Recepta na degradację szpitala jest prosta: zwolnić specjalistów, zatrudnić byle kolesiów. Ale najpierw na szefa postawić kogoś, kto potraktuje posadę jako pracę przejściową i zgodzi się wykonać „brudną” robotę. Ręce decydenta pozostaną – pozornie – czyste. Czy tak się dzieje z ostródzkim szpitalem? Ostatnie półtora roku wskazywałoby na to, ze właśnie taki scenariusz jest realizowany. Zatrudniono prezesa, który przyszedł do Ostródy, bo aktualnie nie miał żadnej propozycji. A prezes w okresie półtora roku zwolnił czterech specjalistów lekarzy, zdegradował dwoje kierowników, wypowiedział pracę ośmiu innym specjalistom. Na zwolnione miejsca zatrudnił kilku „poleconych” i stworzył stanowisko dla przewodniczącego Rady oraz doradcy „bez przydziału”. W tym ostatnim przypadku, przypadku pana Grzegorza G. – dochodzenie prowadzi prokurator.
Przypomnijmy. Na przełomie roku 2015/16 doszło do konfliktu o zapisy kontraktów między ówczesną dyrekcją, a lekarzami dwóch oddziałów Chirurgii Urazowo – Ortopedycznej i Ginekologiczno – Położniczego. Władza rozpowszechniła wieść, że lekarze chcą podwyżek, na co nie można sie było zgodzić. W rzeczywistości szło o próbę narzucenia lekarzom wykonywania usług, które nie mają w swoim zakresie specjalności i nie są one przy tym objęte ubezpieczeniem. Na przykład ortopeda miałby na izbie przyjęć zastępować kardiologa czy internistę. Jednocześnie próbowano narzucić zasadę jednostronnej zmiany zapisów umowy w zależności od zmian regulaminu szpitala. Ze sporu doświadczenie wyniósł ówczesny prezes szpitala, który mimo wykonywania poleceń, stał się kozłem ofiarnym „sukcesu” starosty. Władza ustąpiła, pacjentów nie wywieziono do innych szpitali. Starosta ubrał się w szaty wybawcy, lekarze zaś w krótkim czasie doświadczyli, pamiętliwości władzy.
Na pierwszy ogień poszli ginekolodzy. Z pracą pożegnali się ordynator oddziału dr Leszek Rams (17 lat pracy w szpitalu) i specjalista ginekologii i położnictwa dr Krzysztof Gładysiak (po 16 latach pracy). Na ich miejsce zatrudniono lekarzy, ale pacjentki wiedziały swoje. Liczba porodów spadła o połowę, podobnie liczba zabiegów.
Być może te wskaźniki opóźniły reperkusje wobec ortopedów. W międzyczasie zabrano się za prywatyzację w rzeczywistości dochodowych, ale w przekazie władzy „przynoszących straty”, tak podstawowych dla funkcjonowania szpitala działów jak laboratorium i radiologia. Protesty, interwencje i analizy, były dla decydentów ubiegłorocznym śniegiem. Robili swoje, tyle, że nieskutecznie. Ale z opornymi się nie cackano. Kierowniczka laboratorium Mariola Nadara, która ujawniła dochodowość swego działu, została zdegradowana i wolała odejść.
Nic się, mimo starań i starosty i prezesa, nie udawało. Udało sie jedno: ograniczyć możliwości Ratownictwa Medycznego. Załogi karetek ograniczono z trzech do dwóch osób. Z pracy zwolniono trzech kierowców z kwalifikacjami do kierowania pojazdami specjalnymi: Zdzisława Brejlaka i Henryka Drzewieckiego (obaj z ponad 30-letnim stażem) i Bartosza Kłosowskiego oraz mistrza Polski w ratownictwie medycznym Kamila Przechodzkiego, który odważył się protestować. Operacja przyniosła podobno 50.000 zł rocznie oszczędności. Co najmniej dwa razy mniej od kosztów zatrudnienia specjalisty ds. marketingu i rozwoju(?) przewodniczącego Rady Powiatu Wojciecha Palińskiego. Ale ostatecznie przyniesie to szpitalowi straty. Zgodnie z nowymi przepisami załogi karetek ratunkowych muszą być…. trzyosobowe. Uprzedzała o tym senator Orzechowska, ale przecież starosta i prezes wiedzieli lepiej.
Mimochodem zwolniono dyrektora d/s finansowych Bogdana Szewczyka i odpowiedzialną za respektowanie reżimów ISO, którymi szpital się szczyci, Ewę Drozdowską . Byli zbyt krytyczni wobec działań prezesa? Czy tylko potrzebne było miejsce dla „swoich”? Prawdopodobnie jedno i drugie. A może podpadli, jak Paulina Sawicka prowadząca Rejestr Usług Medycznych, która straciła pracę, bo upubliczniała na Facebooku posty Brodiuka.
W styczniu 2017 roku czas przyszedł na ortopedię. Bez żadnego uprzedzenia i bez żadnego uzasadnienia prezes Boniecki wypowiedział kontrakt dr Tomaszowi Małyszce, specjaliście z 16-letnim stażem w szpitalu. To właśnie dr Małyszko rok wcześniej sprowadził na rozmowy ze starostą Andrzejem „Dobrym Wujkiem” Wiczkowskim prawnika, co ostatecznie doprowadziło do ustępstw władzy. Cztery miesiące później Boniecki zerwał kontrakt z kolejnym chirurgiem ortopedą – dr Dariuszem Cetnarowiczem, z 12 letnim okresem pracy w szpitalu. Tym razem bez okresu wypowiedzenia. To z kolei doprowadziło do odejścia z końcem czerwca dwóch rezydentów specjalizującym się pod opieką zwolnionych lekarzy.
Czym jak nie próbą degradacji szpitala, działaniem na jego szkodę nazwać działanie prezesa Bonieckiego (nie sądzę by bez wiedzy, a może z inicjatywy, starosty Wiczkowskiego) polegające na zwalnianiu lekarzy, wbrew ostrzeżeniom ordynatora oddziału dr Wiśniewskiego, który aż trzykrotnie ostrzegał prezesa pisemnie o zagrożeniu w leczeniu pacjentów. Ale pacjenci się nie liczyli. Czy także dla starosty Wiczkowskiego?
I było to działanie świadome, bowiem prezes Boniecki zwalniając lekarzy już szukał ich zastępców. Jak zwykle bezskutecznie, ale działanie takie podjął posiadając wiedzę o zagrożeniu zdrowia i życia pacjentów, których nie można było objąć opieką szpitalną.
A co sie dzieje dziś? Dziś tworzy się fantasmagorie o „nieetycznym” zachowaniu ordynatora Wiśniewskiego, który nie chce leczyć. Tworzy się podwaliny pod zwolnienie ordynatora. I usilnie poszukuje się lekarzy. Jak w przypadku ginekologii? Czy z tym samym skutkiem: odejściem pacjentów?
Lekarze i „Solidarność” chcą rozmawiać o poprawie sytuacji. O ratowaniu oddziału i szpitala. Ale władza nie chce. Prezes Boniecki najpierw godzi się na rozmowy (ma do nich dojść 23 maja), byle lekarze podjęli pracę w poradni, a potem pisze bzdurne listy o niemożliwości udziału w tych rozmowach personelu medycznego ze względu na zakłócenia w opiece nad pacjentami. Równocześnie rozsiewa się informacje o zażegnaniu konfliktu, które niektóre media powtarzają bez sprawdzenia.
Władza nie chce rozmawiać, władza próbuje skłócić lekarzy z pielęgniarkami, władza próbuje przeczekać , a potem skończyć co zaczęła. Bez oglądania się na pacjentów, którzy ważni są tylko na czas głosowania. I jedno pragnie szczególnie: dotrwać do końca kadencji!
W.B.