykorzystywania ludzkich obaw dla własnych interesów.

Rekomendacje C40 nie stanowią ani programu politycznego, ani punktów do zrealizowania w określonym czasie. To po prostu ramy indywidualnej konsumpcji, które  pomogłyby w walce ze zmianami klimatu. W miastach należących do C40 rewolucji nie ma. Część z nich – Londyn, Paryż czy Berlin –  wprowadziła strefy czystego transportu. Warszawa się do niej, i to na niewielkim obszarze, przygotowuje. Władze szkockiego Edynburga zadecydowały, że w szkolnych stołówkach w mieście nie będzie mięsa. Francuski rząd zobowiązał dyrektorów szkół do serwowania roślinnego menu przynajmniej jeden dzień w tygodniu.

A  konsumpcja owadów? Wbrew straszeniu PiS nikt nie każe nam ich jeść. Warto jednak wiedzieć, że produkty z nich spożywa regularnie blisko 2 miliardy ludzi, a badania dowodzą, że białko wielu owadów zawiera więcej koniecznych dla organizmu ludzkiego składników niż zwierzęce.  Produkty z nich dopuszczone są także w UE.  Zezwolenie obejmuje częściowo odtłuszczony proszek ze świerszczy wietnamskich (jako dodatek do wielu produktów, w tym wypieków), larwy mącznika młynarka i pleśniakowca lśniącego  oraz owady szarańczy wędrownej i świerszcza domowego. I to od kilku lat. Może już nawet białko z owadów jedliśmy. Na przykład w chipsach.

Konsumpcja owadów, to potencjalne rozwiązanie globalnych problemów związanych z wyżywieniem rosnącej populacji ludzkiej w nadchodzących latach. Ponad 2000 gatunków owadów uważanych jest za jadalne. W Polsce nie posiadamy tradycji spożywania owadów czy produktów z udziałem przetworzonego białka zwierzęcego z owadów. Jednak w przyszłości owady mogą okazać się jednym z istotniejszych składników naszej diety.” Ten cytat pochodzi z publikacji powstałej w 2021 roku w ramach współfinansowanego przez  Narodowe Centrum Badań i Rozwoju programu  „Opracowanie strategii wykorzystania alternatywnych
źródeł białka w żywieniu zwierząt umożliwiającej rozwój jego produkcji na terytorium RP”.  Z jednej strony więc mamy polityczny atak na opozycję, z drugiej – rozsądne i perspektywiczne działanie. Dodam tylko, że ziemniaki – zanim znalazły się na naszym stole – też najpierw były paszą dla zwierząt.

Tworzenie przez PiS – jak twierdzą złośliwcy – batalionów obrony schabowego to nic innego jak podsmażanie karalucha, którego nikt nam na talerze nie kładzie. Po za samymi krzykaczami. A ci pewnie sądzą, że Polak już samodzielnie myśleć nie potrafi. I wstręt do owadów da władzy kilka procent głosów więcej w najbliższych wyborach.

Włodzimierz Brodiuk

Transparentne kasowanie…

Ostatnie tygodnie przynoszą coraz więcej sygnałów, że kampania wyborcza już się rozpoczęła, a kierownictwo PiS zdradza wyraźne obawy przed porażką. Uwidacznia się to nie tylko w mało skoordynowanych zapowiedziach o tym „co komu władza da”, ale także w bezczelnym już rozdawnictwie narodowego dobra wśród swoich. Korupcja polityczna prześciga się z grabieniem pod siebie.

 PiS na wyścigi z Solidarną Polską rozdają apanaże, starając się zapewnić swoim działaczem miękkie lądowania na wypadek utraty władzy i tracenia setek, a nawet tysięcy ciepłych posadek. Dziesiątki różnorakich funduszy i fundacji obsadzonych partyjnymi bonzami, kolesiami i pociotkami, hojnie dojących Skarb Państwa, mają być podstawą trwania obu partii na arenie politycznej.

Te 40 mln rozdanych ostatnio przez Czarnka to drobna cząstka kasy przelewanej do partyjnej, a nawet prywatnej, kieszeni. Drobna, ale najgłośniejsza, bo aż kipi bezczelnością. Liderzy PiS głoszą, że minister dzielił kasę transparentnie. I mają rację, chociaż owa transparentność jest skutecznie blokowana przez TVP, orlenowskie i prorządowe media, dzięki czemu o aferze nie ma pojęcia – jak wykazały sondaże – połowa Polaków.

A jak wygląda transparentność i legalność? Schemat jest prosty. Projekt ustawy, którą opracowuje się w ministerialnym zaciszu, zgłasza grupa posłów Zjednoczonej Prawicy. W ten sposób unika się społecznych konsultacji, którym muszą być poddane wszystkie projekty rządowe. Projekt poselski wchodzi na tzw. „szybką ścieżkę” legislacyjną. Jest naprawdę szybka. Sejm potrafi uchwalić taki projekt w jeden dzień, a zwłaszcza noc. Bez zbędnej dyskusji, którą próbują wzbudzić posłowie opozycji. Uchwalona ustawa trafia do Senatu. Ten – co jest regułą – zasięga opinii fachowców i ekspertów, wychwytuje błędy, wprowadza poprawki, doprowadza treść ustawy do zgodności z Konstytucją. Syzyfowa praca. Sejm wszystkie zmiany w ustawie wyrzuca do kosza. Bez dyskusji. Wszystkie w jednym głosowaniu. A dodatkowo, co też już bywa regułą, dodaje tzw. „wrzutki”, które często nie mają nic wspólnego z problematyką ustawy.

W ten sposób – „transparentnie” – utworzono też „fundusz inwestycyjny” Czarnka. Pan minister również działał transparentnie. Powołał komisję ekspertów do oceny wniosków, a potem oceny ekspertów potraktował jak Sejm poprawki Senatu. Wyrzucił do kosza. Bo mógł. Sam zresztą przyznał, że tak zrobił, bo nie będzie dawał forsy „komuchom”, „szkodnikom” i „lewactwu”. I nieważne, że 70 proc. wnioskodawców, którym dał kasę nie spełnia kryteriów konkursu, nie ma ani doświadczenia, ani dorobku, powstała w ostatnich dwóch latach, a jedna nawet trzy dni przed złożeniem wniosków. Część z obdarowanych nie ma też nic wspólnego z oświatą.

