Pojęcia „tak zwane”

Lato w pełni, ale – niestety – pod znakiem powtórnego ataku koronawirusa. Będziemy się musieli chyba nauczyć żyć z tym wirusem, który ulokowany między materią ożywioną i nieożywioną skutecznie tą pierwszą zniewala. Jakby rzucając wirusowi wyzwanie burmistrz Ostródy postanowił jednak zorganizować Dni Ostródy. Precz smutki, starajmy się żyć normalnie.

Normalność wróciła też do polityki. Ukryty na czas wyborów pan Macierewicz ujawnił, że – tylko jemu znane – laboratorium  ujawniło, że na szczątkach samolotu prezydenta Kaczyńskiego znajdowały się materiały wybuchowe stosowane przez… lewackich terrorystów. Nikt już się rewelacjami pana Macierewicza nie przejmuje, ale kolejne „odkrycia” pewnie pozwolą mu istnieć na krańcach polityki, a i z budżetu kolejne miliony uszczknąć dla „prac” swojej komisji, której nikt już poważnie nie traktuje, ale rząd z pieniędzy podatników nadal finansuje. Pewnie do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Z sukcesem wrócił z dzielenia europejskiego tortu pomocy po pandemii (która trwa) premier Morawiecki. Ogłosił, że Polska otrzyma około 150 mld euro i to bez warunku zachowania „tak zwanej praworządności”. Dzień potem Parlament Europejski zakwestionował ustalenia szefów rządów, bo – zdaniem europosłów – mało precyzyjnie ustalono związek przyznawania środków unijnych z przestrzeganiem prawa.  Przy okazji wyszło, że podzielenie kasy nie oznacza jej przyznania, a warunki przyznania określić ma Rada Unii Europejskiej, a nie – jak głosili politycy  PiS – Rada Europejska, złożona z szefów rządów państw członkowskich. Ta ostatnia podejmuje ustalenia jednogłośnie, ta pierwsza większością kwalifikowaną,  czyli większością co najmniej 15 głosów na 27. Głosów może więc zabraknąć. Bo poza dwoma krajami, inne państwa Unii nie określają praworządności mianem „tak zwana”.

Tymczasem Sejm uchwalił dodatkową kasę dla służb mundurowych, w tym policji i wojska, a „Rzeczpospolita” ujawniła nowe pomysły prezesa Kaczyńskiego na utrwalanie w Polsce demokracji, która pewnym krokiem zmierza do „tak zwanej demokracji”. Nie wiem na ile wyższe pensje mundurowych są z tym procesem związane, ale zbieżność może nie być przypadkowa.

Pomysł polega na zwiększeniu i „odpowiednim” podziale okręgów wyborczych. Wzrosnąć mają do 100  z 41 obecnie.  W każdym wybierać się będzie 4 lub 5 posłów. Ten prosty trik pozwoli na utrwalenie monopolu PiS na lata. Spowoduje bowiem, że partie, które nie osiągną progu 10 – 12 proc. nie znajdą się w Sejmie, a sposób obliczania mandatów spowoduje, że większość „ich” mandatów przejmie zwycięzca, czyli PiS.

Opierając się na danych z ostatnich wyborów do Sejmu OKO.press wyliczyło, że PiS uzyskałby  471 (+36) mandatów, PO – 145 (+11),  SLD – 31 (-18), PSL – 12 (-18), a Konfederacja – 0 (-11). Ale przy odpowiednich granicach okręgów wyborczych można by SLD i PSL zmarginalizować jeszcze bardziej. Ta koncepcja – przebąkiwano o niej już wcześniej, ale dziś nabiera ponoć konkretnych kształtów – ma jeszcze jeden cel: ostatecznie zdyscyplinować „podskakujących” działaczy Solidarnej Polski i Porozumienia Gowina. Bez PiS nie będą mieli szansy na zdobycie mandatów. Ba, na istnienie. I w tym zagrożeniu dla obu przybudówek PiS kryje się iskierka nadziei, że projekt ten upadnie, bo Ziobro raczej nie należy do polityków dobrowolnie kładących głowę pod topór. A i Gowin może się wreszcie ocknie.

Swego czasu także pan Duda głosił, że pod taką ustawą nie złoży prezydenckiego podpisu, ale zapewnienia swe zmienił „w tak zwane”, a opinię tę przypieczętował powrót Jacka Kurskiego na stanowisko prezesa TVP. Jeżeli więc prezes Kaczyński „przekona” Ziobrę i Gowina, że nie stanie im się krzywda, to drogę powrotu do list Frontu Jedności Narodu mamy zapewnioną.

Młodszym wyjaśniam, że na wybory do Sejmu PRL partia, wtedy PZPR, tworzyła przy „tak zwanym” udziale Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego (ZSL) i Stronnictwa Demokratycznego  – Front Jedności Narodu. Font, pod dyktando PZPR,  wystawiał listy kandydatów do Sejmu. Głosować było trzeba – frekwencja sięgała pod 100 procent. Można było nawet skreślać – ale tak zwanym „patriotycznym obowiązkiem” było nie skreślać i wówczas głos przypadał pierwszemu na liście.

Powrotu do przeszłości, oczywiście, nie będzie. Inne czasy. Ale warto pamiętać, że rozwój techniki, nauki i świadomości nawet, nie uwalnia ludzi od popełniania podobnych błędów, a mechanizm polityki i sterowania ludźmi od zarania cywilizacji ulega tylko kosmetycznym zmianom. I dlatego tak prawdziwe jest stwierdzenie, że „historia kołem się toczy”.

W II Rzeczpospolitej budowa demokracji skończyła się sanacją. PRL pomińmy z racji sowieckiego nadzoru. W III Rzeczpospolitej kształtowanie demokracji schodzi coraz wyraźniej na tory budowania autorytaryzmu ubranego w pozory demokracji. Tak zwanej demokracji.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments