PO-PiS-owe „co je moje”

 Dwie ostatnie sesje Rady Miejskiej w Ostródzie przypominałyby zabawę dzieci w piaskownicy, gdyby nie chodziło o sprawę zasadniczą dla miasta, czyli budżet i finansowanie ważnych zadań. Zadania te były już w planie i budżecie, ale ich dotychczasowe finansowanie zostało uchwalone na zbyt niskim poziomie, by mogły być w ogóle realizowane. Dziś znaleziono pieniądze, ale poprawek do budżetu radni nie przegłosowali i wykonanie planu stanęło pod znakiem zapytania.

Dla bezstronnego obserwatora przebieg obu sesji był kuriozalny i niezrozumiały. Nowelizacja budżetu przepadła z powodu drobiazgu: braku zgody na zaplanowanie 50 tys. złotych na ekspertyzę obiektu i koncepcję jego remontu na klub seniora. Radni uważali, że wspomniane prace mogą wykonać urzędnicy magistratu i wystarczy na to 10 tysięcy. Tłumaczenia, że urzędnicy nie mają uprawnień, a koszt może być mniejszy od ujętego w uchwale nie przekonał. Przy okazji padła propozycja, by pomieszczenie zaadaptować na mieszkanie komunalne. Wyjaśnienie, że taka alternatywa była rozważana i upadła, też nie wywołały refleksji. Burmistrz nie ustępował, radni tym bardziej. Dwie sesje zakończyły się niczym. Za to powiało smrodem polityki.

Według Arystotelesa polityka to sztuka rządzenia, której celem jest wspólne dobro. To klasyczne pojmowanie polityki nie straciło nic na swej wartości, ale współcześnie bardziej trafne wydaje się określenie polityki jako sztuki zdobywania władzy. Zaspokajanie dobra wspólnego stało się jedynie instrumentem zdobywania i utrzymania władzy, a nie celem samym w sobie.

O polityce kiedyś mówiono w kontekście państwa i państw, dziś to już określenie bardziej powszechne, a politykiem stał się też radny gminy. A skoro jest politykiem, to musi działać jak polityk, czyli mówić, że działa dla dobra wspólnego, czasami też tak działać, ale przede wszystkim dbać o utrzymanie swej pozycji we władzy. Nawet tej malutkiej cząstki w małej gminie. A co to znaczy? Znany starszemu pokoleniu artysta Grześkowiak śpiewał: „Bo nie ważne czyje co je, ważne to je co je moje”.

Nie twierdzę, że zasada ta przyświeca wszystkim lokalnym politykom. Ba, większość startuje w wyborach w poczuciu pewnej misji. Zwłaszcza w pierwszym swym starcie. Ale prędzej czy później „własna koszula” staje się bliższa ciału. Bo radny, w sprawach publicznych nieco bezradny, we własnych całkiem sprawnym bywa.

W porównaniu ze starostą czy marszałkiem województwa, burmistrz czy wójt ma silniejszą pozycję. Wybrany w bezpośrednich wyborach może być odwołany tylko w drodze referendum. Starostę wybierają sami radni i oni go też mogą odwołać. Praktycznie z dnia na dzień. Ta sytuacja powoduje, że starosta musi mieć poparcie większości radnych, burmistrz niekoniecznie. Jednak gdy wsparcia większości nie ma, to kłopotów ma więcej.

W czasie kampanii kandydat Michalak mówił, że nie będzie zakładnikiem żadnej partii i żadnego układu. Ostródzianie chcieli mieć niezależnego burmistrza, który stawiałby problemy miasta ponad partyjnymi rozgrywkami i obsadzałby stanowiska fachowcami, a nie realizował partyjną kadrową układankę. No i człowiek spoza układu natknął się na ścianę układu właśnie, koleżeńskich i partyjnych powiązań.

W województwie sejmikowa większość dzieli stanowiska między siebie, a że radni mają barwy zazwyczaj trzech lub czterech partii to układanka jest w miarę bezproblemowa. Chociaż i tu zdarza się, że języczkiem decydującym o władzy jest jedna osoba. Czymś trzeba ją przekonać. Kupić? W powiatach już gorzej. Rada mieni się barwami tęczy i „przekonać” trzeba więcej wybrańców ludu. Ale też – podkreślmy – w powiecie jest czym kupić głosy. Bo liczba foteli jest większa. Pomijając zatrudnianie krewniaków w urzędach i instytucjach podległych, w samym zarządzie jest foteli pięć.

Michalak odrzucając „personalne argumenty” skazał się już na wstępie na brak poparcia. Jeszcze pierwsze sesje przebiegły z pozorem wspierającej go większości. W opozycji wydawałoby się pozostała tylko PiS z byłym burmistrzem. Tego można się było spodziewać. Niejasna była postawa PO. Wydawałoby, że wsparcia należało się spodziewać od tzw. radnych niezależnych. Dziś wyczytałem, ze Michalak stracił większość w Radzie. A czy w ogóle miał? Wątpię.

Dla mnie, po obejrzeniu relacji z tych kuriozalnych sesji, podczas których ujawniła się ostródzka koalicja PO-PiS, a szefowie obu klubów prowadzili rozgrywkę, staje się jasne, że ktoś czegoś nie dostał. Pogłoski, że przewodniczący jednego z klubów żądał za poparcie w Radzie stanowiska zastępcy burmistrza dla siebie, zdają się potwierdzać. Niesmak pogłębiło zachowanie byłego burmistrza Najmowicza, który pokrzykiwał i aż podskakiwał na fotelu, by nie dopuścić do głosu – dodajmy w imieniu obecnego burmistrza Michalaka – naczelnika wydziału, który miał udzielić merytorycznych informacji uzasadniających kwestionowaną zmianę w budżecie. Udało się. I ostródzianie, czyli wyborcy, pozbawieni zostali informacji. Być może o to chodziło, by nie wiedzieli o co chodzi.

Radny Kowalski to wyjaśnił. Przypomniał obecnemu burmistrzowi, że właśnie stracił większość w Radzie i zgodnie z zapowiedzią powinien podać się do dymisji. Warto przypomnieć, że bardziej znaczącą dla wyborców była deklaracja Michalaka, że nie będzie więźniem żadnego układu. I póki co nie jest.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments