Teoretycznie zadaniem prawa jest regulowanie i porządkowanie wszelkich zależności międzyludzkich, czyli prawo ma wprowadzać porządek zapobiegając chaosowi i anarchii. Praktycznie, niestety, duch prawa bywa zlikwidowany przez „umiejętną interpretację” litery prawa. Wystarczy na przykład nie rozpatrywać problemu kompleksowo a cząstkowo. Problem społeczny staje się indywidualnym. I już w następnym ruchu skutek potraktować można jak przyczynę i utopić problem w biurokratycznej gmatwaninie. Podręcznikowym przykładem takiego postępowania jest doprowadzenie urzędniczymi decyzjami do zalewania działek i podtapiania domów przy ul. Mrongowiusza w Ostródzie.
Jakieś sto lat temu powstał pomysł wybudowania na terenie obecnej ul. Mrongowiusza osiedla domków jednorodzinnych. Obok podniesienia terenu warunkiem podstawowym było wykonanie odpowiedniego odwodnienia, zapewniającego odprowadzenie nadmiaru wody deszczowej, ale także wyeliminowanie podsiąkania. Wykonano instalacje gruntowe odprowadzające wodę w kierunku dwóch stawów po południowej stronie projektowanej zabudowy. Nadmiar miał spływać do Jeziora Drwęckiego, którego tafla wody jest położona o półtora metra niżej od, połączonego już wówczas śluzą, Jeziora Pauzyńskiego. Planowanie i wykonanie było proste i perfekcyjne. Przez blisko wiek nie było problemu ani z zalewaniem działek, ani podtapianiem jednorodzinnych domków. Także w czasach PRL. Aż swe „umiejętności” zaprezentowali współcześni „specjaliści” od pozyskiwania terenów.
Bodajże pod koniec 2006 roku, przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi, między Agencją Nieruchomości Rolnych a miastem Ostróda doszło do porozumienia, z którego korzyść odniosła głównie agencja. Podzielono otaczający osiedle domków przy Mrongowiusza na teren dwie części. Miasto otrzymało tzw. Park Drwęcki między Mrongowiusza, Lipową i 3 Maja. Agencja zatrzymała podmokłe łąki między Mrongowiusza, Lipową i Szosą Elbląską, które w trybie pilnym Rada Miejska, na wniosek ówczesnego burmistrza, przekształciła z użytków rolnych na tereny budowlane. Agencja natychmiast wydzieliła działki budowlane, które równie szybko znalazły nabywców. Na nieużytkach pojawiły się ciężarówki z tonami ziemi i gruzu, a pobliskie posesje zaczęła zalewać woda.
Przewlekłe biurokratyczne procedury zajmują poczesne miejsce wśród spraw utrudniających życie zwykłych obywateli, ale w niektórych kwestiach zadziwiająco przyśpieszają. Wydawałoby się, że w przypadku ingerencji w środowisko naturalne, a dodatkowo mające wpływ na życie mieszkańców, jakiekolwiek decyzje samorządu powinny poprzedzić analizy ich skutków i konsultacje społeczne. Powinny. W teorii. Mieszkańcy są głaskani tylko w czas wyborów, potem interesy wybranych i wybierających zaczynają się rozjeżdżać. Po co pytać ludzi, wystarczą opinie instytucji. Byle uczynić zadość formalnościom. Byle szybko, zanim ktoś zacznie bruździć.
Nie wiem jednak czy nawet formalnościom stało się zadość. Chociażby w przypadku zasypywania bagna i podnoszenia terenu. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Środowiska osoba fizyczna w celu utwardzenia terenu może przyjąć na własną działkę ograniczoną do 200 kg/m2 ilość odpadów mas ziemnych i gruzu. Tymczasem na działkach lądowały setki ton i nikt tego nie kontrolował. Co ciekawe masy ziemne, zgodnie z Katalogiem Odpadów z 2020 roku, traktowane są jako odpad. Rozmieszczenie ich na gruncie to z kolei „prowadzenie procesu odzysku odpadów”, co wymaga zezwolenia na przetwarzanie odpadów. Posiadanie takiego zezwolenia powinna sprawdzić lokalna administracja.
Wreszcie najważniejsza kwestia. Zgodnie z art. 29 ustawy Prawo Wodne właściciel gruntu nie może zmieniać stanu wody na gruncie ze szkodą dla gruntów sąsiednich. Na podmokłym terenie nawiezienie znacznej ilości ziemi na działkę automatycznie wypycha wodę na sąsiednie grunty. To wiedza ze szkoły podstawowej, ale chyba ostródzkim urzędnikom nieznana, bo na skargi mieszkańców nie reagowali skutecznie od 2007 roku. Po osiemnastu latach (sic) samorządowa biurokracja zdobyła się na interwencję i wydaliła z siebie nakaz. Tyle, że dotyczy on nie tych adresatów i – o czym w następnym tekście – zamiast zlikwidować problem jedynie potęguje.
Ostróda cierpiała (i cierpi) na brak terenu pod zabudowę. Deweloperzy, ale nie tylko, gotowi są budować nawet na mokradłach, tym bardziej, że są tańsze. To oni głównie wyszukują nadający się do zainwestowania teren. W przypadku łąk przy ul. Mrongowiusza znalazł się i trzeci zainteresowany: Agencja Nieruchomości Rolnych. O deal było już łatwo. Mogli temu przeszkodzić radni miejscy, ale większość z nich popierała burmistrza i w temat nie wnikała. Blokować mogli mieszkańcy, ale nie zdawali sobie z tego dealu sprawę. Nie sądzę jednak, by zostali skazani na wypicie tej czarnej polewki zgotowanej przez interes osób trzecich przy pomocy samorządu.
Włodzimierz Brodiuk