Czytam, że samorządowcy zobowiązują kandydata Trzaskowskiego, by po wyborze na Prezydenta RP zniósł ograniczenie do dwóch kadencji okresu pełnienia funkcji wójta, burmistrza czy prezydenta miasta. Trzaskowski nieśmiało obiecuje, a ja mam nadzieję, że jednak nawet nie będzie o to wnioskował. Ograniczenie kadencji wprowadzono z jednego prostego powodu: żeby utrudnić tworzenie się w samorządach lokalnych kacyków i koterii, czyli klik. Bo to praktycznie likwiduje ideę samorządności.
Mam za sobą dwie kadencje na funkcji starosty i kilka w radzie miejskiej i powiatowej. Dysponuję więc sporym doświadczeniem samorządowym i wiedzą o mechanizmach funkcjonowania lokalnej władzy. Także o mechanizmach korupcyjnych i tworzeniu grup interesów. Wiem też jak lokalne układy potrafią niszczyć ludzi i jak wykorzystują formalność przepisów, by realizować swe prywatne interesy.
Najlepsze argumenty za utrzymaniem kadencyjności dostarczają samorządy powiatowe, których akurat przepisy o kadencyjności nie dotyczą. Bez ograniczeń można więc w nich budować trwałą strukturę władzy opartą na wspólnych interesach, czasem interesach grupowych. Tym skuteczniej, że władza powiatowa znajduje się pod mniejszą presją społeczności lokalnych. W samorządzie powiatowym można więc umościć sobie wygodne gniazdko, o ile utworzy się w miarę stabilne zależności, sprowadzające się do zabezpieczenia osobistych interesów. Jak się pogodzi interesy wystarczającej grupy radnych, to władza trwać może spokojnie i spokojnie korzystać z dobrodziejstw władzy. Zwłaszcza jeżeli wpisze się powiatowy układzik w aktualny układ polityczny. Bo dobrze jest jak „góra” jest przyjazna.
Jak to działa można było zobaczyć oglądając przebieg ostatniej sesji Rady Powiatu Ostródzkiego. Jej termin zbiegł się z publikacją Wirtualnej Polski o znamiennym tytule „Pan na włościach. Wszystkie cuda i przypadki starosty ostródzkiego”, a w programie znalazły się wnioski o skontrolowanie opisanych „cudów i przypadków”.
Wydawałoby się, że zarzuty typu „córka starosty kupuje nieatrakcyjną działkę nad atrakcyjny jeziorem, w wyniku cudu odnalezienia „zaginionej” mapy działka staje się atrakcyjna, a jej wartość rośnie wielokrotnie” skłonią radnych do zbadania „cudu”, bo ktoś ewidentnie nie zadbał o interes Skarbu Państwa i sprzedał działkę poniżej rzeczywistej wartości”. Wydawałoby się, że obowiązkiem radnych jest spowodowanie zbadania kto zawinił i jakie zmiany należy wprowadzić, by do takich strat nie dochodziło. Tym bardziej, że Skarb Państw reprezentuje starosta, a wzbogaciła się córka starosty. Wydawałoby się, że taki jest interes społeczny. Nic bardziej mylnego. Radni z koalicji pana starosty Wiczkowskiego wniosek o zbadanie sprawy odrzucili.
Podobnie stało się ze skargą radnego Kołodziejskiego na działalność starosty Wiczkowskiego. Zanim jednak skargę odrzucono pan starosta zarzucił radnemu, że jest niekompetentny, . No bo zarzucać staroście, absolwentowi Collegium Humanum, że został członkiem rad nadzorczych komunalnych spółek w innych samorządach, a całkiem przypadkowo samorządowcy z tamtych samorządów zostali członkami rad nadzorczych ostródzkich spółek – to absurd, bo przecież nie on mianował tych panów do spółek tylko zarząd powiatu. Jak wiadomo starosta jest tylko przewodniczącym Zarządu. Ze znudzonych min radnych wynikało, ze równie absurdalny jest zarzut, że dofinansowanie kosztów studiowania starosty przyznał wicestarosta, a wicestaroście – starosta.
Kołodziejski jakoś nie pasuje do tej rady i było to wyraźnie widoczne, gdyż tylko radny Waszczyszyn ujął się za nim, wskazując, na inne przypadki pana starosty. Tym razem samochodowe. I chociaż temat dotyczył skargi na starostę, to jednak bardziej obrywało się skarżącemu, któremu starosta raczył nawet zarzucić, że nie ma „moralnego prawa” do stawiania jakichkolwiek zarzutów. Pewnie dlatego komisja skarg i wniosków rozpatrując skargę Kołodziejskiego na staroste nawet go nie zaprosiła. Przecież miał czas się dowiedzieć o terminie posiedzenia – wyjaśniła przewodnicząca. Na koniec Kołodziejskiego spostponował obecny na sesji – pewnie przypadkowo – wójt gminy Dąbrówno.
Wyszło, że Kołodziejski rozrabia. Wyszło też, że koalicyjni radni uznają za normalne zakup z budżetu powiatu luksusowej limuzyny za 200 tys. zł do prywatnego użytku pana starosty. Paliwo też „normalnie” idzie na koszt starostwa, bo „pan na włościach” wpłaca za to miesięcznie do kasy powiatu złotych polskich 400, co jeżeli pokrywa to koszty użytkowania limuzyny to mamy do czynienia z kolejnym „cudem”. Za normalne też uznają manipulacje z działką i wcale nie są dziwne „podmianki” w radach nadzorczych, chociaż w oczy bije „ty mnie, a ja tobie”.
Prawie o wszystkich „cudach i przypadkach” już pisałem. Doświadczyłem też na sobie umiejętności powiatowej władzy w odpowiednim ustawianiu przebiegu sesji i operowaniu insynuacjami. Ale takiej postawy jaką zaprezentował wicestarosta Żynda się nie spodziewałem, szczególnie od szefa struktur powiatowych i członka władz regionalnych PO. Otóż zatroskanym tonem wicestarosta zaapelował do krytyków poczynań starosty o „opanowanie się”, bo to mu przypomina sytuację „prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza” i ma „obawy, że przykładacie się do tego co się stało w Gdańsku”.
Mogę zrozumieć milczenie radnych i tłumienie krytyki, zamiatanie pod dywan, udawanie ślepych i głuchych. To typowe postępowanie pozostających w związkach interesów osobistych czy partyjnych. Porównać jednak nagonkę na Adamowicza do próby wyjaśnienia niejasności w postępowaniu Wiczkowskiego, i to w konkretnych sprawach, to już szczyt bezczelności, zwłaszcza w przypadku działacza partii, która głosi transparentność działania władz i przywrócenie nadrzędności interesu społecznego.
Mechanizm „ty mnie, ja tobie” funkcjonuje w szerokim spektrum lokalnej polityki. I nie tylko w Ostródzie, i nie tylko w Polsce. Musi ona mieć jednak granice wyznaczane przez interes ogółu, a zbyt często ogranicza się do dbałości o prywatne interesiki. I temu akurat powinien się przyjrzeć kolejny prezydent RP. Bo partie nie są tym zainteresowane.
Włodzimierz Brodiuk