Doświadczenia III Rzeczpospolitej dowodzą, że demokracji uprawiać nie umiemy. Tak twierdził nieżyjący już legendarny opozycjonista z czasów PRL Jacek Kuroń. Ale czy demokracji można się nauczyć? Przecież nie ma jednego wzorca. Jednego kształtu. To raczej labirynt ze ślepymi uliczkami, kręty i podlegający ciągłym zmianom. Z jednym elementem stałym: w demokracji ma decydować lud, obywatele. I co charakterystyczne demokratycznie wybieraną przez lud władzę cechuje ustawiczne dążenie do sterowania ludem i ograniczania jego decydenckiej roli.
W historii odnotowano już przypadki narodzenia się dyktatur w wyniku demokratycznych wyborów. Wybrani pozbawiali wyborców ich praw. W skali powiatowej czy gminnej taki los wyborcom nie grozi. I chociaż nikt nam uprawnień obywateli nie odbiera, to jednak korzystanie z nich jest z różnych względów ograniczone. Zwłaszcza z prawa do kontroli poczynań władzy.
Jedno z podstawowych naszych praw można sparafrazować powiedzeniem „nic o nas bez nas”. Nie oznacza to, że to my podejmujemy decyzje w każdej sprawie. Czynią to za nas, zgodnie z ustawowymi uprawnieniami ludzie przez nad wybrani, wójt, burmistrz i zarząd powiatu czy rada powiatu i gminy, wreszcie rząd i parlament. Jednak zobligowani oni są do poinformowania nas o zamiarze podjęcia decyzji, a następnie o jej podjęciu. A także o skutkach konkretnej decyzji. Pozostańmy przy samorządach.
Czy tak się dzieje? Czy jesteśmy informowani? Formalnie tak. Do publicznej wiadomości podaje się tematykę posiedzeń organów samorządu jeszcze przed podjęciem decyzji. Często na stronie internetowej gminy, miasta czy powiatu, w odpowiedniej zakładce, do której jednak rzadko kto zagląda. Z różnych względów. Czasami braku dostępu, ale zazwyczaj z braku zainteresowania. Więc często o decyzjach lokalnych władz albo nic nie wiemy, albo dowiadujemy się po fakcie.
Dostrzegł to ustawodawca i od nowej kadencji zmusza, przynajmniej formalnie, do większej jawności. Obrady rad samorządu terytorialnego muszą być nagrywane i transmitowane do wiadomości publicznej w Internecie. Internet jest tak powszechny, że uznano, iż każdy zainteresowany będzie miał możliwość zapoznania się z przebiegiem i tematyką obrad. Przy czym nie uwiązany będzie, jak w przypadku przekazu telewizyjnego, czasem. Do przekazu internetowego możemy sięgnąć w każdej chwili. O ile zechcemy. A z tym jest już gorzej. Nadal bowiem istnieje przekonanie, że nawet gdy się z wyczynami samorządu nie zgadzamy to i tak nic zrobić nie możemy.
Faktycznie. Po wyborach wydaje się być już „po herbacie”. Bo wykorzystanie instrumentu w postaci referendum o odwołaniu całej rady gminy czy miasta jest niezwykle trudne, a rady powiatu z góry chyba skazane na porażkę. Chociaż jeszcze do niedawna praktycznie nie udawało się odwołać w referendum nawet wójta, burmistrza czy prezydenta, to przecież w samej Ostródzie doświadczyliśmy, że można. I nie tylko w Ostródzie.
Główną przyczyną nieudanych referendów była zbyt niska, nie wystarczająca frekwencja. Ustawodawca założył, że do odwołania wystarczy większość głosujących, o ile w referendum weźmie udział 3/5 głosujących w wyborach. Założył, że brak udziału w referendum jest równoznaczne z głosem na „nie”. W naszej rzeczywistości głosowali więc głównie zwolennicy odwołania wójta (burmistrza), a o wynikach referendum decydowali ( i decydują)…. „leniwi”.
Ale wpływ na decyzje rady czy wójta można osiągnąć bez sięgania po tak ostateczny środek jak referendum. Często wystarczy wyrażanie opinii przez organizacje pozarządowe, stowarzyszenia, grupy mieszkańców. Publiczne poparcie czy sprzeciw – to sygnały, które powinny obligować radnych i szefów samorządów do weryfikacji swych zamiarów, a także decyzji. Dziś obserwuje się zainteresowanie wyborcami tylko w okresie przedwyborczym. Po wyborach wyborca odstawiany jest wraz ze swymi problemami do kąta. Tylko nieliczni radni konsultują z nim podejmowane decyzje. Liczą się osobiste interesy samych radnych.
Wspomniany przekaz z obrad rad gminnych, ma uaktywnić wyborców. Bo wiedza uaktywnia. Obawiam się jednak, że to teoretyczne założenie może okazać się niewypałem. A twierdzę to z doświadczeń ostatniej kadencji samorządu powiatu ostródzkiego. Starosta i zarząd powiatu tak przygotowywali obrady rady, by było w nich jak najmniej dyskusji. Temat, gładka mowa starosty, głosowanie. Oczywiście: za. I tylko dzięki kilku radnym, którzy stawiali pytania i domagali się wyjaśnień, nie zaznajomiony z tematem obserwator mógł pojąć o co w ogóle chodzi. Mam nadzieję, że w tej kadencji próby „uciszenia” opozycyjnych radnych, by nie zadawali pytań i nie ujawniali „spraw niewygodnych” też się nie powiodą. A to ważne o tyle, że dziś w Internet ma pójść przekaz całych obrad rady, bez „wycinania” niechcianych fragmentów.
To więc od radnych zależy na ile docierać będzie do mieszkańców rzeczywisty, a nie „upiększany” przez decydentów obraz samorządowych problemów, w tym informacja jak kształtowały się podejmowane decyzje i co o nich zadecydowało. Warto też przypatrzeć się aktywności samych radnych, zwłaszcza z rządzącej powiatem czy gminą koalicji.
Sesje rad samorządu terytorialnego to w dużej mierze nudny sformalizowany przekaz. Nie da się go ciurkiem oglądać. Szybko nuży. Ale pamiętajmy, że oglądając nagrania sesji w Internecie mamy do pomocy takie narzędzia jak „przewiń”, „stop”, „odtwórz”. Korzystając z nich znajdziemy tylko to co nas interesuje.
Warto oglądać, by zobaczyć czy się nami czasem nie manipuluje.
Włodzimierz Brodiuk