Czternaście lat temu na łamach „Tygodnika Powszechnego” prof. Marcin Król pisał: „Kaczyńscy nie mogli dokonać radykalnej naprawy państwa i już jej nie dokonają, gdyż tak się wplątali w walkę o władzę dla władzy, że nie mogą się z tego zawikłania wydostać.” Filozof miał rację i się mylił. Dziś okazuje się, że obaj bliźniacy może nie mogli, ale jeden – może. Tyle, że nie naprawia. Niszczy.
Wizja Kaczyńskiego sprowadza się w praktyce do realizacji leninowskiej teorii państwa jako wszechwładzy. Państwa scentralizowanego, w którym decyduje jedna myśl, jedna prawda i jeden ośrodek władzy. Jeden cel, jedna partia, jeden ośrodek decyzyjny. Temu ośrodkowi podlegają wszystkie struktury państwa. Struktury niby demokratyczne. Jest więc stanowiący prawo w myśl wskazówek centrum parlament, jest realizujący polecenia centrum rząd, czyli władza wykonawcza. Jet też prawomyślna, dbająca o przestrzeganie ustalonych przez centrum reguł, władza sądownicza.
Bardzo blisko takiej organizacji państwa jest państwo faszystowskie. Różnice są w formie i nieco w treści – faszyzm opiera się na nacjonalizmie (jedna partia, jeden naród) – ale są to różnice nieistotne. Istotna jest władza, mechanizm władania państwem. I w tym właśnie, w dążeniu do władzy Kaczyńskich, prof. Król się nie mylił. A o „wyplątaniu” zadecydowała tragiczna katastrofa samolotowa. Bliźniak umiejętnie wyniósł na piedestał brata i równie sprawnie zagrał na naszych emocjach, traumach, frustracjach i demonach. Sprawnie sterowanymi podziałami doprowadził do zdobycia władzy, a dziś równie sprawnie utrzymuje ją. Tymi samymi metodami, wzbogaconymi o korupcyjną bezkarność swoich coraz bardziej „tłustych kotów”.
Wydaje się, że bracia Kaczyńscy mieli do katastrofy smoleńskiej inną wizję państwa. Wskazuje na to ich aktywne wsparcie wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, a także dostosowania naszego prawa, w tym zmiany w Konstytucji, do prawa unijnego. To Lech podpisał Traktat Lizboński, a jego brat był w okresie uchwalania traktatu (2007 rok) premierem. Dziś Trybunał mgr Przyłębskiej orzekł, że zapisy tego traktatu są niezgodne z naszą Konstytucją. Jarosław zmienił zdanie? Biorąc pod uwagę następstwo zdarzeń to całkowicie logiczne. Inne orzeczenie TK oznaczałoby fiasko pełzającej rewolucji. Dlatego natychmiast też uruchomiono przekaz całej rządowej machiny propagandowej: trybunał obronił naszą Konstytucję i suwerenność. Przekaz kłamliwy, bo nikt nadrzędności Konstytucji nie kwestionował, a orzeczenie TK jej nie dotyczyło.
Rządy prawa oznaczają, że chociaż to politycy uchwalają prawo, to jednak nie mogą tego prawa dowolnie interpretować. Od interpretacji prawa i jego przestrzegania muszą być niezależne sądy. Tyle, że u nas, w czasie gdy pojęcia tracą swoje znaczenie, także to próbuje nasza władza zmienić. I jej się udaje.
Jeszcze w opozycji Kaczyński i jego otoczenie głosiło hasła o podziale naszego społeczeństwa. Na swoich i innych, dobrych Polaków-katolików i złych, na prawych i lewaków, patriotów i komuchów. Ironią jest, że akurat w szeregach tej władzy, i to wśród jej prominentów, nigdy komuchów nie brakowało. Przemalowanych. Znaczna część społeczeństwa kupiła przekaz o wrogach, o klikach i kastach polityków i sędziów. O okradaniu i ośmiorniczkach. O wrogich „prawdziwym” Polakom i „prawdziwej” Polsce „elytach”. I to nie tylko ta część uboga, kupowana za 500 plus.
Po przejęciu władzy PiS zaczął realizować plan rodem z leninowskiego sztambucha. Najpierw wymiecenie starych służb administracji i likwidacja korpusu służby cywilnej. By łatwiej było wprowadzić „swoich”. Potem publiczna telewizja i radio. W pracy pozostali tylko ulegli, a wyrzucanych zastępowano „swoimi” z niszowych portali i prawicowych gazetek. W ten sposób można już było ludziom wbijać do głowy „dobra zmianę” i uderzyć w ostatni element demokratycznego systemu – w sądy.
Problemem było konstytucyjne usytuowanie niezależności sądownictwa. Do rozmontowania tej niezależności potrzebny był Trybunał Konstytucyjny. Po to, by stwierdzał zgodność ustaw z Konstytucją, mimo ich faktycznej niezgodności, na co wskazywały i wskazują prawnicze autorytety. Ale, kto by ich słuchał, gdy w rękach jednej partii był już Sejm, Senat, a swój prezydent czekał z piórem w ręku. I podpisywał nawet nocą, uchwalone też nocą ustawy. Także po to by za konstytucyjne, wbrew Konstytucji, uznał wygaszenie kadencji członków Krajowej Rady Sądownictwa.
KRS to organ najważniejszy w procesie kształtowania sądów. W jego skład, obok przedstawicieli organów władzy wykonawczej i uchwałodawczej, wchodzi 15 sędziów. Konstytucja nakazuje wybrać ich spośród sędziów SN, sądów powszechnych, administracyjnych i wojskowych, ale nie wskazuje kto ich ma wybierać. Dotychczas wybierali ich sami sędziowie, co powodowało niezależność tego organu od władzy politycznej. PiS zmienił zasady. Teraz kandydaci sami szukali poparcia (niektórzy takiego nie znaleźli, a listy popierające utajniono), a większość sejmowa wybierała. Zapewniono w ten sposób wybór „właściwych” ludzi. A potem „swoi” w KRS mieli doprowadzić – co się właśnie dzieje – do wymiany kadr sędziowskich na „właściwe”, czyli władzy przychylne.
Oficjalna propaganda PiS wmawia, że wszystko gra. Nie gra. Przez fakt przynależności do UE. Ironizując – Lech podpisując Traktat Lizboński bruździ Jarosławowi modelującemu Polskę na własną modłę. Tym podpisem oddał Unii Europejskiej możliwość ingerowania w sprawy wewnętrzne Polski, gdy jej władze naruszają zasady funkcjonowania Unii, czyli zasadnicze reguły demokracji. A jedną z podstawowych są rządy prawa, bo one chronią ludzi przed nadużyciami władzy i zapewniają jednakowe traktowanie podmiotów gospodarczych. Nie ma zaś rządów prawa tam, gdzie sądownictwo i sędziowie są podporządkowani politycznej władzy.
Dziś Kaczyński pod groźbą zatrzymania finansowej pomocy Brukseli zapowiada likwidację Izby Dyscyplinarnej SN. Ale nie o ten „bat na sędziów” chodzi. Chodzi o likwidację całego systemu zniewalania sądownictwa, a zwłaszcza przywrócenia niezależności Trybunału Konstytucyjnego i KRS. I nie tylko z powodu ich upolitycznienia. Także dlatego, że przy ich kształtowaniu połamano Konstytucję, a nawet ustawy przeforsowane przez PiS.
Włodzimierz Brodiuk