Strach, którego nie ma…

To będą najważniejsze wybory od 1989 roku. Tak jak tamte zadecydują o przyszłości naszego kraju na długie lata. Będą to wybory między strachem i nadzieją, między nienawiścią i wolnością, między autorytaryzmem i demokracją, między przeszłością i przyszłością. Kaczyński nie powiedział, wbrew różnym fejkom, że raz oddanej władzy nie odda. On tylko chwyta się wszystkiego, by jej nie oddać. Zachowując pozory demokracji, naginając prawo i obyczaj. Jak w przypadku planowanego w dniu wyborów referendum.

Kto jest przeciwko referendum ten jest przeciw ludziom, zabrania obywatelom skorzystania z najwyższej formy demokracji i zadecydowania o ważnej, istotnej dla narodu sprawy – powtarzają zgodnie z instrukcją wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy.   I nikt temu nie neguje. Warto tylko odpowiedzieć sobie na pytanie co dla Polaków jest dziś sprawą najważniejszą. Ze wszystkich badań i sondaży wynika, że najważniejsze dla Polaków sprawy to inflacja i drożyzna, ochrona zdrowia i edukacja. Okazuje się jednak, że dla rządzących „najważniejsza” jest „utrata suwerenności” związana z narzuceniem nam przez Unię Europejską relokacji imigrantów. Stoi to w całkowitej sprzeczności z odczuciami i oczekiwaniami społeczeństwa.

Oto na przykład badania Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie pokazały, że boimy się najbardziej (poza inflacją i biedą) akurat niszczenia państwa przez obóz rządzący (56 proc.) i wzmożenia działań antydemokratycznych przez ludzi sprawujących władzę (52 proc.), a najmniej pozbawienia suwerenności Polski przez UE (22 proc.). I nawet kampania strachu przed imigrantami prowadzona przez PiS i partyjne media podniosła te obawy tylko do poziomu 40 proc. 

Z kolei sondaż OKO.press badający poziom lęku wobec migrantów obecnych już w Polsce wykazał, że tylko 16 proc. ankietowanych wyraża strach lub złość, a aż 29 proc. – akceptację lub zadowolenie.  Przy czym strach wyraża 27 proc. wyborców PiS i tylko 6 proc. pozostałych. Ukazuje to rolę i wpływ propagandy propisowskich mediów, w tym zwłaszcza TVP.

Te badania nie mają jednak żadnego znaczenia. Na Nowogrodzkiej postanowiono: referendum odbędzie się razem z wyborami. I ma przynieść taki sam sukces jak kampania antyimigracyjna w wyborach 2019 roku. Czy przyniesie? Nie wiadomo. Bo nawet do wyznawców tej partii docierają informacje, że podnosząc wrzawę z powodu 1700 przymusowych imigrantów, jednocześnie ci sami rządzący sprowadzają co roku liczoną w dziesiątki tysięcy rzeszę imigrantów do pracy. W tym tych, z krajów muzułmańskich, którzy podobno przywożą choroby i masowo gwałcą. Podobno, bo chociaż z roku na rok jest ich coraz więcej, to ani o epidemiach z ich powodu nie słychać, ani o gwałtach.

– Ale mogą! – słyszę od znajomego. – Popatrz na Paryż: podpalają i niszczą! Chcesz mieć Paryż! Bo jak dziś zgodzimy się na te dwa tysiące, to jutro będą ich setki tysięcy! A ponadto nikt nam niczego narzucać nie będzie. Zwłaszcza Niemcy.

Sporo zwolenników PiS, a także Konfederacji, uważa, że to Niemcy dyktują co ma robić Unia. Bzdura i to temat na oddzielną opowieść. O kształcie i zasadach funkcjonowania Unii, w której Premier Polski ma większe znaczenie niż wszyscy europosłowie PO i PSL z Tuskiem na dodatek. To on (wcześniej też jego poprzednicy) w imieniu naszego państwa podpisał zobowiązania, których dziś nie chce nasza władza dotrzymywać. Wróćmy jednak do argumentacji zafiksowanej w partyjnym „przekazie dnia”: imigranci podpalają Paryż.

Fakt. Większość z 4 tysięcy zatrzymanych przez policję nie ma białej skóry. Ale ponad 90 proc. z nich – podaje francuska policja – to Francuzi, a pozostali to głównie imigranci. I tu trzeba wyjaśnić, że we Francji imigrantem jest każda osoba, która nie urodziła się we Francji, nawet gdy ma obywatelstwo francuskie. Także Polak czy Portugalczyk, których jest nad Sekwaną dość sporo. Wśród zatrzymanych nie odnotowano imigrantów, określanych przez PiS mianem „nielegalnych”, czyli uciekinierów ze strefy wojny i głodu. Bo dziś PiS za „nielegałów” uważa właśnie tych nieszczęśników.

