No i się doigrałem!! Czas pokazywania prawdy o funkcjonowaniu naszej powiatowej władzy się dla mnie kończy ! Trzeba będzie zamknąć moją stronę internetową, przestać zadawać niewygodne pytania staroście Wiczkowskiemu, przestać pomagać ludziom, gdy tak zwana „władza” przekracza, łamie czy „nagina” prawo. Władzy nie można dotykać! Bo ona jest władzą. Tak chce. I basta!!
Koniec? Ano, niekoniecznie. Chociaż właśnie takie są nieskrywane życzenia pewnej grupy ludzi z jednego z budynków w byłych „białych koszarach”, to bardziej od ich chęci liczą się moje oraz obowiązki radnego powiatu ostródzkiego. I potrzeby. Mieszkańców Ostródy i powiatu, którym nie wystarczy oficjalna propaganda. I którzy chcą wiedzieć, co w trawie rzeczywiście piszczy.
Praktycznie od momentu uruchomienia mego blogu czekałem na próby zamknięcia mi ust. Sąsiad zapytał mnie kiedyś nawet, czy się nie boję. Przecież mogą mnie skrzywdzić, a przynajmniej utrudnić życie. Panie Zenku – odpowiedziałem – a czegóż się mam bać. Mówienia prawdy? To nie te czasy. Ja się już bałem. Kilkanaście lat temu, gdy za publiczne wypowiedzi otwarcie grożono mi i mojej rodzinie. Jeżeli człowiek się boi, to powinien wycofać się z życia publicznego i godzić się z różnego typu, nazwijmy to, manipulacjami i nadużywaniem stanowisk. Nie potrafię.
Swój blog uruchomiłem, gdy okazało się, że jako radny nie mam możliwości innego wpływania na powiatową rzeczywistość. Bo w aktualnym układzie powiatowej władzy liczą się tylko gabinetowe uzgodnienia. Natomiast próby zmiany takich uzgodnień, nierzadko – moim zdaniem – niekorzystnych dla powiatu, poprzez działanie w Radzie, na sesjach samorządu, nie mają szans na powodzenie. Co gorsza, prezentacja działań i zamierzeń władzy nie zawsze jest zgodna z rzeczywistością, a część działań, zwłaszcza personalnych, skrzętnie jest ukrywana. Obowiązkiem radnego jest przedstawiać fakty. Blog daje mi na to szansę.
Blog jest także szansą dla mieszkańców Ostródy i powiatu na uzyskanie informacji, których nie znajdą w lokalnych mediach, których obiektywność warunkowana jest, niestety, zależnością od wpływów z reklamy. W minionym systemie politycznym istniała oficjalna cenzura. Dziś tę rolę spełnia – po za poglądami politycznymi wydawców – kasa z reklamy. Korzystniej jest – mimo nawet wewnętrznego dyskomfortu -„nie podpadać”. I chociaż można to zrozumieć, to warto też zdawać sobie z tego sprawę. Mnie ta zależność nie dotyczy.
Niby banał, ale to jedna z istotnych różnic między demokracją a dyktaturą. Każdy obywatel ma prawo do krytyki, krytycznej oceny władzy w szczególności. Bo to właśnie władza wpływ na życie obywatela ma. Ale władza krytyki nie lubi i stara się ją przynajmniej ograniczyć. Może to uczynić słuchając obywatela i wykorzystując jego krytyczne uwagi do zmiany swego działania albo przekonując obywatela argumentami. Czyli na zasadach demokratycznych. Ale gdy się nie ma żadnych argumentów, a tegoż obywatela w czterech literach, to sięga się do straszaków. Czyli ujawniają się ciągotki dyktatorskie.
W naszym kraju do roli straszaków wykorzystywać się próbuje policję i prokuraturę. Gość, który na fotel prominenta zaledwie wskoczył – na przykład z przyszkolnego boiska na fotel starosty – nagle czuje się urażony krytyką i pisze doniesienie na policję, że czuje się obmówiony i zniesławiony. Znaczy ON jako WŁADZA. Policja ani prokuratura takiego bzdetu nawet wyrzucić do kosza nie może. Musi wdrożyć procedury. Wzywa więc obywatela i przesłuchuje na okoliczność doniesienia. A „gość na fotelu” ma radochę, bo za pieniądze podatnika, a nie z własnej kieszeni, daje przynajmniej po gębie – bo do zamknięcia gęby droga daleka – znienawidzonemu krytykowi. I furda tam, że policja traci czas i pieniądze na ściganie rzeczywistych przestępstw przeznaczone.
Pan Wiczkowski, starosta ostródzki, krytyki nie wytrzymał w maju br., gdy miejscowa władza – niby szpitalna, chociaż zaangażowanie powiatowej biło po oczach – rozprawiała się z ortopedami. Nie wytrzymał i wysmarował do policji (cytuję) „skargę na Radnego (…) Włodzimierza Brodiuka i działania przez niego podejmowane mające na celu podważanie mojego dobrego imienia”. „Mojego” – znaczy pana starosty. Po resztę skargi odsyłam do zamieszczonego poniżej ksera tej skargi.
Uważny czytelnik zauważy, że skarżenie się pana starosty na radnego oparte jest na twierdzeniu, jakoby radny „podawał do publicznej wiadomości nieprawdziwe informacje dotyczące likwidacji szpitala„, a przecież – cytuję dalej pana starostę – „takie działa nie mają w ogóle miejsca”. Pan starosta był widocznie zdenerwowany (bo chyba żadnych dział nie ukrywa). To uwidocznione w skardze zdenerwowanie może mieć jednak inną przyczynę. Otóż, twierdzenie pana starosty jakoby radny pisał o likwidacji szpitala jest wyłącznie twierdzeniem pana starosty. Atakując na sesjach niżej podpisanego podpierał się tym wydumanym przez siebie (a może doradców?) pseudo-argumentem. I tak pomysł na polemikę stał się argumentem na wypłakanie się organom ścigania.
Skarga wysłana została do Komendanta Powiatowego Policji w Ostródzie, bo widocznie pan starosta jeszcze nie wiedział, że policji – też ostródzkiej – polecić niczego nie może. Skarga została odesłana do prokuratury i trafiła do Komendy Miejskiej w Elblągu. Pod koniec września miałem przyjemność zostać do tejże komendy wezwany. A z tego co wiem, nie tylko ja.
W czasie półgodzinnego przesłuchania wyszło na jaw, że pan starosta obwinia mnie jeszcze o podanie do publicznej wiadomości danych osobowych jego i jego koalicyjnych kolegów. O ile przewrażliwienie różnej maści decydentów na krytykę wyśmiał już w swych wyrokach nawet Sąd Najwyższy, o tyle zarzut ujawnienia danych osobowych brzmi groźnie. Tyle, że znowu zarzut okazał się wydumanym. Bowiem podanie nazwiska i imienia powiatowych dygnitarzy, ich funkcji czy stanowisk i miejscowości zamieszkania nie ma z ujawnianiem danych osobowych nic wspólnego. A jeżeli tak, to tylko w umyśle chorym z urojenia.
W.B.