Posypało śniegiem w środku marca, co zdało mi się jakby i zima walkę wirusowi z Wuhan wydała. Ale niestety wirusy mają to do siebie, że mróz im nie straszny, a co dopiero śnieg, który zresztą szybko się topi. Wirusy bowiem nie są, w odróżnieniu od bakterii, żywymi organizmami. Bakterie mogą się namnażać, a nam szkodzą odpady ich „życia”. Wirusy bez żywiciela giną, a żywiciela zabijają niszcząc w procesie reprodukcji komórki jego organizmu.
Bakterie i wirusy zabiły na przestrzeni dziejów znacznie więcej ludzi niż wszystkie wojny i inne kataklizmy razem wzięte. Zachowane kroniki podają, że epidemie były od zarania cywilizacji zmorą ludzkości. Występowały tak często, że mniejszych „zaraz” nawet nie odnotowywano. Ot, człowiek nagrzeszył, to Pan Bóg plagę zesłał i ukarał. Na przykład w latach 1500-1750 w Krakowie odnotowano aż 92 epidemie. Grzeszono widać na potęgę. Co światlejsi medycy jako winowajców wskazywali szczury, pchły i wszechobecny brud, ale kto by ich słuchał. Modły miały pomóc. Co nie dziwi, gdyż nawet i dzisiaj, rady lekarzy i naukowców bagatelizuje się, a czynią to nawet „czołowi publicyści” rządowej telewizji, krytykujący zamknięcie kościołów. Czy gadającemu takie bzdury w XXI wieku można ufać w innych sprawach? To już kwestia mądrości odbiorców.
Bezradność wobec epidemii skutkowała nie tylko wzrostem religijności. Gdy modły nie pomagały dochodziło do aktów agresji wobec upatrzonych winnych. Najczęściej Żydów, innowierców, ale także sąsiadów. Przy okazji ukierunkowywano agresję na wrogów, także osobistych. Humorystycznie zabrzmi, ale na jednym z anonimowych portali wyczytałem, że niżej podpisany jest winny za obecną epidemię w Ostródzie. Co prawda, nie ujawniono, gdy to piszę, jeszcze przypadku zachorowania, ale nic nie wiadomo. A dlaczego jestem winny? Bo będąc starostą doprowadziłem do powstania w szpitalu nowoczesnego Oddziału Zakaźnego. Pominę już bzdury na tematy ekonomiczne, ale rozumowanie tego anonima poświadcza, że – określę to eufemistycznie – „atawizmy myślowe” mają się u nas całkiem dobrze.
Dość wcześnie zauważono, że gdy różne medykamenty nie pomagają, to skuteczne okazuje się separowanie chorych od zdrowych, a jeszcze lepiej izolowanie wiosek i miast, aż do wygaśnięcia zarazy. Co poniektórzy władcy sięgali po jeszcze skuteczniejsze metody w postaci miecza i ognia. Natomiast najbardziej demokratyczna w średniowieczu Republica Rakuza (dzisiejszy Dubrownik) postanowiła w czasach szalejącej w XIV wieku dżumy nie wpuścić choroby do miasta, ustanawiając dla nowo przybywających 40-dniową kwarantannę. Wkrótce metodę tę zastosowały inne miasta leżące na jedwabnym szlaku z Chin.
Po siedmiu wiekach kwarantanna, zakaz zgromadzeń i ograniczenie do minimum kontaktów pozostają najskuteczniejszym sposobem na ograniczenie i następnie zwalczenie chorób epidemicznych. Wirusy to materia z pogranicza materii organicznej i nieorganicznej. Być może najstarsza na ziemi struktura białka. Stale mutuje. Nawet nasza swojska grypa nie daje się radykalnie zwalczyć, co roku zbiera swoje żniwo, chociaż szczepionki są w miarę skuteczne.
Ostatnie wielkie pandemie Europa przeżyła w XX wieku. „Hiszpanka”, która przywędrowała wraz z amerykańskimi żołnierzami, uśmierciła w latach 1918 – 1919 od 60 do 100 milionów ludzi. Szacunki są tak rozbieżne z powodu braku spisów ludności. Grypa azjatycka w latach 1957 – 1958 zebrała już „tylko” 2 miliony ofiar, a grypa z Hong-Kongu w latach 1968 – 1969 około miliona. Pierwszą wywołał ptasi wirus, dwie następne mutacje ptasiej i ludzkiej grypy. Wydawało się, że nauce udało się opanować pandemie, że cywilizacja dysponuje wystarczającą wiedzą obronną. W takim przekonaniu utwierdziło – nie tylko europejskie rządy – skuteczne zdławienie ogłoszonej przez Międzynarodową Organizację Zdrowia (WHO) pandemii ptasiej grypy w 2010 roku.
To uspokojenie spowodowało zmniejszenie nakładów na służbę zdrowia. Nie tylko u nas. Zamykano oddziały i szpitale zakaźne. Przymykano oko – bo inne potrzeby były ważniejsze – na braki sprzętu i wyposażenia ochronnego. Politycy byli głusi na prośby i żądania. Nawet dziś, gdy lekarze apelują o usunięcie błędnego zapisu w specustawie, który grozi zablokowaniem szpitali, bo zgodnie z tym zapisem łóżka będą zajmować podejrzani o chorobę, a nie rzeczywiście chorzy. A łóżek jest mało. Dzisiejsze problemy to efekt nie respektowania wytycznych WHO o zabezpieczeniu epidemicznym nie tylko szpitali, ale także szkół i instytucji publicznych.
Czy mamy się bać? Tak. Ja się boję. Ale nie możemy panikować. Powinniśmy zastosować się do apeli lekarzy i Ministerstwa Zdrowia. Powtórzę. Jak najmniej kontaktów. Jak najmniej przebywania poza własnym mieszkaniem. Zero imprez, imienin i towarzyskich spotkań. To nieprawda, że dzieci i młodzież jest bezpieczna. Bardziej odporni w większym stopniu stwarzają zagrożenie roznoszenia wirusa. A ponadto wirus mutuje i gdy drugi raz zaatakuje może być groźny także dla osób młodych.
Jak zwykle mamy dwa przekazy o sytuacji w kraju. Rząd uspokaja, że się stara nadgonić zaniedbania. Lekarze alarmują, że nie mają nawet ubrań ochronnych. Postarajmy się im pomóc stosując się do zaleceń i stosując domową kwarantannę. Wszystkie sztaby kryzysowe pracują.
Gdy cały świat walczy z koronawirusem w topniejącym lodowcu w – nomen omen – Chinach naukowcy wykryli 33 wirusy, z których tylko 5 jest znanych współczesnej nauce. Lodowce topnieją, bo nie dbamy, ba, nigdy nie dbaliśmy o naszą planetę. Klimat ociepla się, podnosi się poziom oceanów, susza obejmuje coraz większe obszary planety, coraz więcej ludzi głoduje, następują zmiany zagrażające naszej obecnej egzystencji. Gdzieś czeka na uwolnienie kolejny wirus.
Czy wyciągamy z tego jakieś wnioski? Mistrz Jan z Czarnolasu pisał po kolejnym spaleniu Podola przez tatarskie zagony, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”. Dziś to prawda uniwersalna. Dotyczy wszystkich ludzi, wszystkie rządy.
Bo dziś tym Podolem jest nasza planeta.
Włodzimierz Brodiuk