Pełno frazesów o społecznej służebności, jeszcze więcej inwektyw. Za to rzeczowej dyskusji mało i marginalnie. Oto dominanty ostatniej sesji Rady Miejskiej w Ostródzie, narzucone przez aktywnych, głównie w atakowaniu burmistrza, kilku radnych.
Ten atak trwa już zresztą od czasu powyborczej układanki, w której ambicje niektórych nie zostały zaspokojone. A im one wyżej sięgały, tym rozgoryczenie większe.
Przypomnijmy, bo niektórzy widocznie zapomnieli. Ostródzianie mieli już dość partyjnych rządów i wybrali bezpartyjnego przedsiębiorcę. W odróżnieniu od poprzedników nie ma za sobą kariery politycznej, ale gospodarczą. Tylko sobie zawdzięcza swój status materialny i pozycję. Jest w pełni niezależny, bez zobowiązań. To atut, ale i zagrożenie. Bo zobowiązania i układy ograniczają, ale także chronią.
Michalak to gość spoza małomiasteczkowej elity politycznej. Budował firmę, szkołę, klub. Wystartował i trafił w oczekiwania ludzi. Nie poparła go żadna partia polityczna. Dopiero w drugiej turze anty-PiSowscy – nazwijmy ich na wyrost – liderzy ogłosili, że go popierają. Nie mieli wyjścia. Ale nawet gdyby siedzieli cicho, to i tak niezależny kandydat by wygrał.
Z tego co wiem, kandydat nikomu nic nie obiecywał. I nikomu nic – jako burmistrz – nie dał. Do tego, czyniąc wyłom w istniejących powiązaniach, nie wszedł w żadne koligacje. To teraz obrywa. Przy każdej okazji. A że samorządu się uczy jeszcze, do tego „wali prosto z mostu”, czyli nie zawsze postępuje „politycznie”, to i sam powody do ataków daje. Tam ktoś się poczuł urażony, że go natychmiast nie przyjął, komuś wprost powiedział, że czegoś nie załatwi, itp. Powód się zawsze znajdzie, albo się go ….stworzy. Tym bardziej, że zawsze od nowej władzy oczekuje się spełnienia wszystkiego, a to jest zwyczajnie nie możliwe. Zwłaszcza już. Natychmiast.
Wróćmy do sesji, w której burzliwie było szczególnie przy omawianiu kwestii komunikacji miejskiej na terenie gminy.
Jak wiadomo miasto domagało się od gminy zwiększenia dopłat pod groźbą wypowiedzenia umowy i zawieszenia kursów. Gmina odpowiedziała odmownie i zażądała szczegółowych wyliczeń. Po ich otrzymaniu odmówiła dopłat, a miasto wypowiedziało umowę. A wójt Fijas i niektórzy radni podsycali atmosferę nagłaśniając wieści, jakoby burmistrz Michalak specjalnie utrudniał życie mieszkańcom Ostródy i działał na szkodę miejskiej spółki.
Mam nadzieję, że ostatecznie strony się porozumieją. Chodzi bowiem o wspólny interes, o czym nawet radni wspominali, chociaż przede wszystkim bili burmistrza na odlew, dzielnie sekundując wójtowi Fijasowi, który całą odpowiedzialnością za konflikt obarczał gospodarza Ostródy. Prezes Żeglugi Jakub Urbanowicz starał się wyjaśnić, że wraz ze wzrostem kosztów spółki, musi wzrosnąć partycypacja gminy, że każda ich oferta była przez wójta odrzucana. Nawet oferta o utrzymaniu wielkości dopłaty i rozliczeniu jej na koniec roku, po rozliczeniu rzeczywistych, a nie szacowanych kosztów. Do części radnych żadne wyjaśnienia jednak nie trafiały. Fakty też.
