MY NARÓD! Słynny początek amerykańskiej konstytucji, który stał się mottem drogi do demokracji nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale na całym świecie, zmienił się w niektórych „demokracjach” w puste hasło. Po wyborze władza się nadyma, a w jej czynach, często skrywanych, wyraźnie uwidacznia się interes nie wyborców, lecz wybranych. Ważnym staje się: MY WŁADZA! Dostrzec to można zwłaszcza w poczynaniach różnego szczebla władz lokalnych, gdzie miejscowe media można kupić, krytyków zmarginalizować i „kogo trzeba” od władzy uzależnić. Stopień „opanowania” przez władzę „demokracji” jest pełny, gdy stracą znaczenie wyborcze barwy i już nieważna staje się partyjna legitymacja tylko „sojusz interesów”. Bo ważna jest władza! MY WŁADZA!
Władza może dużo, dysponuje publicznymi środkami na własną promocję, udziela wygodnych dla siebie informacji, niewygodne kryje głęboko w szufladzie, dysponuje etatami i wpływem na jednostki budżetowe. To często największy pracodawca w gminie i powiecie. Władza ma instrumenty i stołki. I z instrumentów i stołków namiętnie korzysta.
Korzysta też z faktu, że ustawodawstwo samorządowe zostawia dowolność kształtowania struktur, w ramach których kontroluje się władzę i wpływa na jej decyzję. Na przykład liczba i kształt komisji. Jedyną narzuconą przez prawo komisją rady gminy czy powiatu jest komisja rewizyjna. To ona analizuje realizację planu i budżetu oraz wnioskuje na przykład o absolutorium dla władzy. Być musi. Inne – niekoniecznie. Więc wójt, burmistrz czy starosta o komisję dba. Głównie po to, by miała odpowiedniego przewodniczącego i większość głosujących za nim. Wnioski są wtedy jedynie słuszne, bo „swoja” większość ma takie zadanie.
Inne komisje istnieć nie potrzebują. Ale skoro zwyczaj każe je powoływać, to się je powołuje z dbałością o to, by opozycja w żadnej przewagi nie miała. A jak ma i zaczyna zadawać niewygodne pytania? No cóż, po to się większość w radzie „tworzy”, by w razie potrzeby komisji skład zmienić, a najlepiej zlikwidować. I tak właśnie władza zlikwidowała w mieście Komisję Budżetu, bo nawet swoi się w niej zbuntowali. Zadania komisji przypisano innej i po kłopocie. Teraz już tylko na sesji mogą dwaj radni miejscy pogadać, ale i tak nie za dużo, bo mogą stołki w Radzie Nadzorczej szpitalnej powiatowej spółki stracić. Nie na darmo burmistrz, szef miejskiej struktury PiS wspiera głosami radnych PiS starostę z PSL.
Tymczasem w powiecie władza, kpi z opozycji, parlamentarzystów i mieszkańców, stawia do kąta laborantki. Może sobie na to pozwolić, bo ma wystarczającą liczbę szabel, wykonujących bez żadnej refleksji jej polecenia. Manipuluje sesjami, zwołując je w trybie nadzwyczajnym, co praktycznie uniemożliwia jakąkolwiek merytoryczną dyskusję na niewygodne tematy. Wymagający dogłębnej analizy problem rozwoju szpitala jest stawiany nie na sesjach, a na….. spotkaniach. Z szumem ogłasza się przygotowania do PPP, a po wyrzuceniu na ten cel publicznych pieniędzy, o rezygnacji z PPP informuje się półgębkiem w punkcie „sprawy różne”.
Według władzy, czyli starosty Wiczkowskiego, szpital jest w trudnej sytuacji finansowej z racji ……. skorzystania ze środków unijnych na jego rozbudowę. Bo ma dług w wysokości 5,5 mln złotych i dlatego trzeba oddać część szpitala w obce ręce. Ani słowem o tym, że ów dług to obligacje z ponad dziesięcioletnim okresem zapadalności wykupu. Absolutnie nie ważą na płynności finansowej szpitala. Ani słowem, że narastająco w tym roku, pod rządami wybranego przez niego prezesa, szpital wygenerował dług w wysokości ponad 1,7 miliona złotych. T to właśnie ten dług zaważy na sytuacji finansowej szpitala, zwłaszcza gdy szpital pozbędzie się laboratorium i wraz nim odda prywatnej firmie spoza Ostródy roczne przychody wartości blisko miliona złotych. A to właśnie te przychody laboratorium za usługi zewnętrzne łagodzą kłopoty z kasą całego szpitala.
Na ostatniej sesji powiatowej rady zjawiły się kamery TV Mazury. Po raz bodajże pierwszy w tym roku. Zaskoczeni radni oczekiwali spektaklu i rzeczywiście się odbył, chociaż nagrania z niego trafiły do szuflady. Widocznie zleceniodawcy uznali, że nie wyszło jak zamierzali. Do tego co zamierzali i co się nie udało, wkrótce wrócę. Wspomnę tylko, że było o szpitalu i – oczywiście – w „sprawach różnych”. Dziś o samym przekazie w TV. Kto oglądał to zauważyć mógł kilka lapsusów pana wicestarosty Winnickiego, który składnie chwaląc się, pochwalił też radnych, bo starosty „radni słuchali, bardzo dobrze, że słuchali”.
Niektórzy jednak monologu starosty nie słuchają, tylko chcą odpowiedzi na pytania. Z tym trudniej, bo władza woli być słuchana, niż się tłumaczyć. Więc dostało się od Winnickiego i im, i senator Orzechowskiej. Bo niby nie rozróżniają outsourcingu od prywatyzacji. A przecież starosta ma kompleksowy plan zreformowania szpitala. Sorry, „placówki”, bo dla pana Winnickiego ostródzki szpital to „placówka”, a przedstawiciel władzy musi wiedzieć co mówi. Wychodząc z tego założenia biję się w piersi. Myliłem się. Nie w szpitalu żadnej prywatyzacji nie będzie. Skoro władza ustami Winnickiego oświadcza, że outsourcing laboratorium „nie może dać szpitalowi mniej niż 30 tysięcy w roku”, to ja cofam wszystko o prywatyzacji. To nie będzie prywatyzacja! To będzie darowizna!!!! Nawet wtedy, gdy okaże się, że pan Winnicki nie wiedział co mówił.
Wszak nie wiedział, na przykład, przekazując widzom TV Mazury zapewnienie, że laborantki nie stracą pracy, nie dodając, że przez rok. Tak zapisano w specyfikacji „darowizny”. No cóż, władza może sobie na to pozwalać, bo wybory dopiero za ponad dwa lata.
A tymczasem w szpitalu, w którym władza zamierza za pieniądze ostródzkich podatników budować blok operacyjny pan prezes pozbył się kierownika działu technicznego, jedynego fachowca budowlanego. Reorganizacja. Czy budowlańca zastąpi matematyk?
W.B.
Z ostatniej chwili. W piątek (16 bm.) przetarg na outsourcing laboratorium podobno unieważniono. Potencjalni oferenci dali ceny mniejsze niż zakładano w specyfikacji. „Darowiznę” – póki co – oddalono. Ale zagrożenie nie minęło. Starosta Wiczkowski ma przecież „kompleksowy plan zreformowania placówki”.