Przekaz na kryzys….

Najlepszym sprawdzianem państwa – jego organizacji, funkcjonalności struktur i jakości zarządzania – jest kryzys. Kryzys pandemiczny, a teraz kryzys wywołany agresją Rosji na Ukrainę ujawniły dysfunkcję państwa. To wydmuszka dęta słowami i hasłami. „Bóg, Honor, Ojczyzna” i piękne defilady nie uchroniły II Rzeczpospolitej przed błyskawiczną klęską. W III RP uderzyły inne zagrożenia, inne są też klęski. Nie tak tragiczne w skali narodu i państwa, ale w skali rodzin i grup – już tak.

Nikt nie był przygotowany na pandemię. Żaden kraj. Ale u nas śmierć zbierała największe żniwo, a władza popełniała błąd za błędem podejmując chaotyczne decyzje i dając pole do popisu kanciarzom i oszustom zarabiających na sprowadzaniu medycznego chłamu.

Naród wykazał chwalebną postawę przyjmując i pomagając milionom uciekinierów z Ukrainy. Władza umiejętnie podpięła się pod płynące ze świata pochwały i uznanie. Stała się także orędownikiem w organizowaniu pomocy walczącemu z agresją sąsiadowi. Tyle tylko, że ta władza nie podjęła praktycznie żadnych kroków, by zabezpieczyć kraj i swoich obywateli przed skutkami wojny. Od razu jednak, właśnie na wojnę zaczęła zrzucać winę za wszystkie wewnętrzne problemy. A te narastały i narastają.

Mamy jedną z najwyższych w Unii i całej Europie inflację. Drożyzna dotyka szczególnie najuboższych. Stand-upy prezesów NBP i Rady Ministrów wprowadzają dodatkowy chaos. Wydłużają się nosy partyjnych i rządowych kukiełek bredzących o winie Tuska i opozycji. Po siedmiu latach rządów Kaczyńskiego i PiS już tylko durnie albo zaślepieni przez siewców nienawiści i pogardy mogą w takie dyrdymały wierzyć. To smutne, że jeszcze tacy są. I to aż trzecia część wyborców! A przecież nie wszyscy z nich są częścią tej olbrzymiej ośmiornicy obejmującej swymi mackami wszystkie państwowe urzędy, służby, instytucje i spółki. Także te odpowiedzialne za przewidywanie i przeciwdziałanie kryzysom.

Ukraińskie zboże, dużo tańsze od naszego, miało przez nasz kraj jedynie przejechać. Tranzytem. Nie przejechało. Miliony ton ugrzęzło w magazynach i tak przepełnionych polskim zbożem. Tysiące ton, może nawet setki tysięcy, trafiło do piekarń i przetwórni pasz. Polscy producenci znaleźli się na granicy upadłości. W myśl rządowo-partyjnej propagandy zawiniła, oczywiście, Unia Europejska. Bajkę kupiły nawet niezależne media rozpisując się o niepotrzebnym zdjęciu ceł na zboże.

Wbija się nam do głów, że UE to jakiś zewnętrzny wrogi nam twór. Tymczasem decyzje w UE są zawsze konsultowane z rządami krajów członkowskich, a w tym przypadku dotyczy to  rolnictwa Unii, za którą to sferę odpowiada komisarz Wojciechowski desygnowany –  a jakże! – przez rząd PiS. Cła nie są istotne, gdy towary nie trafiają na nasz rynek, a  zboże z Ukrainy miało nie trafić. I nie trafiłoby, gdyby rząd o to zadbał. Gdyby na przykład posłuchał tego wrednego Tuska i – może mniej wrednej – reszty opozycji. Rok temu. Dziś próbuje organizować konwoje i zapewnia, że w kraju nie zostanie ani kilogram ukraińskiego zboża. Kto wierzy w zapewnienia, skoro do wywiezienia jest kilka milionów ton, nowe zboże napływa, a polskie porty mają mizerną przepustowość. Kto miał zarobić, a kant oblicza się na miliardy złotych, to już pewnie zarobił. Ciekawe czy prokuratura to wyjaśni? Raczej wątpię. Skupiona na polowaniu na politycznych przeciwników PiS na takie „drobiazgi” nie ma czasu. A jej kierownictwo na pewno nie ma chęci ujawniania niekompetencji (może i przekrętów) partyjnych kolegów.

Jeszcze nie rozwiązano jednego problemu, a media piszą o kolejnym. Oto zagrożone bankructwem są polskie gorzelnie. Powód: wysokie koszty produkcji i napływ taniego spirytusu z Ukrainy. Podobnie jak w przypadku zbóż i drobiu, producenci sygnalizowali problem już w roku ubiegłym, ale rząd odpowiadał, że sprawę monitoruje.

Paradoksalnie, ale kryzysy sprzyjają rządzącym. Cały ich partyjny aparat nastawiony jest na jeden cel: utrzymanie władzy. Na Nowogrodzkiej doskonale zdają sobie sprawę, że pozyskanie nowych wyborców jest niemożliwe. Pozostaje utrzymanie dotychczasowych. Tych zaś trzyma przy PiS – nie licząc osobistych interesów – emocja, czyli wróg, który zagrażać ma, co wbija im do głowy rządowa propaganda, wierze katolickiej, „normalnej”  rodzinie, niezależności narodowej, obyczajom, wychowaniu dzieci i tak dalej. Do wroga czuje się głównie nienawiść, no bo przecież nam szkodzi, a „drugi policzek” tylko głupi nadstawia.

W kryzysie łatwo wroga wskazać, podzielić na „swoich” i „obcych”, zmobilizować. Zwłaszcza, gdy ma się w ręku praktycznie wszystkie narzędzia, z forsą z budżetu państwa, rządową telewizją i poparciem z ambony włącznie. I gdy ten cały aparat dmie w jedną trąbkę, to zagłusza ona rzeczywistą przyczynę jaką jest….. obecna władza.

W państwach demokratycznych zmiana władzy jest rzeczą normalną, a ciągłość realizowania celów państwa zapewnia stabilna i fachowa kadra administracyjna. Urzędnicy służby cywilnej wyższego i średniego szczebla, po sprawdzeniu ich kompetencji, funkcjonują niezależnie od zmiany władzy politycznej. PiS zlikwidował służbę cywilną, pozbył się „nie swoich” urzędników i pozatrudniał „swoich”, często pociotków i „działaczy” z wątpliwymi kompetencjami. Bez konkursów i weryfikacji umiejętności i wiedzy. Urzędnik państwowy stał się urzędnikiem partyjnym. Aparat państwowy stał się aparatem partyjnym.

Brak wiedzy, doświadczenia i umiejętności urzędników to jedna z przyczyn kiepskiej oceny sytuacji, przewidywania następstw podejmowanych decyzji i podejmowania właściwych przeciwdziałań. Druga to czekanie przez urzędników  na wytyczne partyjnych bonzów. A ci też czekają. Na wytyczne z Nowogrodzkiej. Ale nawet to nie tłumaczy w pełni dlaczego polski rząd mając w Komisji Europejskiej swego komisarza rolnictwa nic do czasu protestów rolników nie robił. Nawet nie wystąpił o wprowadzenie ceł.

Czas więc płynął, problem narastał. Wreszcie sprawę politycznie przemyślano.  Prezes kazał zamknąć granicę dla ukraińskich towarów. Odpowiedni minister polecenie wykonał. I natychmiast rząd się z tej bezprawnej decyzji wycofał. Ale odpowiedni przekaz w lud poszedł. Oto, dzięki zdecydowanej postawie prezesa, winowajczyni, czyli Unia Europejska, zmieniła niekorzystne dla nas decyzje. Chociaż nie zmieniła.

I może właśnie o to chodziło? O ten przekaz.

Włodzimierz Brodiuk

Władza babć i dziadków

Pesymiści twierdzą, że jesienne wybory parlamentarne będą ostatnimi zachowującymi resztki standardów demokratycznych. Kolejne przypominać będą coś pośredniego między węgierskimi i rosyjskimi. Pozostaną pozory, a wprowadzone mechanizmy wyborcze zapewnią zachowanie władzy „właściwej” partii.

W necie krąży fake jakoby Kaczyński zapowiedział już w 2013 roku, że raz zdobytej władzy nigdy nie oddamy”. Kaczyński nigdy tak nie powiedział, ale do tego dąży. Przy czym wie doskonale, że w systemie demokratycznym nie jest to możliwe. Chyba, że ten system się zmieni. Chyba, że jedna partia zmonopolizuje całą władzę i media, ba, wszystkie struktury państwa.
W 2010 roku ostrzegał wprost, cyt: „Demokracja monopolu nie znosi. Jeśli jakaś władza ma wszystkie stanowiska w państwie; jeżeli do tego ma prezydenta; jeśli do tego proszę państwa ma poparcie potężnych mediów, które nie zauważają jej błędów, które w jednych oczach widzą źdźbło, a w innych belki nie widzą (żeby się odwołać do Ewangelii), to wtedy, proszę państwa, z naszą demokrację może być naprawdę bardzo niedobrze.”  

Dziś jest z polską demokracją „niedobrze”. Dzięki akurat Kaczyńskiemu. Władza, czyli PiS, czyli Kaczyński, ma prawie wszystko w garści. Poleceń z Nowogrodzkiej nie wykonuje jedynie Senat, szykanowani sędziowie, część mediów  i NIK. Reszta jest już „swoje”: prezydent, rząd, Sejm,  Trybunał Konstytucyjny, kierownictwo sądów, policja, służby specjalne, TVP i Polskie Radio, większość lokalnej prasy wykupionej przez Orlen, spółki skarbu państwa. Nie udało się jeszcze spacyfikować wszystkich sędziów i prokuratorów. Wkurza część, sprowadzonych do roli partyjnych pałkarzy i ochroniarzy, policjantów. Nie wiadomo jak w przypadku społecznego buntu zachowałoby się wojsko. Nie powiodło się uciszenie TVN i podporządkowanie Internetu. Przeszkadza członkostwo w Unii Europejskiej.

PiS potrzebuje jeszcze tylko jednej kadencji, by Warszawa stała się – zgodnie z zapowiedzią prezesa – co najmniej drugim Budapesztem. Politycy PiS nie ukrywają tego. Tymczasem całkiem realna jest możliwość porażki. Jak temu przeciwdziałać, zwłaszcza gdy narasta kryzys gospodarczy i drożyzna?  Nadzieja w utrzymaniu twardego elektoratu. Dzięki rozproszeniu opozycji pozwoli to na wygranie wyborów, otrzymanie premii wynikającej z ordynacji wyborczej i szansę na utworzenie rządu.

Podległe PiS i uzależnione od rządowych dotacji i reklam państwowych spółek media wzmagają ataki na opozycję i Tuska. Winą za wszystkie problemy nieudolnych rządów obarcza się wojnę, opozycję, Niemcy i Unię Europejską.  Do elektoratu PiS nie docierają ujawniane przez niezależne media i opozycyjnych posłów afery, informacje o korupcji i nieudolności. Za to przekupuje się go pieniędzmi z budżetu. To się sprawdziło w wyborach 2019 roku, ma się powtórzyć w 2023. Równolegle „wzmacnia się” budżetową kasą „swoje” fundacje, organizacje i stowarzyszenia, które w przypadku porażki pozwolą na przetrwanie partii i działaczy.

Wzmocnić propagandowy przekaz o „nie polskiej opozycji” ma też powołanie przez PiS Państwowej Komisji „do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne w latach 2007-2022”. Ustawa obdarzyła ją – wbrew Konstytucji –  uprawnieniami prokuratury, policji, sądu i służb specjalnych. Poseł Kowalski nie ukrywa: ma zająć się Tuskiem i pozbawić go praw obywatelskich. Senat pewnie ustawę odrzuci, Sejm odrzuci veto Senatu i zadecyduje prezydent Duda. Jeżeli ustawy nie podpisze, to i tak PiS osiągnie swój cel: przekieruje uwagę z afer i przekrętów PiS na „szkodliwe działania” Tuska, o czym pełno będzie nie tylko w TVP. 

To smutne, ale siedem lat rządów PiS przyzwyczaiło społeczeństwo do łamania Konstytucji, tworzenia prawa pod partyjne potrzeby, korupcji, nepotyzmu i kolesiostwa, bezkarności partyjnych działaczy.

Równie smutny jest fakt, że PiS sprawuje władzę i może doprowadzić do zbudowania w Polsce fasadowej demokracji, dzięki babciom i dziadkom, wbrew dążeniom i potrzebom wnuków. Aż 81 proc. wyborców PiS to ludzie powyżej 50 roku życia. Gdyby tylko ta grupa wiekowa brała udział w wyborach to PiS zdobyłby 53 proc. głosów, KO – 28 proc. Inne partie by się nie liczyły. PiS mógłby zmienić Konstytucję pod gust i widzimisię swego autorytarnego prezesa.

Całkiem inny (dane za sondażem IPSOS dla OKOpress) byłby obraz głosowania wyborców w wieku 18 – 49 lat, a więc generalnie tych, którzy są przyszłością każdego kraju i narodu. Wygrałaby KO – 27 proc., przed Konfederacją 21 proc.. Po 12 proc. głosów zdobyłaby Lewica i PiS, 9 proc. – Polska 2050, 7 proc. – PSL. Obecna opozycja zdobyłaby 258 mandatów.

Warto też zwrócić uwagę na  aktywność wyborczą. O ile pewność udziału w wyborach deklaruje ponad 80 proc. wyborców powyżej 60 lat, to tylko 39 proc. – w wieku 18-29 i 50 proc. w wieku – 30-39 lat.

W świetle tych danych nie dziwi dbałość i dopieszczanie emerytów przez PiS. Pod ten elektorat (i wiejski) Zjednoczona Prawica znowelizowała Kodeks Wyborczy. Starzy mają mieć do urn bliżej i skorzystać z dowozu. Przy okazji utrudniono głosowanie wyborcom z zagranicy, którzy w większości nie popierają PiS.

Zjednoczona prawica liczy na utrzymanie się nastawienia wyborców. Opozycja – jeżeli chce wygrać – musi zaktywizować młodszą część naszego społeczeństwa. Przekonać, że jeżeli nie chcą żyć w Polsce swych babć i dziadków to muszą pójść do urn i odesłać PiS do opozycji.

A tak na marginesie: w rodzinie zazwyczaj babcie i dziadkowie dbają o przyszłość swych wnuków. Często własnym kosztem. W kraju za ich wybór zapłacą wnuki.

Włodzimierz Brodiuk