Pamiętam jak dziś dzień, kiedy 13 lat temu, w marcu przyniosła Ciebie do naszego domu, jako 4-5 tygodniowe szczenię, moja Olunia. Byłaś wtedy małą, puchatą kulką o bardzo ciepłym spojrzeniu i te czarne, duże oczy zostały Ci do końca Twoich dni. Urodziłaś się na działkach, jako jedyna suczka z czwórki rodzeństwa. Trzy psy znalazły szybko swoje nowe domy i tylko Ty, jako suczka, nie miałaś powodzenia. Wśród dzieci takie informacje szybko się rozchodzą i gdy Ola dowiedziała się o Tobie przyniosła Ciebie do domu.
Wiedzieliśmy, że też znalazłaś swoje miejsce na ziemi. Nie było jednak łatwo. Hierarchia w świecie zwierząt wymaga, by o swoje miejsce walczyć i nie można być w tej rywalizacji zbyt uległym. W tym czasie w domu był już ktoś , kto miał swoją pozycję i był jedyny. Sprinter, bo tak miał na imię 3 letni kot. Mieszkaniec naszego domu. Dachowiec!, któremu w swojej dzielnicy nikt nie podskoczył! I nagle pojawiła się Sonia, która bardzo szybko rosła, ale raz ustalona hierarchia nie uległa zmianie. Tyle, ze zwierzaki zostały przyjaciółmi i jeden za drugiego wskoczyłby w ogień.
Po przyjściu do naszego domu, zamieszkała na werandzie, gdzie miała swoje kojo, a z czasem przemieściliśmy ją do budy, którą odziedziczyła po swojej poprzedniczce Werze . Zawsze interesowało ją życie w domu, bo pakowała się bez pardonu na pokoje i ciężko było ją wygonić do ocieplonej budy. Zycie pisze nam wszystkim dziwne czasami scenariusze, z którymi nie można się zgodzić, a z którymi jednak trzeba sobie poradzić.
W marcu 2006 roku odszedł od nasz syn Jaruś i wówczas obiecałem mu, że do końca dni Soni, każdego dnia, rano i po południu będziemy z nią szli na spacery. Takie było moje postanowienie. Chodziliśmy bez względu na pogodę, czy padało, czy wiało, czy były zamiecie czy żar. Przychodziła pora i nie było „zmiłuj”. Parokilometrowy spacer musiał być zaliczony. Chodziliśmy utartym szlakiem. Najpierw Mrongowiusza, Aleja Lipowa, ulica Parkowa, oglądaliśmy jak rósł hotel przy miejskiej plaży i wracaliśmy ulicą 3 Maja do domu. Tak było do aż do 2010 roku, kiedy zaczęły wysiadać jej nogi i trzeba było spacery skrócić. W międzyczasie Sonia zerwała wiązanie krzyżowe i tylko operacja mogła przywrócić jej, chociaż częściową sprawność. Po operacji, kiedy musiała nosić kołnierz, by dobrze się wszystko zrosło, „ weszła” do domu na stałe i momentalnie zapomniała o swojej budzie.
W kwietniu 2016 roku na wieczne łowy odszedł przyjaciel nasz i Soni, kot Sprinter. Sonia parę dni tęskniąc za nim nic nie jadła. Spała z nim przecież nos w nos. Tęskniła. W roku 2016 zaczęły się już duże problemy ze stawami i z kręgosłupem. W przedniej lewej łapie pojawił się zanik mięśni. Spacery skończyły się. Sonia wychodziła z domu nadal o określonych porach, ale tylko w celach fizjologicznych.
Walczyliśmy jednak dalej. Przecież to nasz członek rodziny. Od zawsze w naszym domu były czworonożne zwierzęta. Każde z nich obdarzało nas domowników bezgraniczną miłością. Nasze wszystkie zwierzaki były naprawdę prawdziwymi przyjaciółmi, którzy nas nigdy nie zawiedli, a miłość ich do nas była bezgraniczna i bezinteresowna.
Wczoraj w sobotę Sonia nie odchodziła ode mnie . Trącała mnie nosem, zaczepiała, by ją pieścić. Reagowała za każdym razem, gdy się tylko ruszyłem. Nigdy do tej pory aż tak nachalnie nie szukała ode mnie pieszczot.
Dzisiaj już wiem.
Ona się ze mną pożegnała. Zabił ją udar.
Żegnaj Soniu……
W.B.