No to trzymajmy się faktów. Miejskie spółki komunalne powołane zostały do zaspokojenia potrzeb miasta. Są spółkami prawa handlowego, zatem ich finanse muszą się bilansować. Oznacza to, że cena ich usługi wynika z kosztów ponoszonych na realizację tej usługi. Oczywiście, ze względów społecznych, samorząd (rada miasta czy gminy) może ustalić cenę usługi poniżej kosztów, ale wówczas tenże samorząd musi wynikłą z tego powodu stratę pokryć z budżetu miasta czy gminy. W przypadku komunikacji miejskiej obliczenia niezależnej firmy potwierdziły przewidywany wzrost kosztów przewozu, czyli konieczność wzrostu dopłaty gminy Ostróda. Dopłata ta wynika z prostego wyliczenia: koszty obsługi komunikacji na terenie gminy minus wpływy z biletów na „gminnych trasach”.
Ostatecznie Rada przyjęła stanowisko obligujące burmistrza do uruchomienia komunikacji na terenie gminy Ostróda. Czy ma się to odbyć bez względu na koszty nie zaznaczono. Stanowisko Rady to tylko opinia. Zobligować burmistrza mogłaby wyłącznie stosowna uchwała, ale musiałaby ona zawierać także bilansowanie kosztów spółki, czyli gwarantować, że jeżeli gmina nie pokryje strat na liniach gminy Ostróda, to zostaną one pokryte z budżetu miasta Ostróda.
Po ponad dwóch godzinach bicia piany przez kilku radnych, stało się to, co można było przewidzieć.
Stracono czas na stworzenie pozorów troski o miasto i jego mieszkańców, a problem pozostawiono na głowie burmistrza.
Nieco mniej piany, za to więcej inwektyw i to pod adresem niżej podpisanego, kilku – tych samych zresztą głównie – radnych wylało na niżej podpisanego przy informacji o funkcjonowaniu MPEC. Po dwóch miesiącach pełnienia przeze mnie funkcji prezesa trudno mnie było obarczać za długi spółki, a także wzrost opłaty za c.o. i ciepłą wodę, ale za to, że jestem za stary już było można. Po części adresowano to do burmistrza, który powinien według krytyków obrywać nawet za to, że do konkursu na prezesa MPEC stawiło się tylko dwóch ludzi po 60-ce, a nie sześciu przed 30-stką. O innych inwektywach, których autorzy pewnie troską o ludzi nazwą, przemilczę. Sprawą bowiem poważniejszą jest owa zatwierdzona już w kwietniu przez Urząd Regulacji Energetyki podwyżka opłat za ciepło.
Ostródzki MPEC jako jeden z nielicznych w kraju rozpoczął proces likwidacji produkcji ciepła w kotłach węglowych.
Najstarszy kocioł zlikwidowano, a w jego miejsce usytuowano silniki gazowe produkujące energię cieplną i elektryczną.
Zgodnie ze stosowną ustawą takie ograniczenie emisji dwutlenku węgla do atmosfery miało skutkować zmniejszeniem opłat za tą emisję. Niestety ustawa okazała się martwą, bo URE – jak twierdzi – nie wie jak wyliczyć zmniejszenie tej emisji i w efekcie nadal ciążą na nas takie opłaty jakbyśmy produkowali ciepło z kotła węglowego. Nasze próby zastosowania uchwalonej wszak ustawy spełzają na niczym.
Oto paradoks. MPEC Ostróda zalicza się do średniej mocy kotłowni objętych obowiązkiem naliczania przez URE opłat za emisję dwutlenku węgla. Małe kotłownie, nie są takimi opłatami obciążane. Efekt. MPEC zaciągnął wielomilionowy kredyt, miasto ten kredyt zabezpieczyło stadionem, do atmosfery trafia mniej gazów, a odbiorca ciepła i tak dostał po kieszeni.
Tych kilku „aktywnych” radnych to jednak specjalnie nie obchodziło.
No, tu akurat trudno było strategię Huzia na Józia wykorzystać.
Włodzimierz Brodiuk