Zastanawia mnie, i chyba nie tylko, że tak mało ludzi właściwie nie przejmuje się przyszłością. Rozumiem, kłopoty dnia codziennego wielu z nas przytłaczają, część ledwo wiąże koniec z końcem. Tyle, że znakomita większość ma raczej problemy z niedoborem niż brakiem. I ta większość właśnie mnie zdumiewa, bo nie ma dziur w przysłowiowym mieszku, ale większego mieszka pragnie. I sprzedają się za dodatkową garść srebrników.
Każda władza zleca analizy socjologiczne, ale i bez tych badań wiadomo, że chcemy więcej i to dziś, zaraz. A jutro? Jutro się zobaczy! Jakoś tam będzie! Z biedy pospolitej, w miarę szarej dla wszystkich, przeskoczyliśmy do statystycznego „dobrobytu”, w którym jedni się mają bardzo dobrze, inni źle, a zdecydowana większość poniżej owej statystycznej średniej. Bo w rozkładzie bogactwa i biedy, bliżej nam do Rosji czy Ukrainy niż do Niemiec czy Francji.
Obecna władza, która – niezależnie od ocen i opinii – próbuje zmienić nasz kraj pod wyobrażenia jednego człowieka, zauważyła, że ludzi bardziej interesuje MIEĆ niż BYĆ i dla utrzymania władzy postawiła na kupowanie wyborczej sympatii. Rozdawnictwo nazwała „programem korzystania z nadwyżki budżetowej przez wszystkich obywateli”. Program zazwyczaj kojarzy się z jakimś przynajmniej elementem budowania przyszłości, perspektywicznej korzyści. Tu raczej mamy do czynienia z ROZDAWNICTWEM, co opozycja nazywa PRZEJADANIEM. Mamy kolejne „piątki +”, na które minister finansów nie znajduje nadwyżki, trzeba więc będzie sięgnąć albo po OFE, albo powiększyć zadłużenie.
Po kryzysie ogólnoświatowym od kilku lat mamy gospodarcze prosperity. Większość krajów europejskich budżetowe nadwyżki przeznaczyła na zmniejszenie zadłużenia lub programy inwestycyjne. Polska jest w Europie wyjątkiem. A tymczasem ekonomiści przepowiadają kolejny kryzys. Widoczne są już pierwsze oznaki spowalniania gospodarczego.
Rządowe „podarunki” ujawniły ukryte napięcia. Niby czemu rozdaje się kasę z budżetu, gra się rolę „dobrego wujka”, zamiast zacząć płacić godziwie za pracę, czyli podnosić jej jakość? Zwłaszcza w sferach zaniedbanych przez Państwo. A jest ich sporo. Służba zdrowia, szkolnictwo – także akademickie, właściwie cała sfera życia publicznego opłacana z budżetu. Nie wytrzymuje porównania z sektorem prywatnym. Nie tylko płacowo. Do tego dochodzą, jak w oświacie, chaotyczne, nie przygotowane reformy. Nie tworzą wrażenia przemyślanych koncepcji, bo też nie są przedyskutowane i poddane krytyce. Sprawiają za to wrażenie, że są na dziś, nie – na jutro.
Jeżeli już o wrażeniu mowa, to zaczynam się zgadzać z tymi, którzy twierdzą, że obecna władza działa na zasadzie PO NAS CHOĆBY POTOP. I robi wszystko, by władzę utrzymać, nie zważając na przyszłe konsekwencje. Trochę przypomina to politykę Gierka. Za jego czasów nastąpiła wyraźna poprawa stopy życiowej. Ale kredyt trzeba było kiedyś spłacić, pożyczkę oddać. Dowcipni twierdzą, że zapłaci pokolenie „500+”. Ale to wcale dowcipem nie zalatuje.
Na tle władzy centralnej całkiem odmiennie prezentuje się zdecydowana większość władz samorządowych. W powiecie czy gminie doskonale rozumie się, że dziś trzeba łączyć z jutrem. A że samorządy są, pomijając wyjątki, niedofinansowane to każdą złotówkę ogląda się przed wydaniem z dwóch stron. A decyzje zapadają także z uwzględnieniem awersu i rewersu. W gospodarowaniu majątkiem samorządu zwycięża spoglądanie w przyszłość. Niestety z wyjątkami.
Ostatnio radni miejscy Ostródy sprawnie i ochoczo spełnili wniosek starosty Wiczkowskiego, by zmienić w planie zagospodarowania przestrzennego miasta przeznaczenie szpitalnej działki, co umożliwi jej sprzedaż. Ba, pan starosta nawet raczył wymienić sumę: 5 milionów złotych! Jakby nabywca był umówiony. Być może kwota miała przekonać radnych, chociaż i tak nad wnioskiem nie dyskutowali. Nie słuchali także tych, którzy zwracali uwagę na to, że miasto zablokuje możliwość budowy lądowiska dla helikopterów sanitarnych.
Kto jak kto, ale to miejscy radni powinni o to zadbać, bo na dbałość o miasto radnych powiatowych trudno raczej liczyć. W samorządzie powiatu radni z Ostródy nie zajmują żadnych znaczących funkcji, nie ma ich także w Zarządzie Powiatu. Można podejrzewać, że i władze szpitala perspektywą jego rozwoju się specjalnie nie przejmują. Dojeżdżający z Gdyni prezes doprowadził do tego, że i lekarzy coraz więcej dojeżdża. Za główny argument dbałości o szpital służy adaptacja kuchni na blok operacyjny. Ale ta inwestycja, chociaż nowy blok jest nowocześniejszy od dotychczasowego, to jednak tylko na dziś, a nie na jutro. Władza powiatowa i szpitalna chce sprzedać działkę, by załatać jakąś finansową dziurę, a o jutro niech martwią się inni. Jakoś to będzie. A najwyżej lądowisko zbuduje się na dachu, za dużo, bardzo dużo drożej. Dziś to nie ich zmartwienie. Tym bardziej jutro.
Zdawałoby się, że radni miejscy zmianę przeznaczenia działki i jej pozbycie się powinni przetrawić. Tymczasem zadziałali jak z polecenia. Pomogli staroście, a przy okazji dali pstryczka burmistrzowi. Jutro nie było polem zainteresowania.
Włodzimierz Brodiuk