W tzw. publicznej telewizji tego nie zobaczycie, w tzw. publicznym radiu – nie usłyszycie, a szkoda. Warto wszak się dowiedzieć, gdzie są ukryte owe „komunistyczne” pozarządowe stowarzyszenia. A są one dość liczne, bo do ministerstwa Czarnka wpłynęło kilkaset wniosków, w tym  od stowarzyszeń i organizacji zajmujących się rehabilitacją i edukacją niepełnosprawnych czy zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży, działających od wielu lat i mających bogaty dorobek. W tym Polski Związek Niewidomych. I to są wg ministra RP „komuchy” i „lewactwo”.

W założeniu organizacje pozarządowe wspomagają zadania państwa. W tym przypadku w wychowaniu, edukacji i wspomaganiu deficytów dzieci i młodzieży. Dotacje państwa uzupełniają jedynie środki zdobywane z innych źródeł, w tym od samorządów i darczyńców. Finansują bieżącą działalność i wyposażenie. Potrzeby są ogromne, stąd wsparcie musi być szczególnie wyważone, by umożliwiło ich zaspokojenie jak największej licznie organizacji. Jak największej liczbie dzieci. PiS olał tę zasadę i tylnymi drzwiami wprowadził  finansowanie zakupu nieruchomości. A Czarnek zadbał by forsę dostali głównie swoi.

I tu kończy się transparentność. Pozostają tylko obelgi rzucane przez  ministra z sejmowej mównicy i popisy posła Kowalskiego. Niezależne media zaś wyciągają kolejne „brudy”, ujawniają kłamstwa i nieprawidłowości. Oto aż 14  na 45 dofinansowanych podmiotów pochodzi z województwa lubelskiego, z okręgu wyborczego pana ministra. Trzy z tych podmiotów powiązanych jest bezpośrednio z osobą ministra: w Towarzystwie Gimnazjalnym „Sokół” minister przez 17 lat (aż do 4 października 2022 roku) zasiadał w komisji rewizyjnej; dotacje miliona złotych otrzymało też stowarzyszenie kierowane przez proboszcza parafii Czarnka; wreszcie za kasę z „Willi plus” OSP w Jakubowicach Konińskich kupiło działkę przy szkole kierowanej przez szwagra ministra.  Przy okazji wyszło na jaw, że szkoła ta, do której uczęszcza tylko 253 uczniów, otrzymała w sumie z ministerstwa edukacji aż 15 mln zł dotacji. Ot, przypadek.

Pozostańmy w naszym regionie, już nie tak hojnie obdarowywanym, ale też w myśl zasady „dać swoim”. Fundacja „Dumni z Elbląga”, zarejestrowana w kwietniu 2022 roku, dostała  2,2 mln złotych na zakup ponad 2,5 ha nieruchomości rolnej w Karczowiskach Górnych, z domem o 10 pokojach, trzema garażami, własnym lasem, stawem i domkiem pszczelarza. Fundacja ma na swym koncie aż dwa osiągnięcia: przygotowała „szlachetną paczkę” dla jednej rodziny i pośredniczyła w przekazaniu dzieciom kaszek dla dzieci. Prezesem fundacji jest lokalny przedsiębiorca – jak informują media -kolega  szefa Akademii PiS, szkolącej partyjne kadry.

Posłanka Falej złożyła w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, wskazując, że fundacja nie ma ani historii, ani dokumentacji działania, a ponadto dostała pieniądze na nieruchomość rolną, której fundacja – zgodnie z prawem – kupić nie może. Tylko co z tego. Fundacja Wolność i Demokracja, założona przez ministra Dworczyka, otrzymała zgodnie z wnioskiem, 4,5 miliona złotych na zakup nieruchomości na Żoliborzu. Już po przyznaniu kasy zmieniła zdanie i postanowiła kupić willę na Saskiej Kępie.  Ministerstwo edukacji nie dostrzega w tym złamania zasad konkursu.

I nie ma co się dziwić. Sedno tkwi bowiem nie w jakichś tam regulaminach konkursu i wspomaganiu oświaty. Chodzi o to, by za pieniądze z budżetu państwa, czyli z NASZEJ KIESZENI, „kupić” należącą do Skarbu Państwa, czyli do NAS, nieruchomość – willę lub apartament  – i po kilku latach przejąć ją na własność partyjnych kolesi. Przepraszam, fundacji.

Transparentnie i legalnie. Kłopot tylko w tym, by o machinacjach, a opisane to tylko cząstka procederu, nie dowiedział się wyborca PiS. Może sobie bowiem nagle uświadomić, że „kasuje się” nie tylko opozycję, ale i jego samego. Bo się może zdenerwować.

Włodzimierz Brodiuk

Nie tylko w Ukrainie

Nowy rok zaskoczył chyba najbardziej cenami na stacjach paliw. Nie wzrosły, a na Orlenie nawet spadły. Jak to możliwe: VAT wzrósł o 15 procent, a ceny – nie. Cud? Niestety, to tylko kolejna przedwyborcza manipulacja. Po początkowej panice, wywołanej agresją Rosji na Ukrainę i restrykcjami wobec agresora, rynek paliw ustabilizował się, a ceny ropy spadły. Ale nie ceny na stacjach paliw, bo Orlen trzymał wysokie marże, generując rekordowe zyski. Dziś tłumaczą nam, że manipulacja ta miała na celu uniknięcie szoku cenowego, czyli Obajtek z Morawieckim oszczędzili nasze nerwy. A że przy okazji Orlen i budżet zarobił? Wzburzenie radykalnym wzrostem cen na pewno rzutowało by na słupki poparcia partii władzy. I o to w tej noworocznej niespodziance chodziło przede wszystkim.

W minionym roku światem wstrząsnęła napaść na Ukrainę i bestialstwo agresora. Moskiewski reżim odsłonił swą okrutną twarz tyrana, mordercy i gwałciciela, pozbawionego moralnych zasad i człowieczeństwa. Ujawnił także, że lata prania mózgów upodobniły większość obywateli tego „mocarstwa” do władzy. Ta większość popiera agresję, pochwala zbrodnie i aprobuje próbę unicestwienia nie tylko sąsiedniego państwa, ale całego narodu, z którego spora część mówiła – bo to wojna zmieniła – tym samym językiem co oni, ba, uważała się za Rosjan. To nie wyobrażalne, ale oni aprobują nadal  bombardowanie szkół, szpitali czy osiedli w Ukrainie, zabijanie kobiet i dzieci.

Skąd takie zbydlęcenie? Nie wzięło się samo z siebie. Nie jest też żadną narodową cechą. To efekt wieków zniewolenia i upodlenia zwykłych ludzi w carskiej i sowieckiej Rosji. Dziś Putin, car i towarzysz I sekretarz komunistycznej partii  w jednej osobie, kontynuuje „dzieło” swych poprzedników. Nawet na linii frontu, gdzie sołdat jest nadal tylko mięsem armatnim.  Towarzyszy z Komitetu Centralnego zastąpiła kontrolowana z Kremla klika oligarchów. To jest ich kraj. Na tyle, na ile władza pozwoli. Opozycja też ma określone granice. Ich przekroczenie grozi więzieniem lub nieszczęśliwym „wypadkiem”. Kremlowi podporządkowane są wszystkie dziedziny życia: media, policja, sądy. Wszechobecne macki władzy kształtują świadomość mas, zgodnie z wolą władcy: Rosja jest potężna, niezwyciężona, święta, a cały Zachód, główny wróg, chce Rosję zniszczyć, upodlić, zabrać „wielkość”. Wrogowie zresztą są także w samej Rosji: geje, lesbijki i liberałowie.

Mit niezwyciężonej Rosji padł w Ukrainie po kilku dniach agresji. Te kilka dni zadecydowały też o zmianie nastawienia Zachodu, który dotychczas flirtował z Rosją, nie bacząc na ostrzeżenia z Polski i krajów nadbałtyckich. Dziś wszyscy zdają sobie sprawę, że Ukraina jest polem bitwy o przyszłość, Zachód ma świadomość zagrożenia, ale nadal ociąga się przed rozstrzygającym wsparciem. Byłoby nim dostarczenie broni dalekiego zasięgu, pozwalającej niszczyć okręty i wyrzutnie, z których wystrzeliwuje się rakiety niszczące miasta i mordujące dzieci. Bez tej broni wojna będzie się przedłużać, narastać będzie zmęczenie i słabnąć wola pomocy. Rok 2023 rozstrzygnie czy Zachód jest wystarczająco silny i zdeterminowany.  Przyglądają się temu z zainteresowaniem nie tylko Chiny.

Agresja Rosji zjednoczyła demokratyczny Zachód i … Polaków. Sami zaskoczyliśmy się postawą współczucia i pomocy. Od prawa do lewa. I to w kraju, w którym władza polityczna dąży do autokratyzmu i podporządkowała sobie już praktycznie wszystkie instytucje demokratyczne, a za wzór stawia (dokładniej: stawiała) Węgry, które lawirują między forsą z Brukseli i ropą od Putina, dystansując się od Ukrainy.  Polska odwrotnie, w antyrosyjskim froncie jest najradykalniejsza. Kaczyński operujący w polityce wewnętrznej retoryką podobną do putinowskiej, zdaje sobie doskonale sprawę, że Rosja to rzeczywiste zagrożenie dla bytu ościennych państw i narodów. Niezależnie od ich ustroju.

Zjednoczenie w sprawie napaści na Ukrainę nie oznacza zakończenia wewnętrznych sporów. Ostatecznie wojna polsko-polska ma też formę agresji i niszczenia. Celem jest zniszczenie demokracji liberalnej z trzema ośrodkami władzy, w której władza wykonawcza podlega kontroli przestrzegania prawa przez organy od niej niezależne, na rzecz demokracji pozornej, w której przy zachowaniu formalnych instytucji państwa demokratycznego, są one w rzeczywistości uzależnione od jednego ośrodka władzy. Jak w putinowskiej Rosji, tak i w tym przypadku władza wykonawcza wybrana w powszechnych wyborach decydowałaby o obsadzie innych ośrodków władzy. Politycy władzy kontrolowaliby wszystkie organy państwa.  W takim państwie nie byłoby miejsca dla społeczeństwa obywatelskiego, na potrzeby takiego państwa kształtuje się społeczeństwo hierarchiczne, w którym ochronie podlega nie obywatel lecz władza.

Krok po kroku mamy właśnie z tym do czynienia. W mediach publicznych propaganda, czyli przekaz od władzy, zastąpił już informację i krytyczne oceny działań władzy. Partyjny minister Czarnek próbuje przeforsować ustawę, w której o szkole decydowałby kurator, czyli partyjny urzędnik, a „odpowiednie” nauczanie kształtowałoby „właściwego” obywatela. W Sejmie odbyło się już pierwsze czytanie ustawy o ochronie chrześcijan, co w kraju katolickim wydaje się absurdem, ale w rzeczywistości to jasno przemyślane działanie ideologiczne. Znowelizowany kodeks karny każe skazywać dzieci na karę dożywocia. Krok po kroku…

Istnieje jednak obawa, że nadchodzące wybory może wygrać opozycja. Póki ma się w sejmie co najmniej jeden głos więcej, dokona się więc zmiany ordynacji. Delikatnej. Drobnej. Zwiększającej szansę na obronę władzy. A jak się uda to kolejna ordynacja zapewni już Zjednoczonej Prawicy, tak jak Zjednoczonej Rosji w Rosji, odpowiedni mechanizm utrzymania władzy.

Rok 2023 przyniesie nam rozstrzygnięcie dla demokracji i wolności nie tylko w Ukrainie.
U nas odbędzie się to z naszym udziałem.

Włodzimierz Brodiuk

O patriotach dobrych i złych….

Niemcy, nie dość, że nie chcą nam wypłacić reparacji wojennych za szkody sprzed ponad 70 lat, to teraz chcą nas zniewolić. Nawet zbrojnie, wprowadzając do nas, pod pozorem pomocy, swoich żołdaków. Na to Kaczyński i PiS nie pozwoli. But niemieckiego żołnierza już nie będzie deptał polskiej ziemi. Przynajmniej – zapewnia najważniejszy w naszym kraju prezes – przez najbliższe siedem pokoleń.

Lider rządzącej partii objeżdża kraj i mobilizuje elektorat strachem przed wrogami. I tych wrogów dokładnie wskazuje. Nie są oni tylko wrogami pana prezesa. To wrogowie Polski i Polaków, niszczyciele Ojczyzny i Kościoła, zdrajcy i kolaboranci. Na każdym stand-upie prezes opowiada o tych wrogach dowcipy, z których najpierw sam się śmieje, dając sygnał, że sala też może. I sala, której kamery zazwyczaj nie pokazują, odpowiada. Dowcipy raczej ciężkawe, niektóre niesmaczne, a śmiech często rechotem pobrzmiewa.

Gdyby sklasyfikować wrogów, których należy tępić, ośmieszać, bać się i dyskredytować, to na pierwszym miejscu należy wymienić Tuska, co Polskę Niemcom sprzedał. Potem PO i całą opozycję, LGBT i feministki, kasty prawników, bliżej niesprecyzowane elity,  wreszcie każdego, kto krytykuje władzę, czyli dziennikarzy, nauczycieli, lekarzy, pielęgniarki, przedsiębiorców…. Wszystko to, to „niepolscy” Polacy w odróżnieniu od prawdziwych Polaków-katolików. No i wreszcie ta szkaradna Unia Europejska, kontrolowana i rządzona przez Niemców, która Polskę okrada, nie daje należnych pieniędzy, próbuje narzucić swoje sodomy i gomory.

Nic to, że tych wrogów prezes sam stworzył, że przypisywane wrogom „grzechy” jego formacja bezczelnie upowszechniła. Takie jak nepotyzm, kolesiostwo i partyjniactwo umożliwiające żerowanie bez ograniczeń na majątku państwa i tworzące partyjną oligarchię. Jak się ma w ręku praktycznie wszystkie narzędzia państwa, od administracji po prokuraturę, policję i służby specjalne, to można wszystko. I jedyną wówczas zagrożeniem może być pozbawienie władzy.

Pan prezes snuje swoje opowieści w bezpiecznym towarzystwie klakierów, a podporządkowane władzy media rozsyłają owe „mądrości” po kraju. Dobrotliwie sączy jad i nienawiść, rozpala pożądane emocje, które pozwolić mają na zachowanie władzy. Bo w sprzyjających warunkach, przy skłóceniu opozycji i małej frekwencji,  wsparcie ponad 30 proc. wyborców może wystarczyć do sejmowej przewagi. A podjął swą akcję przede wszystkim dlatego, że po siedmiu latach rządów sondaże wskazują na groźbę utratę władzy.

Co ciekawe tour prezesa nie przynosi spodziewanych efektów, w obozie niby-Zjednoczonej Prawicy rosną napięcia, a kompani (to słowo używam za ministrem Selinem – tak określił śląskich radnych, którzy odeszli z PiS) zaczęli mówić różnymi głosami, co w tej wodzowskiej partii jest niedopuszczalne. No i jeszcze ci wstrętni Niemcy. Prezes buduje na nienawiści do nich swą kampanię wyborczą, a ci oferują dwa zestawy Patriot do obrony polskiego nieba. Co gorzej minister Błaszczak od razu przyjmuje ofertę. Cała narracja o złych Niemcach zaczyna być wątpliwa. Ale prezes czuwa.

Szef PiS ogłasza natychmiast, że Niemcy, którzy unikają pomocy Ukrainie, powinny zainstalować „patrioty” w zachodniej Ukrainie. I Błaszczak natychmiast też tak uważa. Nikt nie pyta o zdanie prezydenta, nominalnie zwierzchnika polskich sił zbrojnych. A ten stawia się okoniem: dobrze by broń trafiła do Ukrainy, ale jednak nie można i powinniśmy ofertę Niemiec przyjąć. Tylko, że rzeczywisty „zwierzchnik” zainstalowany jest na Nowogrodzkiej, a nie na Krakowskim Przedmieściu.

Dopiero po ataku opozycji, że PiS nie chce dbać o bezpieczeństwo Polaków, politycy PiS dostają instrukcję, by powielali stanowisko prezydenta Dudy. Ale nadal podkreślali, że przyjęcie broni zależy od  Niemców, którzy uprawiają tylko propagandę, bo  lepiej by chronili nasz kraj z Ukrainy.  Jak „lepiej”, pokazała rakieta  obrony Ukrainy, która nie zestrzeliła rosyjskiej i wybuchła w naszym kraju zabijając dwie osoby.

A poza tym – głosi propaganda władzy – mamy już w kraju patrioty. Amerykańskie. Mamy też własne dwa systemy Patriot, a kolejne zamówiliśmy. Do tego nowocześniejsze. Mamy i nie mamy.  Nadal nie są one wbudowane w system obrony kraju, a nasza obsługa nadal przechodzi szkolenie. Od dziewięciu miesięcy. Najpierw w Stanach, a teraz w kraju. Bo szkolenie nie trwa dwa czy nawet sześć tygodni, a system to nie dwie wyrzutnie i kilka rakiet. Tymczasem zagrożenie jest dziś i o bezpieczeństwo trzeba zadbać dziś. Rozumieją to Niemcy – dbając także o własne bezpieczeństwo. A nasze władze? Właśnie udowadniają, że ważniejszy jest dla nich interes partii. Bo niby dlaczego prosimy o amerykańskie „patrioty”, a nie chcemy niemieckich?