Co ciekawe, po przekroczeniu granicy Unii, „nielegalni” internowani są w obozach, gdzie służby szczegółowo ich sprawdzają. Znacznie dokładniej niż urzędnicy wydający migrantom zarobkowym z Azji i Ameryki zgodę na pracę. Co ciekawe, jak opisują to dziennikarze, często nie zjawiają się oni nawet w ambasadach po wizy, a do tego opłacają się pośrednikom. W Polsce zaś, nie znając polskiego i swych praw, kursują między pracą i łóżkiem, żyją w swoistych gettach. Zresztą właśnie na potrzeby koncernu Obajtka wybudowano dla nich pod Płockiem ogrodzony drutem obóz pracy. Dla 13 tysięcy osób. Z klitkami po dwa piętrowe łóżka i wspólnymi sanitariatami.

Pierwsi imigranci zaczęli w większej liczbie trafiać do Francji jużw  XIX wieku. Po II wojnie światowej padło imperium kolonialne, a rozwijająca się gospodarka łykała tysiące imigrantów z byłych kolonii. Mężczyzn. Po nich zjeżdżały rodziny. A państwo zapomniało o stwarzaniu warunków do asymilacji przybyszów.  Efektem etniczne osiedla, napięcia społeczne i wybuchy zamieszek w sytuacjach kryzysowych.

Dziś nasza gospodarka bez imigrantów nie ma szans na rozwój. Uchodźcy z Ukrainy nie zatykają nawet ubytku związanego z powrotem swych rodaków do obrony kraju. Tym bardziej, że znakomita ich część tylko przejeżdża przez nasz kraj. Głównie do Niemiec, gdzie jest ich już więcej niż u nas. Nic więc dziwnego, że sprowadza się tanią siłę roboczą z innych krajów. Przy czym idziemy śladem Francji, na żywioł, a nawet wzorem państw arabskich, pozwalając na budowanie obozów pracy. Pozwalając na współczesne niewolnictwo.

Dlaczego nie można na rynku pracy wykorzystać uciekinierów? Być może przeszkodą jest konieczność zaangażowania się państwa. Intelektualny wysiłek, na który nie stać, albo jest  zbyteczny. A przecież mamy wiedzę i doświadczenie. Przyjęliśmy 90 tysięcy uciekinierów z Czeczenii, mahometan. Nie przeżyliśmy z tego tytułu żadnych wstrząsów.

Czy 1700 uciekinierów stanowi jakiś problem, skoro tylko w 2022 roku wydano prawie 136 tysięcy pozwoleń na pracę dla osób z krajów muzułmańskich, a wg Straży Granicznej do Polski wjechało stamtąd 183 564 osoby.  Urząd ds. Cudzoziemców podaje, że w tymże roku pozwolenie na pobyt do 3 lat dostało prawie 19 tysięcy osób, a ZUS (w marcu 2023 roku) potwierdza legalne zatrudnienie 45,5 tysiąca obywateli tych krajów. Ilu jest nielegalnych?  Na pewno znacznie więcej.

Porównanie chociażby tych danych, okraszone obozem w  gminie Biała koło Płocka, z liczbą potencjalnie „relokowanych”, dobitnie wskazuje na hipokryzję PiS, które z jednej strony pozwala na sprowadzanie dziesiątek tysięcy tzw. „legalnych” imigrantów, a z drugiej strony broni się przed dwoma tysiącami uciekinierów, których nazywa „nielegalnymi”. I czyni to wzbudzając kłamstwami strach i obawy, tylko i wyłącznie, by wygrać wybory. Ale to nie koniec hipokryzji i manipulacji.

Otóż już w 2020 roku wszystkie państwa UE, w tym Polska, zgodziły się na opracowanie przez Komisję Europejską wspólnego działania na rzecz powstrzymania napływającej do Unii fali imigrantów i solidarnego rozładowania problemu. Dziś rząd Polski wyłamuje się z tych ustaleń, zgłasza kolejne veto, a na użytek wewnętrzny krzyczy, że Unia chce nas zmusić, narzucić i pozbawić suwerenności. Tymczasem rząd Czech, będący w tej samej sytuacji, z uchodźcami z Ukrainy, już wyjaśnił problem. Nie będzie nie tylko przyjmował imigrantów z południa Europy, ale otrzyma też wsparcie. Można? Można! O ile nie boi się przegrać wyborów.

Warto wreszcie zauważyć, że PiS gra w niebezpieczną grę. Unia Europejska nie jest Rzeczpospolitą czasu Wazów, kiedy magnaci rozgrywali liberum veto dla własnych interesów kosztem Ojczyzny. Podpisaliśmy traktaty, zobowiązania i trzeba się z nich wywiązywać. Albo wystąpić z Unii. Nie można zjeść ciastko i go mieć. Nas rząd i partia oszukują, że możemy. I tak idziemy śladem Brytyjczyków, którzy już wiedzą, że dali się politykom oszukać.
My mamy jeszcze szanse się nie dać.


Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments