Dogowor, czyli sojusz oligarchów 

Zafascynowany Stanami kolega jest w szoku. Mówi mi, że prędzej spodziewałby się, że Putin zatańczy w Jeziorze Łabędzim – wszak był już nurkiem, pilotem myśliwca i nie tylko – niż tego, że Trump wrzuci do kosza takie podstawowe wartości Ameryki jak wolność, równość, demokrację i praworządność. Idealista.   

World Street Journal ujawnił właśnie, że kiedy Waszyngton i Moskwa komunikowały o fiasku amerykańsko-rosyjskich rozmów, na Florydzie obie strony dogadywały się  po cichu w sprawie dużo ważniejszym niż granice państw na krańcu Europy. I wstępnie się dogadały. Niejako efektem tego „dogoworu” było 28 punktów amerykańskiego „planu pokojowego” przedstawionego Ukrainie w formie ultimatum. Macie oddać Rosji trzy obwody i Krym, rozbroić się, wybrać prorosyjskie władze, język rosyjski ma być drugim językiem urzędowym i zmienić Konstytucję.  W zamian otrzymacie – po raz kolejny – „gwarancje bezpieczeństwa” i pomoc w odbudowie kraju. Przy okazji w owym „planie” amerykanie gwarantowali sobie udział w zyskach z odbudowy i eksploatacji ukraińskich złóż. Słowem Ukraina ma wrócić pod polityczną kuratelę Rosji, a gospodarczo stać się kolonią Stanów Zjednoczonych. 

Plan już uległ modyfikacji, bo wreszcie obudziła się Europa, która potraktowana został równie przedmiotowo jak Ukraina. Opór dały zwłaszcza Francja, Niemcy i Wielka Brytania, czyli trzy znaczące kraje NATO. Jaki będzie jego ostateczny kształt trudno dziś powiedzieć. Ukraina nadal pochlebia Trumpowi, ale wiadomo, że nie zgodzi się ani na osłabienie armii, ani na prawne zrzeczenie się własnych ziem, ani na oddanie umocnionych linii obronnych w Donbasie, na których rozbijają się od dwóch lat ataki agresora. Na osłabienie najsilniejszej armii Europy, a taką są wojska Ukrainy, nie zgodzi się też Europa, która w czasach Trumpa jest już głównym dostawcą broni.

Wydarzenia ostatnich dni ujawniły, że Stany Zjednoczone przestały być gwarantem pokoju. Nie tylko zresztą w Europie. Ujawniły też zagrożenie istnienia NATO w dotychczasowej formie. W europejskich stolicach  rośnie przeświadczenie, że wojska amerykańskie  będą ograniczać swoją obecność w tej części świata. Europa nie może już liczyć na siłę sojuszu z USA, bo administracja Trumpa postanowiła dokonać nowego podziału stref wpływów, w której „niesforna” Europa ma zostać „skarcona”. Amerykanie właśnie otwierają pole testowe w Ameryce Południowej, która – zgodnie z tym podziałem – ma „należeć” wyłącznie do nich. Celem stała się Wenezuela z olbrzymimi rezerwami naftowymi. Już wiadomo, że Chiny i Rosja nie pomogą jej, więc prawdopodobnie podda się dyktatowi Trumpa. 

Trump jest amerykańskim oligarchą, który własne państwo, a i świat, traktuje jak dojną krowę. . W jego otoczeniu też dominują oligarchowie. Podobnie jest w Rosji. Nic więc dziwnego, że dość szybko ustalili wspólne interesy. Żeby je zrealizować Ukraina musi przegrać. Na początek. Jak się uda, to się zobaczy co dalej. Amerykańskie media ujawniły, że na stole jest moskiewska oferta na amerykańskie inwestycje w Rosji rzędu 2 bilionów euro, a dodatkowo wspólna eksploracja bogactw Arktyki. Do tego drobny dodatek w postaci braku wsparcia Chin. 

Powiedzmy sobie otwarcie, że Polska w tej „biznesowej” operacji  nic nie znaczy. Bzdurnie brzmią zarzuty o „brak udziału” w rozmowach z amerykanami czy podkreślanie znaczenia naszego kraju jako „przyfrontowego”. Ale Unia Europejska stanowi siłę, która jest w stanie pomieszać w tym układzie oligarchów. Okej, nie ma zwartej siły militarnej. Siła NATO w Europie opiera się na US Army, ale z potencjałem gospodarczym Unii liczyć się muszą wszyscy światowi gracze. 

Spójrzmy na dane. PKB krajów Unii Europejskiej to 21 bilionów dolarów amerykańskich, co opisuje drugą największą gospodarkę świata. PKB USA to 30,5 biliona, Chin – ok. 19 bln, a Rosji – zaledwie nieco ponad 2 bln dolarów. Unia ma więc papiery na światowego formatu gracza, ale – i tu jest jej słabość – będąc jednolitym rynkiem, nie jest w stanie, ze względu na swą strukturę organizacyjną, podejmować szybkich decyzji, które dodatkowo utrudniają partykularne interesy krajów członkowskich. I to właśnie próbują rozgrywać i rozgrywają, osłabiając Unię, zarówno Stany Zjednoczone jak i Rosja. Ze szkodą dla Europy. I naszego bezpieczeństwa. 

Warto by pamiętali o tym nasi domorośli politycy. Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments