Polacy, nic się nie stało! Ten kibicowski zaśpiew, rozlegający się z trybun po porażkach naszej reprezentacji piłkarskiej, przyszedł mi na myśl po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich. W zwycięskim sztabie Prezydenta Dudy tymczasem śpiewano „Jeszcze Polska nie zginęła…” Czy rzeczywiście „nic się nie stało”?
Formalnie nic się nie zmieniło. Zachowana została dotychczasowa struktura władzy i układ polityczny. Polityk z Nowogrodzkiej może spokojnie realizować swój scenariusz przebudowy Polski. Ma na to trzy lata. Minister Ziobro, który był niewidoczny w kampanii wyborczej, już na drugi dzień po wyborach ujawnił najbliższe cele: dokończenie „reformy” sądów i repolonizacja mediów. Ogromem protestów spływających do Sądu Najwyższego nikt z obozu władzy się nie przejmuje. Po zmianie ustawy o ważności wyborów zadecyduje wybrana przez „swoją” KRS „swoja” Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. To, że unijny Trybunał i sam Sąd Najwyższy uznał, że Izba ta nie jest sądem, nie jest istotne.
W ocenie misji obserwacyjnej OBWE wybory zostały zorganizowane w sposób właściwy, ale kampania wyborcza nie spełniała norm demokratycznych. Nacechowana była ksenofobią i nietolerancją, w czym przodowała telewizja publiczna, która stała się częścią sztabu wyborczego urzędującego prezydenta. Przeciwdziałać temu powinna Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, ale nie wywiązywała się ze swojej roli. Misja zauważyła także aktywne zaangażowanie w wybory premiera i urzędujących ministrów. „Spowodowało to zatarcie granic pomiędzy państwem a partią i stworzyło nieuzasadnioną przewagę dla Prezydenta ubiegającego się o reelekcję”.
Oceny OBWE są delikatne w sformułowaniach. Ale jednoznacznie wskazują na zaangażowanie struktur państwa w wybory po stronie jedynego słusznego kandydata. Czy to przedsmak kolejnych wyborów, tym razem parlamentarnych? Pełny smak poznamy, gdy cele wyznaczone przez ministra Ziobrę zostaną osiągnięte, a media „spolonizowane”? Ku temu wcale nie trzeba specustaw. Orban ma w ręku państwowy koncern medialny skupiający 500 tytułów. Koncern został utworzony w procesie pozbawiania niezależnych mediów ogłoszeń rządowych i reklam państwowych spółek, doprowadzaniu ich na skraj upadłości i wykupowaniu przez sprzyjający Orbanowi biznes lub państwowe spółki. Bez łamania unijnego prawa. Nasi „reformatorzy” nauczyli się już iść „na skróty”. Bo Unia jest dość powolna w wymuszaniu respektowania prawa.
Rodzi się pytanie o to jak dalece można naciągnąć unijną cierpliwość. Pierwsze oznaki zniecierpliwienia już się pojawiły. Na początku czerwca marszałkowie województw otrzymali z Komisji Europejskiej zalecenie przyjrzenia się wydatkom unijnej kasy przez samorządy, które przyjęły uchwały o „strefach wolnych od LGBT”. W przypadku wydatkowania niezgodnie z przeznaczeniem mogą zostać poproszeni o zwrot funduszy. Jeżeli się z tych uchwał nie wycofają na kolejne pieniądze z Unii liczyć raczej nie mogą. Coraz wyraźniej też zarysowuje się pogląd o uzależnieniu funduszy unijnych od przestrzegania w danym kraju prawa. Głośno protestują przeciwko temu tylko dwa kraje – Węgry i Polska. Ale audyt praworządności w krajach Unii już trwa, a jednocześnie przygotowuje się zmiany w zarządzaniu unijnymi środkami. Zawieszenia wypłat z tych funduszy nie zablokuje weto jednego czy dwóch krajów. Coraz wyraźniej zaczyna dominować stanowisko płatników netto – państw, które do kasy Unii więcej wpłacają niż z niej otrzymują – by nie wspierać rządów państw łamiących unijne konwencje i prawa człowieka. Rząd Polski właśnie przygotowuje się do wypowiedzenia konwencji stambulskiej „o zapobieganiu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” – oznajmiła w TV Trwam minister Marlena Maląg.
Ponad trzy-czwarte Polaków jest za pozostaniem w Unii. Tylko, że „bycie” oznacza nie tylko prawa, ale i obowiązki. Wymaga przestrzegania unijnych praw i podpisanych konwencji. Tymczasem polskie władze chcą ciastko zjeść i mieć. Nie da się. Właśnie ciastko zjadają i jednocześnie wyciągają rękę po następne. Czy wybierając Andrzeja Dudę takiego działania nie wsparliśmy? Jestem przekonany, że większość wyborców Dudy o takiej konsekwencji nie ma zielonego pojęcia.
Chciałbym się mylić. Chciałbym przekuć „Polacy, nic się nie stało” w „Jeszcze Polska nie zginęła”. Chciałbym wierzyć, że prezydent Duda przestanie być dumny – podczas kampanii stwierdził, że jest – z nadanego mu przez przeciwników przezwiska „Długopis Kaczyńskiego”. Chciałbym wierzyć, że posłucha swojej córki. Wszyscy jesteśmy tego samego sortu, wszyscy mamy prawo do szacunku i wolności, do własnych poglądów i przekonań, do bycia obywatelami naszej Ojczyzny. A tego sporej części Polaków rząd i PiS odmawia.
W drugiej kadencji Andrzej Duda może zmienić zapis w naszej historii o samym sobie. Może przestać być prezydentem partii i podwładnym jej szefa, a stać się prezydentem Polski. Nie tylko z tytułu, ale z działania. I może zatrzymać przekształcanie Polski Europejskiej w Polskę Ludową, a demokracji w autokratyzm.
Chciałbym wierzyć…..
Włodzimierz Brodiuk