W 1994 roku po raz pierwszy uzyskałem mandat radnego. Byłem radnym miejskim, powiatowym, starostą. Nigdy nie wszedłem w żaden UKŁAD. I na własnej skórze odczułem co znaczy nie dostosować się. UKŁAD próbował mnie skaptować, kupić, wreszcie straszył i groził. UKŁAD nie jest jednorodny. Jego skład się zmienia. Ale zawsze ma ten sam cel: własny interes, własną korzyść. Nie ma umów i kontraktów. Są ciche „uzgodnienia”, drobne układziki. To magma, która ma różne oblicza.
Czy można komuś nie ufać? Co za pytanie? Oczywiście, że można. I czy można tę nieufność wyrażać? Można. Zgadza się, ale można za to oberwać. Proszę mi wierzyć. Przekonałem się na własnej skórze. I do tego jako starosta ostródzki.
Po wyborach w 2006 roku uznaliśmy, że należy natychmiast podjąć działania naprawcze w szpitalnej spółce. Jej sytuacja finansowa była bardzo kiepska, nie starczało na wypłaty dla pracowników. Ani prezes ani Rada Nadzorcza nie podejmowała żadnych działań naprawczych, a jednocześnie atakowano starostwo za brak finansowego wsparcia. W tle jawiła się nadal chęć zakupu szpitala przez osobę prywatną, a podejrzenia, że rada i prezes działają w uzgodnieniu z tą osobą, zdawały się być uzasadnione. Sytuacja zmierzała do katastrofy, w której jedynym wyjściem byłaby właśnie sprzedaż spółki. Trzeba było podjąć zdecydowane działania. Na posiedzeniu Zarządu Powiatu postawiłem wniosek o odwołanie Rady Nadzorczej i powołanie nowej, która zwolni prezesa spółki i powoła nowego prezesa. Straciłem zaufanie do Rady Nadzorczej – stwierdziłem, a Zarząd się ze mną zgodził. Przecięliśmy szpitalny węzeł. Dwa lata później szpital wyszedł na prostą. A ja te dwa lata wędrowałem po salach sądowych. Bo naruszyłem UKŁAD, przeszkodziłem. A wtedy UKŁAD dopiero się kształtował, ucierał.
Brak zaufania wyrażony w różnej formie, to klasyczna podstawa odwoływania członków rad nadzorczych przez akcjonariuszy i nikomu nie przyjdzie do głowy czuć się z tego tytułu obrażonym. Ale nie w Ostródzie. Tutejszy Sąd Rejonowy uznał, że naruszyłem dobra członków odwołanej rady. I dopiero Sąd Okręgowego w Elblągu powództwo uznał za całkowicie bezzasadne.
Przez osiem lat pracy starosty miałem sporo możliwości, a także sugestii czy ofert wejścia do UKŁADU. Nie skorzystałem. I mimo, że doświadczyłem, co oznacza bycie poza UŁOŻONYM PORZĄDKIEM, nie żałuję. W starciu z bezkształtnym UKŁADEM zwykły obywatel zazwyczaj przegrywa, nie ma szans. Nie ma kasy, nie stać go na dobrego adwokata, ani na detektywa, bo policja korzysta z byle uzasadnienia i dochodzenie umarza, a prokuratura też kłopotu pozbywa się jak najszybciej. Także dlatego, że pozwala na to prawo.
W kolejnych kampaniach wyborczych (2010 i 2014 r.) posypała się na mnie lawina błota, hejtu na portalach internetowych, szkalujących tekstów w podrabianych gazetkach i rozmaitych ulotkach. Niektóre z obelg powinny były być ścigane z urzędu. Nie były. Oczywiste obelgi nie były zdejmowane z jednego z ostródzkich portali internetowych przez moderatora.
Ale fala hejtu ruszyła wcześniej. Zaraz po odwołaniu Rady Nadzorczej i prezes szpitala. Zgłosiłem fakt znieważenia. Policja doszła z jakiego komputera bluzgał na mnie hejter ukrywający się pod nickiem Hrywna. Komputer znajdował się w mieszkaniu jednego z obecnych kandydatów do rady powiatu z komitetu burmistrza Sobierajskiego, noszącego nazwę (nomen omen) „Zgoda i Rozwój” – Cezarego W. Ale prokurator umorzył postępowanie (30.04.2008) a sąd (16.06.2008) podtrzymał decyzję prokuratury i to zanim do ostródzkiej prokuratury dotarły (23.06.2008) dane o posiadaczu komputera dostępnego dla Hrywny.
Dwa lata później (maj 2010) prokuratura elbląska postawiła jednemu z policjantów Komendy Powiatowej Policji w Ostródzie zarzut usunięcia dokumentu dotyczącego tej właśnie sprawy.
Na marginesie: znam lokalizację komputerów, z których korzystali inni hejterzy.
Mam całą teczkę z umorzonymi sprawami. Umorzenia uzasadniano najczęściej nie wykryciem sprawcy lub stwierdzeniem „braku czynu zabronionego”. Czyli zdaniem ostródzkich organów ścigania można było rozsiewać kłamliwe informacje, obsypywać obelgami, obrażać rodzinę. Wszystko do umorzenia. Umarzano nawet wówczas, gdy firma, której zlecono (wybory 2014 r.) rozrzucenie szkalujących gazet-paszkwili, wskazała zleceniodawcę: szefa jednego z konkurencyjnych komitetów wyborczych. Zleceniodawca dziś też startuje do Rady Miejskiej Ostródy, ale już pod innym szyldem.
Pod tą całą ohydą, którą mnie obrzucano, pod stekiem kłamstw i pomówień, nikt się nie podpisywał. Dziś niektórzy zarzucają mi, że krytykuję swoich przeciwników. Tak, ale krytykuję od trzech lat i krytykuję za ich działania. Opisuję też skutki tych działań. Czynię to w oparciu o fakty i wiarygodne informacje.
A tymczasem historia zatoczyła koło. W 2007 roku zwolnieni członkowie ówczesnej Rady Nadzorczej szpitala podali mnie do sądu, bo się czuli obrażeni „brakiem zaufania”. W 2018 roku prezes szpitala Boniecki podał mnie do sądu za „naruszenie dóbr osobistych szpitala„, co miałem uczynić ponoć w 7 tekstach. Wzywając mnie do przeprosin wskazano początkowo na aż 26 tekstów.
I tak dowiedziałem się, że pisząc o błędnych i szkodliwych decyzjach prezesa Bonieckiego i akceptowaniu – a może inicjowaniu – ich przez starostę Wiczkowskiego, wcale tych dwóch panów nie krytykowałem, a krytykowałem szpital. Ujawniając zaś fakty zwalniania lekarzy i pielęgniarek, wystawiałem złą opinię nie obu panom, ale szpitalowi, czyli lekarzom i pielęgniarkom. Totalna bzdura!! A ja uważam: po to formalnie skarży mnie szpital, żeby koszty procesu pokrył pacjent, a nie krytykowani za swe decyzje wobec szpitala prezes i starosta.
Prezesa Bonieckiego, pardon, szpital, reprezentuje były prokurator krajowy i minister Spraw Wewnętrznych i Administracji – mecenas Janusz Kaczmarek. Dlatego poprosiłem o reprezentowanie mnie byłego szefa Kancelarii Prezydenta RP i ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji – mecenasa Ryszarda Kalisza.
Bronię się za własne pieniądze.
W.B.
Zaskarżone teksty: