Kierunek: strefa wojny…

W Ukrainie najlepiej, znaczy najbezpieczniej,  podróżować nocą. Ale noce też są niebezpieczne. Zaraz po naszym wyjeździe z Zaporoża na miasto spadły rakiety i drony. Zginęła kilkuosobowa rodzina.

Do Ukrainy pojechałem kolejny raz kolejny w konwoju humanitarnym organizowanym przez księdza Jarosława Gościńskiego, proboszcza iławsko-ostródzkiej parafii greckokatolickiej. Dla niego był to już 14 konwój w czasie tej pełnoskalowej agresji putinowskiej Rosji na Ukrainę. 

Każdy konwój to kilka samochodów wypełnionych najbardziej potrzebnymi rzeczami dla żołnierzy na froncie, rannych w szpitalach, sierot w domach opieki. Od  konserw, środków czystości, odzieży i pościeli  po medykamenty, łóżka szpitalne, kule i wózki inwalidzkie. I samochody. Karetki sanitarne konieczne do wywozu rannych żołnierzy z linii frontu, ale także ciał poległych, których towarzysze – w odróżnieniu do agresora – nie zostawiają na polu walki. A także terenowe diesle, pozwalające na szybkie przemieszczanie się między sektorami obrony. 

Na moim profilu FB zamieściłem zdjęcia z tej humanitarnej wyprawy i ze sporym zdziwieniem znalazłem pod nimi krytyczne wpisy. Podobne krytyczne uwagi usłyszałem od kilkoro przypadkowych rozmówców. Oto my wspieramy Ukrainę, a sami Ukraińcy wykorzystują nas, rozbijają się luksusowymi samochodami i wcale swej ojczyźnie nie pomagają. To krzywdzące, ale też nieprawdziwe opinie, podsycane przez niektórych z kandydatów w prezydenckich wyborach, którzy próbują w ten sposób zbić polityczny kapitał.

W każdym narodzie są birbanci, wśród uciekinierów z Ukrainy także. Tak jak w każdej walczącej armii trafiają się dezerterzy. Ale i jedni i drudzy to margines. Fakty są odmienne od rozpowszechnianych plotek. Ponad 70 proc. dorosłych uciekinierów z Ukrainy pracuje i zarabia na życie. A także na wsparcie rodzin pozostałych w obszarze wojny. Do budżetu naszego kraju wpłacili w 2024 roku ponad 15 mld zł podatków. 

Byłem blisko linii frontu, rozmawiałem z żołnierzami, rannymi i wracającymi na front. I jestem pod wrażeniem ich odwagi i patriotyzmu. Byłem też na cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie z setkami świeżych grobów. Niedaleko od mogił Gabrieli Zapolskiej, Marii Konopnickiej i Iwana Franko.  

W każdym ukraińskim mieście powstały pomniki pamięci o poległych. Widziałem je w kilku miastach. ‘“Mury pamięci” ze zdjęciami poległych obrońców. Obrońców nie tylko Ukrainy. Z murów spoglądają na przechodniów setki twarzy. Poważnych i uśmiechniętych, młodziutkich i starszych …. Zdjęcia przeszłości.

Organizowana przez księdza Gościńskiego pomoc zaprzecza plotkom, że Ukraińcy nie pomagają swemu krajowi. Największe wsparcie ksiądz otrzymuje od ukraińskiej rodziny Wieszków, Oksany i Włodzimierza. Z Ukrainy wyjechali jeszcze przed rosyjską agresją. Dorabiali się w kilku krajach, a wreszcie osiedlili się i założyli firmę w pobliżu Ostródy. 

Po agresji Rosji nawiązali kontakt ze swoim przyjacielem z Finlandii księdzem Timo Rosqvistem, kapelanem parafii Kościoła Ewangelicko- Luterańskiego w Lapppeenranta. Ksiądz Roqvist uruchomił w liczącym ponad 70 tysięcy mieszkańców mieście akcję zbiórki rzeczowej dla Ukrainy. Wieszkowie opłacają sprowadzenie darów z Finlandii i finansują konwoje księdza Gościńskiego. Ksiądz Timo zapoznał się z całą trasą przerzutu pomocy z Lappeeranta przez Iławę i Ostródę do centrum logistycznego w Mikołajowie w Ukrainie, skąd pomoc wędruje na front i do szpitali. Nadzoruje ją sekretarz Mikołajowa Iwan Andrijczyk.

Pisałem już, ale warto podkreślić raz jeszcze, że ksiądz Gościński otrzymuje wsparcie od samorządów, zwłaszcza Iławy, Miłomłyna, Zalewa i powiatu iławskiego. Przekazały one, a także szpital w Górowie Iławeckim i Komenda Wojewódzka Policji samochody. Uczyniło to także kilka osób prywatnych, ale większość z 31, które trafiły do Ukrainy, ksiądz Gościński kupił. Dzięki wpłatom ludzi, także obywateli Ukrainy, chwilowo w Polsce. W wielu jest udział ostródzkiego witrażysty  Roberta Bogdańskiego. Wysłużone auta są remontowane i już sprawne ratują ludzkie życie.  Jak to, niestety, na froncie. Przez kilka miesięcy, tygodni albo… dni.

Po tej wyprawie do odległego o 1600 kilometrów Zaporoża, do strefy wojny, pozostały mi obrazy zniszczonej rakietami cerkiewki i zbombardowanej małej wiejskiej szkoły, rzędów zapór przeciwczołgowych. I uśmiechniętych zmęczonych frontowych omnibusów, czyli wolontariuszy, którzy są wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc. Każda pomoc… Obrazy mieszają się i nakładają na siebie. Ale jeden wyrył się na trwałe – widok malutkiego chłopczyka tulącego się do fotografii ojca na świeżej mogile na Łyczakowie.  

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments