Śmieci i disco polo. Co mają ze sobą wspólnego? Po każdej imprezie discopolowej, która od pewnego czasu przybrała nazwę ogólnopolskiego festiwalu, Ostróda była zawalona śmieciami i dnia nie starczało, by je można było wyzbierać. Oba tematy budziły też szczególne zainteresowanie, a nawet wzburzenie w ostatnim tygodniu, a i wcześniej.
Kto z nas nie lubi disco-polo? Kiedy ten nurt muzyczny mutował z piosenki chodnikowej, błąkał się długo po jarmarkach i wiejskich zabawach. O ile piosenka podwórkowa czy chodnikowa związana była z folklorem miejskim, o tyle disco-polo czerpało częściej z folkloru wiejskiego, a zaczęło kiełkować na Białostocczyźnie. I chociaż zdobywało coraz większą popularność to nadal kojarzyło się wielu ze słomą w butach. Wreszcie wkroczyło na salony. A o majteczkach w kropeczki podśpiewywali ponoć nawet swego czasu Chińczycy. Mimo jedna wsparcia nawet telewizji Kurskiego, disco-polo pozostał polskim produktem zaściankowym. A zagraniczne wojaże zespołów odbywają się praktycznie wyłącznie do polskich skupisk emigracyjnych.
Swoje zaściankowe disco mają właściwie wszystkie europejskie kraje, podobnie jak wcześniejszą piosenkę chodnikową, uliczne i ludowe kapele. Jednak w żadnym chyba kraju muzyka umpa-umpa nie stała się tak znakomitą maszynką do nabijania kabzy jak w Polsce. Przekonali się o tym nawet artyści z „górnej półki”, którzy albo tworzyli po cichu teksty i muzykę tego nurtu, albo – jak na przykład Krzysztof Krawczyk – sami występowali na disco-polowej scenie.
Przez kilkanaście lat w Ostródzie odbywała się discopolowa impreza organizowana przez warszawską spółkę World Media. Profesjonalne agencje marketingowe właśnie spowodowały, że disco-polo po zapaści końca lat dziewięćdziesiątych ponownie ożyło i zaczęło być kokosowym biznesem. W 2016 roku tygodnik „Wprost” szacował, że czołowe zespoły disco mogły zarabiać po milionie złotych rocznie, a festiwal muzyki tanecznej w naszym mieście przynosił dochód w wysokości ponad 3 000 000 złotych. Tylko z biletów. Do tego miasto dopłaciło brutto 162 000 zł. W 2018 roku miasto wydało na ten cel już 250 000. W 2019 roku żądania organizatorów wzrosły do 400 000 zł, a w 2020 – do 500 000 złotych. Ten koszt nie ujmował ani sprzątania miasta po imprezie, ani dodatkowych wydatków na zapewnienie bezpieczeństwa uczestników i mieszkańców.
Warto w tym miejscu podkreślić fachowość firm organizujących wszelkiego rodzaju festiwale, „pożegnania” i „powitania” z disco. Gdy przyjrzeć się mapie tych imprez to tworzy ona siatkę oplatającą w miarę równomiernie całą Polskę. Tak by fani disco-polo nie musieli za daleko jeździć. Promując swój biznes marketingowcy z tych spółek wmawiają, że owe powielane spicze znakomicie promują miejsce organizacji tych spiczy. Tymczasem Ogólnopolski Festiwal Muzyki Tanecznej w Ostródzie niczym, poza nazwą, nie różni od Śląskiego Festiwalu Disco Polo, Tyskiego Festiwalu Disco Polo, Disco Summer Schow Festiwal w Kościanie czy Przebojowej Majówki w Stężycy.
Czy w przypadku kilkudziesięciu festiwali i przeglądów rocznie można mówić o jakiejkolwiek promocji tych kilkudziesięciu miejscowości? Na pewno promują się wykonawcy, którym na każdej imprezie wręcza się puchary i symboliczne nagrody o różnej nazwie. Czy zatem Ostróda powinna wydawać setki tysięcy złotych na to, by zespoły grające na jedną nutę i jeden rytm oraz agencje marketingowe mogły więcej zarabiać? Czy ktoś kiedyś obliczył jakie promocyjne efekty daje wydatek setek tysięcy złotych na disco polo? Czy ktoś podsumował wszystkie koszty ponoszone przez miasto?
Radni Ostródy chcą zmusić burmistrza do „dogadania się” i dopłacenia do disco polo nawet 250 tysięcy. Taką sugestię zapisali nawet w budżecie, zdejmując wspomnianą kwotę z Dni Ostródy i innych imprez lokalnych skierowanych do Ostródzian i dla Ostródzian. W lokalnych mediach sugeruje się jakoby Ostróda rywalizowała z Olsztynem o organizację tegorocznego „festiwalu”. Absurd tej rywalizacji polega na tym, że leżące w pobliżu siebie miasta to jedno ogniwo wspomnianej wcześniej siatki biznesowej. Jeszcze w 2014 roku organizowano „festiwale” disco w Olsztynie i Ostródzie, ale okazało się to nieopłacalne. Dziś owa rywalizacja skupia się na tym, żeby dać mniej, a nie więcej. Olsztyn wydał w ubiegłym roku 100 tysięcy złotych i to suma graniczna. I tak zbyt duża, biorąc pod uwagę szacunki tygodnika „Wprost” – o milionowych wpływach.
Próbie drenażu budżetu Ostródy towarzyszy uchwalony przez Zgromadzenie Związku Gmin Regionu Ostródzko – Iławskiego „Czyste Środowisko”, przy sprzeciwie burmistrza i trzech radnych naszego miasta, drenaż naszych kieszeni. Co prawda, Zgromadzenie odrzuciło wniosek wójta gminy Ostróda Fijasa o obciążenia 22 zł za śmieci segregowane i 66 zł od osoby miesięcznie za odpady niesegregowane, ale także nie przyjęło znacznie niższej propozycji burmistrza Michalaka. Nie znam ekonomicznych wyliczeń wszystkich kosztów i wpływów – bo takie odbiorca posegregowanych odpadów będzie też miał – nie znam więc ekonomicznego uzasadnienia tak wysokiej podwyżki. Na pewno jest ona jednak źle skalkulowana i społecznie szkodliwa, a dla rodzin wielodzietnych, o niskich dochodach, wręcz tragiczna.
Od 1 czerwca mamy płacić ponad dwa razy więcej – 22 zł od osoby miesięcznie za segregowane i trzy razy więcej – 44 zł za niesegregowane. Dzwonią do mnie znajomi i pytają co mają zrobić z tym „rozbojem” i jak oprotestować. Nie wiem. Ustawa nie narzuca żadnych uzasadnień ekonomicznych, żadna kalkulacja nie jest udostępniana. Wcześniejsze działania ustawodawcy zlikwidowały lub radykalnie ograniczyły konkurencję. Więc co, protestować możemy, ale efektów trudno się spodziewać.
W domkach jednorodzinnych można segregacji pilnować. Bo segregacja zależy tylko od domowników. Ale co z mieszkańcami bloków wielorodzinnych? Tu ustawodawca wprowadził odpowiedzialność zbiorową. Wystarczy by jedna „paskuda” nie segregowała, a „karne” opłaty mogą obciążyć wszystkich mieszkańców, także tym którzy segregują. Co gorsza ocena należy do wywożących odpady. W ten sposób ustawodawca naruszył, moim zdaniem, podstawowe prawa człowieka. W cywilizowanych krajach nie istnieje odpowiedzialność zbiorowa. Tylko czy ktoś się tym dziś przejmuje? Niektóre spółdzielnie i wspólnoty wprowadzają godziny „otwarcia” śmietników i zatrudniają odbierających śmieci i pilnujących prawidłowości segregacji. Inne kupują worki, oznaczają je nr lokalu. W ten sposób absurd goni absurd. Inne czekają na pierwsze kary „zbiorowe”, by je zaskarżyć.
Myślę, ze powinniśmy zwrócić się do naszych burmistrzów i wójtów o upublicznienie kalkulacji tych opłat. Dotychczas obciążenie 11 i 14 zł od osoby miesięcznie wystarczało? Jeżeli nie, to kto dopłacał? Jeżeli tak, to co spowodowało tak radykalny wzrost? Wydaje się, że segregacja powoduje, oczywiście, wzrost kosztów, ale część tego wzrostu ponosimy my sami, wstępnie segregując odpady. To co robimy, to też praca i koszt. Równocześnie czy segregacja nie daje też przychodów za odzyskane surowce (papier, metale, plastyk, szkło), co powinno zmniejszyć koszty i nasze opłaty?
Na koniec jest jeszcze pytanie: czy czasem ten radykalny wzrost opłat nie ma na celu pokrycia kosztów niegospodarności czy niefrasobliwości Związku Gmin „Czyste Środowisko”?
Włodzimierz Brodiuk