Media – te niezależne od PiS – informują, że politycy niemieccy nadal podtrzymują swoją ofertę. I pewnie nasi  „jedyni patrioci” zgodzą się na deptanie polskiej ziemi przez niemieckich żołnierzy z obsługi „patriotów”. Pan prezes zmieni nieco narrację o „złych Niemcach”. Potrafi. Wszak – jak to sam określił – mało jest na świecie ludzi tak mądrych jak on.

Głośniej będzie za to mówił o zagrożeniu sfałszowaniem wyborów przez opozycję. Tak jakby to opozycja miała w swym ręku wszystkie organy państwa i organizowała wybory. Czy ma to być przygotowanie do uznania, przy porażce obecnej władzy, nieważności wyborów? Ostatecznie orzekać o tym  będą sędziowie nominowani przez obecną władzę.  Póki co prezes zapowiada manipulacje w systemie wyborczym, w granicach okręgów i obwodów oraz liczeniu głosów. Oczywiście po to, by było „demokratyczniej”, uczciwiej  i „transparentnie”. Dlatego w komisjach obwodowych powinno być co najmniej dwóch członków z PiS.

Nie wiem co z opowieści prezesa zostanie spełnionych. Na jednym we spotkań, w Żywcu, do wstającego z krzesła polityka swej partii powiedział, by siedział i dodał „wszyscy będziemy siedzieć”.

Włodzimierz Brodiuk

Kant „wszystkich świętych”

Cwani Anglicy zagarnęli pół naszego świata stosując politykę napuszczania podbijane ludy na siebie nawzajem i – tworząc wrogów – przekonywali, że ich panowanie będzie najlepszym rozwiązaniem. A jak już to osiągnęli, trzymali w karbach i zniewoleniu zarówno wrogów jak i popleczników. No, może zwolenników traktowali z większym pobłażaniem. Przed nimi na podobnych zasadach budował swoje imperium starożytny Rzym. Metoda okazuje się skuteczna także dziś,  o ile umiejętnie zostaną podsycone emocje, fobie i uprzedzenia, a uda się zagłuszyć rzeczywiste intencje. Sprzyja obejmowaniu władzy, ale nie wystarcza do jej utrzymania.

W demokratycznym państwie do władzy dochodzi się wykorzystując potknięcia aktualnych rządów, brak zaufania, niezadowolenie wyborców. Proces to normalny, jako że zawsze oczekiwania są większe niż możliwości ich zaspokojenia, zwłaszcza gdy owe oczekiwania są dodatkowo podsycone wyborczymi obietnicami. Zmiana władzy jest zatem, w odróżnieniu od krajów autokratycznych, procesem normalnym. W systemach demokratycznych władza jest bowiem tylko zarządcą i podlega kontroli niezależnych, nie podlegających jej struktur. Stałej kontroli. Wybory są jednym z jej podstawowych elementów. Pozwalają na zmianę władzy, zgodnie z oczekiwaniami większości wyborców.

Demokracja to jednak twór słaby. Jest stabilny, gdy opiera się na przestrzeganiu zasad i norm. Przyjętych nie tylko w Konstytucji, także tych niepisanych. Wywodzących się w dużej mierze z kanonów chrześcijaństwa. W demokratycznych państwach polityk nie może na przykład kłamać i oszukiwać. Przyłapany na kłamstwie traci zaufanie i skazuje na to całą swoją partię. Nie może też wykorzystywać swego stanowiska do celów prywatnych lub partyjnych. Dyskwalifikuje go kumoterstwo, mobbing i nepotyzm. Człowiek jest jednak ułomny więc co chwila demokracjami wstrząsają tego typu afery.

Co można w tym kontekście powiedzieć o kraju, w którym na czele rządu stoi polityk uznany przez sąd winnym kłamstwa. O kraju, w którym nepotyzm jest na porządku dziennym, partyjne kliki obsiadły spółki i wszystko co się dało w strukturach państwa? O kraju, w którym tworzy się specjalne fundusze dla „swoich”, dzieli dotacje między „swoimi”?  I o partii, która doszła do władzy pod hasłem zwalczania oligarchii, a sama tę oligarchię tworzy pasożytując na majątku państwa? Panuje w nim system demokratyczny?

Oczywiście! Odpowiadają politycy tzw. Zjednoczonej Prawicy. Działają wszystkie struktury demokratyczne, mamy demokratycznie wybrane władze, mamy wybory. Fakt. Mam wystarczająco dużo lat by pamiętać PRL, w którym funkcjonowały demokratyczne struktury i odbywały się wybory. A „demokratyczna” władza tworzyła wrogów z Żydów, Niemców i Zachodu. Teraz tworzy, zgodnie z pierwowzorem, wrogów z Niemców i Zachodu. Żydów zastąpili „niepolscy Polacy” i LGBTQ. Nie ma stonki, są nagonki.

Pani europosłanka Zalewska na pytanie jak skomentuje prześmiewanie się swego prezesa z przeżywających koszmar osób transpłciowych i rechot widowni odpowiedziała: „Jarosław Kaczyński podkreśla, że jesteśmy krajem demokratycznym i wolnym”.  Pewnie dlatego prezesa, jednego z 460 posłów, bez żadnej państwowej funkcji, chronią kompanie zmotoryzowanej państwowej policji, za pieniądze podatników. A wyszydzani przez pana prezesa za próby protestowania obrywają gazem po oczach i pałą po grzbiecie, a państwowe służby przeszukują ich mieszkania. Jesteśmy krajem demokratycznym i wolnym.

