Zbliżają się wybory i partie prześcigają się w obietnicach. Trwa przekupywanie wyborców. Kto da więcej. Czekam już tylko na „gwiazdkę z nieba”. Jeżeli ktoś wierzy w spełnienie tych obietnic, to chyba tylko zatwardziali zwolennicy „swoich” partii. Chociaż, sądzę, że i oni zdają sobie sprawę, że sami siebie oszukują. PiS obieca wszystko, by tylko zdobyć większość, rozwalić III RP i zbudować Rzeczpospolitą numer cztery. Opozycja wciąż liczy na to, że powstrzyma wszechwładzę PiS. Tymczasem przez media, niczym meteor, przemknęły wątpliwości czy politycy są nam w ogóle potrzebni.
Takie postawienie sprawy może budzić zdumienie. Demokracja bez „klasy” politycznej? To niemożliwe! A może jednak możliwe. I wcale nie dlatego, że słuchając polityków, zwłaszcza w krajowym wydaniu, wielu z nas czuje po prostu niesmak. Wiecznie skłóceni i przekrzykujący się racjami, które w dużej mierze są wyłącznie ich, a nie nas wyborców, racjami. Wątpliwymi zresztą. No i ciągle oskarżających się nawzajem o intencje najgorsze i postępki wątpliwe. Nie tylko moralnie.
Ostatnie cztery lata dostarczyły przynajmniej jednego argumentu, że polityków jest po prostu za dużo. Czy zauważyliście, że politycy każdej partii na zadany temat odpowiadają tak samo. Niezależnie od płci, wieku, stanowiska, tytułu naukowego i dyplomu zawodówki. Powtarzają „przekaz dnia” opracowany przez partyjny sztab albo szefa. Są niczym kukiełki. Czasami, ale to tylko czasami, ktoś wyskoczy z tekstem odmiennym, za co go bura pewnie czeka. Ale to wyjątkowe sytuacje.
Zaspał albo komórka mu się wyładowała.
Korwin-Mikke, który na czas wyborów narzucił demokratyczną pelerynkę, uważa, że polityków jest za dużo i wnioskuje, żeby przynajmniej ograniczyć liczbę senatorów. Do 32. Amerykanie mają po dwóch na stan, u nas wystarczy po dwóch na województwo. A czemu nie podobnie uczynić z Sejmem. Ostatecznie posłowie i tak zgodnie z „przekazem” głosują, a ustawy potrafią uchwalić w ciągu kilku godzin, nawet nie wiedząc nad czym głosują. Koszty będą mniejsze, a efekt ten sam.
No i nie trzeba będzie tworzyć aż tylu stanowisk dla krewnych i pociotków polityków.
W starożytnych Atenach najważniejsze decyzje podejmowali wszyscy obywatele. Niewolnicy głosu nie mieli. Współcześnie dominuje system przedstawicielski. Wybieramy radnych, posłów i senatorów, którzy w naszym imieniu podejmują decyzje zgodne z naszymi potrzebami. Tak stanowi teoria. A praktyka? W praktyce jesteśmy sytuowani między niewolnikami a ateńskimi obywatelami. Możemy co prawda głosować, ale już z decydowaniem w swoich sprawach znacznie gorzej, bo wybrani mają sprawy osobiste i partyjne. A przy tym w stosunku do obywateli Aten jesteśmy opóźnieni, bo tam zanim ostałeś się obywatelem z prawem udziału w Zgromadzeniu Ludowym, musiałeś przejść obywatelskie szkolenie, czyli nauczyć się demokracji i jej zasad. U nas wiedza o prawach i obowiązkach jest na poziomie znacznie niższym, a o mechanizmach władzy i o tym co ta władza robi – poniżej kreski.
W meksykańskim Cheran mieszkańcy postawili na demokrację staro-ateńskiego typu. W 2011 r. zmęczeni wszechobecną korupcją i mafią pognali polityków i zabronili działania partii politycznych. Pognali też skorumpowaną policję. Wraz z politykami zniknęły codzienne plagi. Liczba przestępstw spadła w pobliże zera, a poziom życia wzrósł.
Czy możliwe to byłoby w Europie? Chyba nie. Rzecz jednak nie w tym, by polityków pognać, ale żeby ich działanie poddać kontroli. I doprowadzić do skutecznego ich odwoływania, gdy zawodzą, albo się zbyt rozpanoszą. Kukiz proponuje, żeby politykom powiązać ręce wprowadzając zasadę referendum. W Szwajcarii na przykład referenda decydują o szeregu spraw gminnych, kantonalnych i federalnych. Czyli można. Tyle, że Szwajcarzy swe państwo budowali inaczej niż my. Wilhelm Tell, ich bohater, który nigdy nie istniał, ma pomniki, bo stał się symbolem narodu, który zdzierców Habsburgów pognał i oparł się innym potęgom. I połączył mówiących różnymi językami w jeden organizm. W jedno.
U nas też pomników wiele, ale bohaterów jakby mniej, bo każdemu łatki z lubością przyklejamy. Więc dla jednych to bohater, a dla drugich zdrajca i sprzedawczyk. I chociaż jednym językiem się posługujemy, to jakby ich kilka było. Jedni drugich zdają się nie rozumieć. Bo słowa, w zależności kto je wypowiada, zmieniają słownikowe znaczenie. Nie mamy jednoczącej legendy, za to rzeczywistość bajaniem przykrywamy. I lubimy zdawać się na „zbawców” i „wybawców”, zapominając, że owi zbawcy są pozorni, bo o ile „zbawiają” to wyłącznie dzięki nam. Jak pod Racławicami Kościuszko rozbił carskie wojsko tylko dzięki kosynierom, a cudu pod Warszawą by nie było, gdyby nie waleczność zwykłego piechura.
Poszybowałem w inne rejony. Tymczasem w niemieckojęzycznej części Belgii powołano drugą izbę lokalnego parlamentu. W drodze losowania wśród mieszkańców i powierzono wylosowanym parlamentarzystom rozwiązanie problemów, z którymi wybrani politycy nie mogą sobie poradzić, bo nie mogą się dogadać. Pierwszym ma być stworzenie odpowiadającego mieszkańcom systemu opieki przedszkolnej.
Czy eksperyment się powiedzie? To się dopiero okaże.
W Polsce mieliśmy próby rozwiązywania problemów komunalnych poprzez tematyczne panele. Na przykład w Gdańsku próbował takie metody współrządzenia wprowadzać nieżyjący już prezydent Adamowicz. A gdyby tak do podejmowania decyzji w konkretnych sprawach tworzyć takie decydujące gremium w drodze losowania (oczywiście, za zgodą wylosowanego) wśród mieszkańców. Na przykład w Ostródzie mogłoby się ono zająć problemem komunikacji. Na pierwszy ogień. Członkowie tego ciała rozpatrzyli by wszystkie aspekty tego problemu, zarówno ekonomiczne, jak i społeczne, zasięgając wiedzy u źródła, rozpatrując wszystkie aspekty. I ostatecznie podejmując decyzję wolną od politycznych rozgrywek i interesów.
A ta decyzja obligowałaby skłóconych polityków i burmistrza niczym referendum.
Ostatecznie dziś trudno by było rządzić jak w greckich polis, chociaż obywateli Aten było więcej niż dorosłych mieszkańców Ostródy. System przedstawicielski jednak wyraźnie się wypala, co gorsza stworzył grupę zawodowych polityków, których główną umiejętnością jest – jak to określił jeden z socjologów – umiejętność zdobywania głosów wyborców. A często bywa ona naznaczona demagogią, fałszem, a nawet kłamstwem. Partia staje się zaś ważniejsza od państwa, a celem samo rządzenie, które daje profity i apanaże nie tylko wybrańcom, ale i ich rodzinom.
Może więc warto by uzupełnić formy przedstawicielskie o metody decyzji podejmowanych przez inne gremia i referenda, wykorzystując zasady demokracji bezpośredniej. Ale najpierw należałoby, wzorem Aten, upowszechnić wiedzę o wartościach, zaletach i wadach demokracji.
I odkłamać lansowaną przez polityków rzeczywistość.
Włodzimierz Brodiuk