Człowiek to istota, która od zarania wieków tworzyła rodzinę. Przy rodzinie zawsze znajdowały swoje miejsce a to pies, a to kot, a czasem inne zwierzę. Ta symbioza kształtowała się przez wieki. I została do dzisiejszych czasów . Dzieci uczą się miłości nie tylko od rodziców czy dziadków, ale również od zwierząt, które wtapiają się w nasze rodziny i traktujemy ich jak domowników, nie zdając sobie sprawy, że dużą część naszego życia układają nam te nasze kochane zwierzaki. Są z nami na dobre i na złe. Po kilkanaście lat. Ich miłość do nas jest bezgraniczna! Czy my je tak kochamy? A to bywa różnie. W naszym domy zawsze traktowaliśmy zwierzęta czule jak członków rodziny.
Kot Sprinter przyszedł do nas w 2002 roku. Był paro miesięcznym kociakiem. Nie wiedzieliśmy jak go nazwać, ale ponieważ bardzo był szybki, imię nasuwało się same – Sprinter. Był zawsze bardzo walecznym i łownym kotem. Często przychodził poraniony walcząc o swoją pozycję w środowisku, a kotów i psów w naszej dzielnicy jest bardzo dużo.
Ze zwierzakami dawał sobie zawsze radę, gorzej z …… ludźmi !!! Ale cóż „człowiek – człowiekowi wilkiem”, a cóż dopiero zwierzakowi. Psa czy kota można bezkarnie kopnąć, uderzyć, czy – jak słyszymy z mediów (a o ilu nie słyszymy !!!) – zabić . Ale to tylko ludzie……
Kilka lat temu nie było go w domu przez parę dni . Niepokoiliśmy się bardzo. Coś musiało się z nim stać. No cóż. Kot „dachowiec”. Przecież wiemy ile z nich ginie pod kołami samochodów. Ale nie Sprinter. Nie dawał się samochodom, przegrał z bestialstwem człowieka! Został pobity. Zdołał doczołgać się do naszych sąsiadów – ludzi którzy uwielbiają i psy (mają ich trzy) i koty (też kilka) – i tam znalazł go właściciel posesji. Sprinter miał zdruzgotaną tylną nogę. Natychmiast operacja. Udało się . Zaczął powoli dochodzić do siebie. To zdarzenie na pewno nauczyło Go większego dystansu do ludzi. Ale również po tym wypadku, mimo skomplikowanej operacji i dużej uszczerbku sprawności znowu stał się postrachem gryzoni w całej okolicy. Dostarczał „trofea” i czekał aż się go pochwali .
W 2006 roku do naszej rodziny dołączył malutki przyniesiony przez dzieci z działek pies. Piękna, puchata kulka, suczka. Nazwaliśmy ją Sonia. Nie bez przyczyny wspominam o tym, bo do dnia dzisiejszego tworzyli oni świetny duet. Sonia, kiedy była potrzeba, zawsze stawała w obronie swojego przyjaciela Sprintera, a po operacji Sonii, jesienią 2014 r., kiedy trzeba było ją pilnować przez kilka miesięcy, by sztuczne ścięgno w tylnej łapie się nie zerwało, zostali oboje mieszkańcami tzw. „dużego pokoju” ( uprzednio Sonia spała w budzie ). Stali się praktycznie nierozłączni. Kot na naszych nogach, a pies zawsze obok! Spali również w razem. Pies koło kominka, zaś kot na fotelu.
Na śniadanie Sprinter czekał na nas, by w jadalni umiejscowić się na jednym z krzeseł, cały czas podkreślając mruczeniem i miauczeniem, że mu się też coś należy! Tak od wielu miesięcy nas do tych wspólnych śniadań przyzwyczaił, że dziś gdy go koło mnie zabrakło, jedzenie nie mogło mi przejść przez gardło…….
Odszedł dziś, po 14 latach bycia z nami, do krainy wiecznych łowów……
Sonia nie ruszyła ze swojej miski ani kęsa…