Demokracja to tylko słowo, struktury demokratyczne to tylko fasady. Bez wypełnienia ich sensem demokracji nic nie znaczą. A sens to praworządność polegająca na stabilności prawa, równości prawa dla wszystkich obywateli, niezależności sądownictwa od polityków. Istotą demokracji jest też kontrola władzy politycznej. Przez sądy właśnie, ale także przez samo społeczeństwo, dzięki niezależnym od władzy mediom, które wnikają w każdą działalność władzy, ujawniają jej sekrety. Obywatel ma prawo wiedzieć, dziennikarz ma obowiązek go informować. Polityk, we własnym interesie, nie lekceważy dziennikarza. Gdyby pokazywał mu – jak pewien wicemarszałek naszego Sejmu – plecy, zniknąłby z mediów, co równałoby się jego politycznej agonii.

Ale przecież – powie ktoś – w zachodnich demokracjach też politycy wybierają sędziów do sądowych instytucji. Rzeczywiście. Różnie to się odbywa, ale jeden element jest wspólny: w każdym systemie to prawnicy decydują z jakich kandydatur będzie polityk wybierał. To powoduje, że w żadnym z tych krajów na ważne stanowiska sędziowskie nie mianuje się sędziów bez dorobku. W żadnym większość obecnych nominatów PiS w KRS, Sądzie Najwyższym i sądach powszechnych czy Trybunale Konstytucyjnym nie miałaby szans na swe obecne stanowiska. Znowu kłania się epoka „socjalistycznej demokracji” z nominacjami typu „mierny, bierny ale wierny”.  I praktyką oceniania wyroków przez władze z odwoływaniem i odsuwaniem niewygodnych sędziów.

Nie twierdzę, że analogie z PRL oznaczają powrót do PRL. Obecna władza od momentu wygrania wyborów realizuje inną koncepcję autokratyzmu. W PRL nie było możliwości budowania oligarchii, a żerowanie na państwie nijak się miało do obecnej skali partyjnego pasożytnictwa. Inne czasy. Natura ta sama.

Kaczyński ma świadomość porażki. Nie udało mu się odciąć Polaków od informacji likwidując niezależne media. Partyjna TVP i obajtkowe media ze swoją prostacką propagandą, sianiem nienawiści, podziałów i fałszu, jedynie powstrzymują odpływ zwolenników. Pozbycie się wykwalifikowanych kadr i lekceważenie ekspertów doprowadziło do decyzji pogłębiających kryzys gospodarczy. Coraz trudniej porażki zrzucać na pandemię, wojnę w Ukrainie, Tuska, opozycje i Niemców. Szykuje się porażka.

Rzymianie tracący władzę w Galii i Germanii, a potem Anglicy w różnych częściach świata, próbowali ją utrzymać siłą. Komuniści w PRL zastosowali też rozwiązanie siłowe. Czy Kaczyński pogodzi się z utratą władzy? Póki co próbuje starych sztuczek. Omija pisane i zwyczajowe prawo. Zmienia termin wyborów samorządowych, co jego zdaniem ograniczy rozmiary ewentualnej przegranej, przebąkuje o zmianach w ordynacji wyborczej i wprowadzeniu do każdej komisji obwodowej po dwóch aktywistów PiS. Po cichu rozważa się zmianę granic okręgów wyborczych. Cały aparat propagandowy PiS głosi, że opozycja chce sfałszować wybory, jakby to opozycja, a nie podporządkowany PiS aparat wyborczy, te wybory organizowała. Czy – przywołując opinię Kurskiego – ciemny lud to kupi? Nie wiem. Ale podstawy do nieuznania wyników wyborów, w przypadku porażki, są tworzone.

Tymczasem „ciemny lud” Kurskiego kupuje bajeczki o zagrożeniu naszej suwerenności i wolności przez Niemców za pośrednictwem kierowanej przez nich Unii Europejskiej. I PiS tej suwerenności i wolności właśnie broni. Tyle, że nie kosztem partyjnych elit, którym na wszelki wypadek przygotowuje miękkie lądowanie, ale kosztem nas wszystkich. Także zwolenników PiS.

Tak naprawdę bajanie o tym zagrożeniu naszej suwerenności to zwykły kolejny kant rządzących naszym krajem „wszystkich świętych”. Oni bronią tylko swojej suwerenności, czyli bezkarności i prywatnych interesów. Najchętniej by z tej Unii wyszli, bo tylko ta Unia blokuje im realizację planów utrwalenia władzy. Swojej, partyjnej, w pełni – a jakże – demokratycznej.

Ciekawe czy damy się na ten kolejny kant nabrać? Tak jak na „ośmiorniczki” i „zamach smoleński”. I czy pozwolimy na ukrycie prawdy o wszystkich kantach tej władzy.

Włodzimierz Brodiuk

Żołnierz prosi o pomoc!

Sobota wieczór, 3 września. Zadzwonił telefon. W słuchawce głos młodego mężczyzny: „Tu Stanisław. Możemy się spotkać!” Oczywiście!  Niebawem stanął we drzwiach z obandażowaną ręką, w wojskowym uniformie. Z lewej strony na ramieniu znak Międzynarodowego Legionu Obrony Ukrainy i  biało-czerwona naszywka, z prawej – naszywka flagi Ukrainy.

Wrzesień, miesiąc, który dla Polski i Polaków jest miesiącem szczególnym ze względu na tragiczną historię. 1 września 1939 Niemcy zaatakowały Polskę od zachodu, a 17 września od wschodu zaatakowała Rosja. Przez prawie 6 długich lat gehenny dopiero co odbudowany kraj znowu legł w gruzach miast i miasteczek, a najeźdźcy eksterminowali ludność cywilną. Na wschodzie Sowieci tysiące mieszkańców wywieźli na Sybir, a ponad 20 tysięcy oficerów polskiej armii  wymordowali. Na terenach zajętych przez  hitlerowców powstawały obozy zagłady.

Koniec wojny nie oznaczał dla Polski i całej Wschodniej Europy końca niewoli. Trzeba było lata Solidarności, pierestrojki Gorbaczowa, by odzyskać niepodległość. I chociaż dziś znowu trzeba zmagać się z próbami ograniczenia naszej wolności przez „samych swoich”, to podporządkowanie zewnętrznemu wrogowi nam nie grozi. Niemcy stały się siłą motoryczną zjednoczonej wspólnymi wartościami Europy, a spadkobierca Związku Radzieckiego to niedźwiedź zżarty korupcją i despotyzmem. Tyle, że nawet osłabiony jest terytorialną potęgą, dysponującą bronią nuklearną i energetyczną. A do tego ma tyrana, któremu marzy się odbudowa Rosji carów. Właśnie pokazuje w Ukrainie czym jest.

Swoje aspiracje Putin ujawnił już w 2014 roku wysyłając zielonych ludzików do Donbasu i anektując  Krym. Sprawdził wówczas  obłaskawiony tanią ropą i tanim gazem świat. Sprawdził też skuteczność korupcji znaczących polityków, których dopuścił do koryta rosyjskich spółek. Świat na brutalną akcję bestii z Petersburga zareagował zgodnie z oczekiwaniami: werbalnym oburzeniem i faktyczną zgodą.  W 2014 roku Putin uznał, że Zachód jest zbyt słaby, by go powstrzymać. Pomylił się? Tak, ale w ocenie kogo innego.

Gdyby Rosji udał się planowany blietzkrieg i zajęcie Kijowa, to nie jestem pewien, czy tzw. wolny świat nie zachowałby się podobnie jak osiem lat wcześniej. To bowiem Moskwa dyktowała światu przez wieki własną narrację o sytuacji w tej części globu, w której nie było miejsca na jakąkolwiek odrębność narodową nie tylko Ukraińców i Białorusinów. Ale Ukraińcy pokazali, że nie chcą być Rosjaninami. Nawet ci, którzy rozmawiali tylko po rosyjsku. Chcą być wolni i żyć w demokratycznym kraju. Nie chcą cara. Gdzieś wyczytałem, że agresja Putina  stworzyła naród. Bzdura. Ona jedynie naród zjednoczyła, uświadomiła jego siłę.

Putin nie docenił tej siły i woli. Nie docenił też Zełeńskiego. Bohaterska postawa Ukraińców obudziła Zachód. Swoje zrobiła też brutalność agresji i okrucieństwo armii rosyjskiej, mordy na ludności cywilnej, grabieże i gwałty. Bucza i Mariupol. Eksodus milionów ludzi. Rosyjscy najeźdźcy ukazali prawdziwe oblicze Putina i Rosji. Zachód ruszył na pomoc, chociaż część krajów nadal czyni to z ociąganiem.

Na pomoc Ukrainie z różnych stron świata zaczęli też przybywać ochotnicy. Już 27 lutego powstał legion cudzoziemski  złożony z ochotników z różnych części świat. To doświadczeni w różnych misjach, ale także wojnach, żołnierze. Wśród nich Amerykanie, Japończycy, Kanadyjczycy, Brytyjczycy, Białorusini,  Skandynawowie. To ochotnicy z 55 państw, a jedną z najliczniejszy grup są Polacy. Wśród nich mój znajomy, Stanisław.

W sobotni wieczór miał tylko godzinę czasu. Z jego opowieści o wojnie wyłaniał się obraz walki Dawida z Goliatem, w której nadal jeszcze przewadze siły przeciwstawiana jest determinacja, spryt i doświadczenie. Dawid nadal oczekuje uzbrojenia w broń ofensywną. Część legionistów przyjechała z własnym wyposażeniem, część – otrzymała je na miejscu. Ale w stopniu nie wystarczającym do skutecznej walki.

Stanisław przyjechał do kraju nie tylko na rekonwalescencję. Także po sprzęt. Konkretnie po, nieodzowne w nocnym boju, noktowizory. Do unicestwienia wroga i do ochrony własnego życia. Koszt jednostkowy noktowizora to około 25 tysięcy złotych. Oddział Stanisława potrzebuje pięciu. Odwiedził mnie  po to, bym pomógł mu w tej zbiórce. Żebym zaapelował o pomoc.

Potrafiliśmy zebrać na Bayraktara za 22,5 miliona złotych. Legioniści z oddziału Stanisława potrzebują sprzętu mniejszej wartości, ale pozwalającego im skutecznie walczyć i przeżyć. Sądzę, że się nie zawiodą. Podaję adres zrzutki: https://zrzutka.pl/shxnuu

Stanisław jedzie znowu na linię frontu. Na linię obrony Ukrainy, naszego świata i naszej przyszłości. Wracaj cały i zdrów!

Włodzimierz Brodiuk

Trafna smutna diagnoza

Obyś żył w ciekawych czasach! Jedni twierdzą, że to starochińskie błogosławieństwo, inni – że raczej przekleństwo, a jeszcze inni wiążą je z angielskim politykiem Chamberleinem, który u schyłku XIX wieku ostrzegał przed nieprzewidywalnością naszych losów. No cóż, żyjemy w ciekawych czasach. Aż tak ciekawych, że zaczynamy tęsknic za mniej ciekawymi, a nawet nudnymi, lecz spokojnymi i przewidywalnymi.

Tęsknocie tej sprzyja koronawirus i bestialska agresja Putina na Ukrainę, która faktycznie jest atakiem na cały świat. Terrorysta Putin nie tylko morduje i niszczy sąsiedni kraj, ale sprowadza głód na kraje trzeciego świata, zaprzepaszcza dotychczasowe plany i działania powstrzymania degradacji klimatycznej Ziemi. Nie wiem do czego faktycznie zmierza ten dyktator, ale już zapisał się w historii obok Hitlera, Stalina i Pol Pota, jako jeden z największych zbrodniarzy nowożytnej ery.

Na krajowym poletku te dwa wstrząsy ujawniły, że PiS nie potrafi sobie radzić z kryzysowymi sytuacjami, a jego polityka jest dla naszej ojczyzny zgubna. PiS doszedł do władzy w kraju, który obronił  się przed załamaniem gospodarczym, jego gospodarka, wspomagana unijnym wsparciem inwestycyjnym, nabierała rozpędu, a finanse dawały gwarancje stabilnego rozwoju. Dziś politycy Zjednoczonej Prawicy winą za obecną sytuację obarczają Putina, pandemię, Unię Europejską i – jak w każdym przypadku swej porażki – Tuska i opozycję. Fakty są jednak takie, że chociaż wirus i wojna miały i mają wpływ na inflację i pogarszającą się sytuację życiową Polaków, to jednak główną zasługę trzeba przypisać rządom Zjednoczonej Prawicy.

