O tym jak starosta stał się pracownikiem, a pracownik „starostą”…

 Korupcja – i ty za nią zapłacisz. Tak sygnowałem ostatni mój tekst o raku naszej codzienności. Niedostrzegalnym na zewnątrz i nie zawsze kryminalnym. Zawsze jednak jest ktoś kto ma jakąś cząstkę decyzyjnej władzy. Ktoś, od którego coś zależy. Według zwalczających korupcję polityczną ma ona w większości przypadków oblicze nie tyle kryminalne co etyczne i wiąże się głównie z wykorzystaniem stanowisk do własnych korzyści. To działanie prawem nie zakazane, a jak nie zakazane to ponoć dozwolone. A jednak niejednoznaczne moralnie.

 

W codziennym życiu mamy mnóstwo sytuacji, w których postępujemy zgodnie z niepisanymi normami, bo inaczej narażamy się na opinię ludzi nieokrzesanych lub chamów. Naszych wszystkich postępowań nie da się skodyfikować. Nie da się też przewidzieć, że prawo tworzone na rozwiązanie sytuacji określonej grupy pracowniczej zostanie wykorzystane przez ludzi z całkiem innej przestrzeni zawodowej.

Fiskus stara się na przykład opodatkować wszystkie nasze przychody. Przyjrzał się więc grupom zawodowym – m.in. kierowców, dostawców i akwizytorów, którzy dostali do dyspozycji samochody służbowe i wykorzystują je do celów całkowicie prywatnych. I wprowadził stosowne przepisy w oparciu, o które pracodawca zawiera z pracownikiem umowę pozwalającą mu korzystać ze służbowego samochodu do celów prywatnych za stosowną opłatą. Ma przypisany pojazd, dysponuje nim całą dobę, więc siłą rzeczy załatwia nim także prywatne sprawy. To niech płaci. Nic za darmo.

Prawodawca nie określił jednak kogo wprowadzone przepisy dotyczą i otworzył furtkę do wykorzystania przepisu w celu osiągania dodatkowych korzyści osobom, dla których samochód nie jest „warsztatem” pracy. Mają swoje prywatne samochody. Ba, czasami nawet dwa. Ale po co je używać i zużywać, płacić z własnej kieszeni, skoro za niewielką, dla niektórych groszową wręcz opłatą można korzystać dowoli z samochodu służbowego. Samochodu utrzymanego, naprawianego, czasami tankowanego nawet z pieniędzy firmy. W przypadku firmy prywatnej sprawy nie ma: płaci właściciel. W przypadku, gdy takie zjawisko występuje w samorządach, koszty ponosi budżet samorządu, czyli podatnik.

W przypadku dostawców i akwizytorów umowa o korzystanie z samochodu służbowego przydzielonego tym pracownikom jest częścią umowy o pracę. Przy niewysokich nadal płacach jest to jakieś tam zwiększenie apanaży. Umowę podpisuje pracodawca i pracownik. W przypadku szefów samorządów terytorialnych sprawa nie jest tak prosta.

Po pierwsze ich zarobki są znacznie wyższe od uposażeń wymienionych grup zawodowych. Wyższe, bo odpowiedzialność jest wyższa, ale wyższe płace uwzględniają też fakt ponoszenia dodatkowych kosztów związanych z wypełnianiem tych obowiązków poza godzinami urzędowymi. Po drugie -uposażenie – dla uproszczenia ograniczę się do powiatu i starosty – określa Rada Powiatu. Po wyborze na tę funkcję, umowę o pracę ze starostą, jako pracownikiem, podpisuje w imieniu Rady przewodniczący Rady, jako pracodawca.

Po wyborze starosta staje się pracodawcą w stosunku do wszystkich pracowników starostwa, a także wicestarosty i etatowych członków Zarządu Powiatu.

Podkreślmy jeszcze raz. To Rada Powiatu uchwala wynagrodzenie starosty. Nie ma w niej ani słowa o dodatkowych apanażach. Tyle, że formalnie – i to też należy podkreślić – przekazanie do prywatnego użytku samochodu służbowego składnikiem wynagrodzenia nie jest. Chociaż korzyści – łatwe do określenia w złotówkach – przynosi.

Jak przepisy prawa wykorzystano w starostwie powiatowym w Ostródzie dla pożytku zainteresowanych, a dobrze opłacanych dwóch lokalnych polityków? Oczywiście, zgodnie z praktyką obecnej kadencji samorządu, bez informowania pracodawcy, czyli radnych. Bo i po co? Mogliby na przykład ową praktykę ujawnić.

No to, ujawniam. Dwie umowy na prywatne korzystanie z dwóch służbowych limuzyn SuperB przez dwóch panów na najwyższych stanowiskach i najwyższych płacach w administracji powiatu ostródzkiego: starostę Wiczkowskiego i wicestarostę Winnickiego.

Pierwszą umowę podpisał 14 września 2016 roku starosta Wiczkowski, jako pracodawca, z wicestarostą Wiczkowskim, jako pracownikiem. Pięć dni później, w dniu 19 września 2016 roku, dokładnie taką samą umowę, tyle że na przekazanie do celów prywatnych nowszej SuperB, wicestarosta Winnicki, już jako pracodawca, podpisał ze starostą Wiczkowskim. W umowie tej pan starosta Wiczkowski wymieniony jest jako pracownik. Żartuję? Skądże. Oto zdjęcia pierwszych stron tych umów.

Jak to się mogło stać. Proste. Na czas podpisania umowy starosta Wiczkowski scedował swe uprawnienia pracodawcy na wicestarostę Winnickiego. Scedowanie uprawnień stosuje się w sytuacji, gdy osoba uprawniona na przykład zachorowała lub wyjeżdża za granicę, słowem nie może w danym miejscu i czasie wypełniać swoich uprawnień. Wówczas wyznacza osobę go zastępującą i wyposaża ją na ten czas swoimi uprawnieniami. Starosta nie może, no to zastępuje go wicestarosta, z odpowiednim glejtem starosty.

Czy w tym przypadku starosta nie był w stanie wypełnić roli pracodawcy w czasie podpisywania tej umowy? Mógł, bo był i podpisał się jako „pracownik”. Na ten czas pracodawca stał się pracownikiem? Na to wygląda. Czy jest to zgodne z prawem? Być może. Nie wiem. Ale skoro nie jest zabronione to jest dozwolone.

A jak oceniać takie postępowanie? Pozbycie się czasowe funkcji pracodawcy i obdarzenie swymi uprawnieniami pracodawcy pracownika, po to by pracownik – jako pracodawca podpisał umowę z pracodawcą jako pracownikiem…

Gdyby odrzucić prawne kruczki to wyglądało to tak, jakby starosta Wiczkowski wykorzystując jako pacynkę wicestarostę Winnickiego podpisał umowę sam ze sobą. Ale prawnicy z pewnością zaopiniowali, że umowa nie narusza prawa.

Czy to jednak czasem nie manipulacja prawem w celu osiągnięcia osobistej korzyści?
Pozostawiam to do oceny czytelnikom.

A o kilku innych aspektach umów samochodowych w następnym odcinku.

W.B.

 

Comments

comments