W codziennym naszym życiu gonimy za lepszym jutrem, za sprawami więcej czy mniej ważnymi. W tym pośpiechu przestajemy dostrzegać rzeczy równie ważne, o których ważności dowiadujemy się zazwyczaj za późno. Po czasie, którego nie da się cofnąć. Tempo codzienności zepchnęło na skrajny margines nawet zwykłe rozmowy z drugim człowiekiem. Z kuzynem, z sąsiadem. W blokowiskach sąsiadów nawet nie znamy. Podobnie staje się na osiedlach domków jednorodzinnych.
Tak się złożyło, że mieszkam w domku jednorodzinnym w Ostródzie od zawsze. Najpierw przy ulicy Małkowskiego 4 (obecnie Mrongowiusza), a od 1960 roku tuż za płotem, w postawionym przez rodziców na fundamentach spalonego przez Sowietów domu. Przez te parę moich najmłodszych lat, dopóki nie przeprowadziliśmy się do naszego nowego domu, mieszkaliśmy wspólnie z drugą rodziną . Oni na górze. My na dole „poniemieckiego” domu. Można powiedzieć, że wychowywałem się na rękach wspaniałych sąsiadów Pana Kazimierza i Pani Bożenki Gruszeckich. Miałem swojego przyjaciela Marka ich syna oraz młodszą jego siostrę Iwonkę . Tworzyliśmy rodzinę. To był cudowny okres moich pierwszych lat życia, który pozostawił na całe życie wielki szacunek do tych ludzi.
Na początku lat 80-tych pojawił się nowy mieszkaniec domu przy Mrongowiusza 4 . Był to Stanisław. Mąż Iwonki. Zawodowy żołnierz. Wrósł w tę rodzinę natychmiast. Staszkowi i Iwonce urodziło się dwóch synów: Damian i Sebastian. Przyjaciele mojego syna Adriana. Rosło nowe pokolenie.
Staszka nie dało się nie lubić. Nie był „gadatliwym” sąsiadem. Wiecznie coś dłubał w garażu, w którym panował oczywiście żołnierski porządek. Kiedyś przez rozgradzający sąsiednie posesje płot godzinami potrafili rozmawiać mój tata z panem Kazikiem. My już na godzinne rozmowy czasu nie mieliśmy, ale przy każdym widzeniu zawsze ze sobą kilka zdań zamieniliśmy. Sympatycznie, bo Staszek, ciepły, cichy, spokojny facet nigdy o nikim źle nie mówił.
Choroba spadła na niego i rodzinę niespodziewanie. Na początku grudnia ubiegłego roku przyszedł do nas do domu roztrzęsiony i pokazał wypis ze szpitala z Morąga. Diagnoza choroby była jednoznaczna, ale nie przypuszczaliśmy, że tak szybko zniszczy organizm. I że Staszek tak szybko dołączy do tych, którzy wcześniej z domu przy Mrongowiusza odeszli: do Marka swojego szwagra, którego nie zdążył poznać, do teścia Kazimierza, którego bardzo szanował oraz do teściowej Bożenki wspaniałej kobiety, którą we wrześniu pochował.
Odszedł od nas w nocy ze środy na czwartek, w nocy z 7 na 8 marca 2017 roku.
W czasach mego dzieciństwa na naszej ulicy wszyscy znali wszystkich. Rozmawiali. Spotykali się. Po to wspólnie wybudowali świetlicę. Dziś osiedle się rozbudowało. A mieszkańcy żyją każdy sobie. „Dzień dobry” wystarczy za wymianę zdań. Cieszę się, że Staszka znałem bliżej, że rozmawialiśmy. Mam kogo wspominać…
Staszku , spoczywaj w pokoju…..
Włodzimierz Brodiuk