Kiedy PiS w 2015 r. dochodził do władzy, dokładnie przeanalizował sobie Polskę i Polaków. Z socjologicznego punktu widzenia jesteśmy patologicznie sprywatyzowanym społeczeństwem o niskim kapitale społecznym, braku rozumienia dobra publicznego, nierozumiejącego kultury kontraktu.” – twierdzi socjolog i politolog, prof. dr hab. Radosław Markowski. „Większość elektoratu PiS nie rozumie, że publiczne elementy naszego otoczenia, czyli cała infrastruktura (żłobki, przedszkola, służba zdrowia) sprzyjają jakości naszego życia. On rozumie tylko 500 plus we własnej kieszeni.

Kaczyński doszedł do władzy wykorzystując dobrą sytuację gospodarczą, z której – niestety – nie korzystała spora część naszego społeczeństwa. Rząd PO i PSL w budowaniu gospodarczych podwalin rozwoju kraju „nie odczytał” oczekiwań ludzi. „Ciepła woda w kranie” już nie wystarczała. Tymczasem Kaczyński zapowiadał eldorado, szybkie dorównanie do poziomu życia Niemców i Skandynawów. Ba, przegonienie ich.

Z jednej strony obietnice i 500+, z drugiej tworzenie „wrogów” z wydumanych elit, kast i „ideologii” LGBT,  wspomaganej wyimaginowanym zagrożeniem ze strony tych „wrogów” dla wiary i narodu oraz ze strony Niemiec i Unii Europejskiej dla niepodległości Polski – to koktajl, który pozwolił  PiS wygrać kolejne wybory i utrzymać wsparcie milionów wyborców.  Dziś Kaczyński i jego ludzie objeżdżają kraj z tą samą retoryką. Eskalują obietnice i emocje. Bez oglądania się na konsekwencje sieją nienawiść. Starają się umocnić własny elektorat. Także poprzez cały aparat propagandowy TV Kurskiego i koncernem medialnym Obajtka. Czy to wystarczy?

Dziś nie ma już co rozdawać. PiS przejadł zapasy stworzone przez swoich poprzedników, a własnych nie zbudował. Inflacja pożera trzynastki i czternastki. Sprawdzony aparat urzędniczy zastąpiony został działaczami jedynie słusznej partii, rodzinami i kolesiami. W efekcie praktycznie nie ma ustaw i decyzji, które by nie stwarzały kolejnych problemów. Jak w każdej wodzowskiej partii politycy oglądają się przy tym na szefa, a szef coraz starszy i mniej sprawny. Nie tylko fizycznie. Co gorsza Kaczyński narzucił narrację, że tylko władza ma rację i każde poprawki i inicjatywy opozycji, nawet te, które mogłyby pomóc władzy, z zasady są wrzucane bezwzględnie do kosza.

PiS zmarnotrawił szansę na państwo dobrobytu marnotrawiąc potencjał kraju i Polaków. Politycy typu Kaczyńskiego uważają, że zjedli wszystkie rozumy i z doświadczeń innych korzystają, tylko wówczas, gdy odpowiadają one ich zapatrywaniom. Budowanie dobrobytu to wieloletnie inwestowanie w infrastrukturę, technologię i kadry. Dawanie pracy, a nie rozdawanie zasiłków. Budowanie sprawnego szkolnictwa i inwestowanie w naukę, a nie  chrystianizacja a’la Czarnek.

Tak jak w przypadku walki z inflacją, gdy Glapiński podnoszeniem stóp procentowych próbuje gasić pożogę, a Morawiecki podsyca ogień zapowiadając kolejne „antyinflacyjne pomoce”, tak jest i z budową owego pisowskiego dobrobytu. Bo nie o dobrobyt chodzi. Celem jest wygranie kolejnych wyborów. Bez oglądania się na konsekwencje.

PiS bardzo dobrze zdefiniował swój elektorat – ocenia prof. Markowski. Przy niskiej frekwencji wyborczej 5,7 mln głosów wystarczy, by zdobyć większość w parlamencie. I tak można sobie uprawiać rozdawnictwo w kraju, liczącym 40 mln ludzi, uprawiając kreatywną księgowość, przekupywać ludzi słabo wykształconych, którzy tylko w państwie upatrują gwarancji, że jakoś im się będzie żyło”

To trafna i smutna diagnoza polskiego nieszczęścia.

Włodzimierz Brodiuk

Wojna na frazesy

Z dużym zaciekawieniem przeczytałem wypowiedź na FB radnego  Ostródy Adriana Godlewskiego, opisującą sesję absolutoryjną, która odbyła się 29 czerwca, na której to obecny burmistrz nie otrzymał  od radnych absolutorium z tytułu wykonania budżetu. I to po raz trzeci. Czytaj więcej

Cud wstawania, oddychania i kiszone ogórki

Covid to dla wielu nadal wymysł i efekt spisku, dla mnie ciężka choroba, z której trudno się wychodzi. Pod koniec grudnia 2020 w jej wyniku trafiłem pod aparaturę tlenową, a potem długo nie udawało mi się przespać normalnie jednej nocy. Na początku lutego tego roku wirus dopadł mnie powtórnie. Mimo szczepień. Brak snu powrócił, osłabienie spotęgowało. Organizm nie mógł sobie poradzić ze skutkami choroby, a ratunkiem wydawała się rehabilitacja. I kiedy już miałem skierowanie do szpitala rehabilitacyjnego wybuchła wojna, a wójt gminy Ostróda poprosił mnie o wsparcie w organizowaniu pomocy uciekinierom z Ukrainy. Czytaj więcej