Jeżeli ktoś mówi dużo i głośno o uczciwości, to znaczy, że coś ukradł, albo właśnie kradnie. Niezbyt dokładnie cytuję Andrzeja Poniedzielskiego, ale stwierdzenie naszego satyryka jest też doskonałą ilustracją kampanii wyborczej. Dużo się w niej i głośno mówi o demokracji i wolności, a ja mam wrażenie, że tej demokracji i wolności chce się nas pozbawić. A wrażenie to potęguje fakt, że na Konstytucję powołują się ludzie, którzy wypominali Wałęsie napis „Konstytucja” na koszulce i uznawali taki koszulkowy napis za prowokację.
Już ponad 2 i pół tysiąca lat temu ateńska demokracja ukształtowała ścisłą zależność między demokracją i wolnością, zarówno społeczną jak i osobistą. Dla Ateńczyka wolność to obowiązek uczestniczenia w życiu publicznym i ograniczone prawem postępowanie indywidualne. A prawo – to rządy większości nie naruszające interesów mniejszości i zakaz dyskryminacji obywateli. Te podstawowe zasady ateńskiej demokracji charakteryzują też dzisiejsze formy demokracji, w której lud (demos) sprawuje władzę (kratos) za pośrednictwem przedstawicieli.
Churchil twierdził, że „demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu’’. I chyba miał rację, bo demokracja bywa nieobliczalna. Dzięki demagogom i łatwowierności wyborców. W starożytnych Atenach, demagogami zwano zawodowych polityków, ale już wówczas Tukidydes zauważył, iż demagog „prowadzi lud schlebiając jego próżności”. Dziś demagogia, to główna broń polityków. Stosują wszystkie chwyty – od kłamstwa przez obietnice po dyskredytowanie przeciwnika – by wygrać wybory. W tym względzie system demokratyczny jest nieodporny i pozwala na dojście do władzy siłom antydemokratycznym. Tak było w Niemczech w 1933 roku czy w Algierii w 1991, a nawet w Austrii w 2000. W pierwszych dwóch przypadkach powroty do demokracji były krwawe.
Dziś ponownie w wielu krajach odżywają ruchy antydemokratyczne. Posługują się demokratyczną retoryką, ale ich celem jest przejęcie całkowitej władzy, w tym podporządkowanie ośrodków kontrolujących władzę. Bo współczesny system demokracji opiera się nie tylko na zmiennej woli wyborców, ale na ustanowionym w konstytucjach zasadach prawa. Nie na darmo nasza Konstytucja mówi już w art. 2: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym (…)”. To prawo ma powstrzymać polityków, ochronić nasze wolności, powstrzymać przed dyskryminacją mniejszości przez większość. Podstawowe zasady prawne zostały zapisane właśnie w Konstytucji, a przepisy z nią sprzeczne są z mocy samej Konstytucji nieważne.
W Stanach Zjednoczonych, ale także w innych krajach demokratycznych, od najmłodszych klas dzieciaki uczą się o konstytucyjnych i demokratycznych zasadach, poznają obywatelskie prawa i obowiązki. U nas to co jest podstawą funkcjonowania państwa traktuje się per noga. I nie jest to wcale winą obecnej władzy. To wina wszystkich rządów i wszystkich prezydentów naszego kraju, a także parlamentu. I to jest przyczyną, że tak łatwo poddajemy się demagogii polityków, którym w rzeczywistości nie tyle zależy na naszej szczęśliwości, ile na zdobyciu i utrzymaniu władzy. Bo – jak mawiał Churchill – „polityka to nie zabawa, to całkiem dochodowy interes”. Dla polityka.
Żeby więc polityków utrzymać w ryzach i by WŁADZA LUDU nie przekształciła się we WŁADZĘ NAD LUDEM, w demokratycznych państwach ukształtowano narzędzia kontrolne. Mają one utrzymać władze czyli polityków w ryzach. Podstawowa zasada to trójpodział władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Z założenia mają być od siebie niezależne, czyli żadna nie może być zależna od drugiej.
Niezależność władzy wykonawczej od ustawodawczej staje się niestety w naszym systemie nieco iluzoryczna, gdy jakaś jedna partia zdobywa większość w Sejmie i sama spośród siebie wyłania rząd. W tym przypadku jedna siła polityczna uzyskuje władzę ustawodawczą i wykonawczą. Tak się stało po raz pierwszy w 2015 po zwycięstwie PiS. I natychmiast ujawniły się słabości systemu, opartego na poszanowaniu prawa. Zwycięzcy nie wykazali tej cechy.
Konstytucja jest najwyższym prawem RP. Nie mogą jej zapisów zmienić zwykłe ustawy. Okazało się, że nie jest to żadną przeszkodą. Zaleźli się prawnicy, którzy tłumaczyli, że można, a przejęte przez PiS publiczne media opinie te nagłośniały. Stojący na straży przestrzegania Konstytucji Trybunał Konstytucyjny został wkrótce obsadzony przez „swoich” i od tej pory wykonuje partyjne polecenia.
Dużo dłużej i niekoniecznie z sukcesem trwa opanowywanie przez PiS „trzeciej władzy” – sądownictwa. Co prawda Krajowa Rada Sądownictwa, której zadaniem jest stanie na straży niezależności sądów i sędziów, stała się przybudówką rządu czyli partii, a funkcje I Prezes Sądu Najwyższego i prezesów sądów powszechnych objęły osoby z partyjnego nadania, ale sędziowie w większości nadal przestrzegają Konstytucji. Nie zniewalają ich też żadne sankcje, szykany i represje. Póki co.
W 2019 roku Zjednoczona Prawica ponownie zdobyła sejmową większość. W 2020 liczy na ponowną reelekcję podporządkowanego Nowogrodzkiej Andrzeja Dudy. Jeśli tak się stanie będzie miała co najmniej trzy lata na dokończenie swych „reform” sprowadzających się do umocnienia władzy i przekształcenia demokracji na modłę Jarosława Kaczyńskiego. Trudno będzie wówczas nasz kraj nazwać demokratycznym. Stąd wybory prezydenta nabrały historycznego znaczenia. Wygrana Trzaskowskiego oznaczać będzie bowiem koniec rewolucji, bo niezależny prezydent zawetuje każdą ustawę podporządkowującą kraj jednej partii. Ale nie tylko.
Wbrew powszechnej opinii prezydent ma dość szerokie uprawnienia. Nie tylko może zawetować ustawę. Ma też inicjatywę ustawodawczą i chociaż PiS może prezydenckie projekty odrzucać, to obywatele będą się dowiadywać o destrukcyjnym charakterze rządów. Co gorsza prezydent wyznacza prezesa NBP i członków Rady Polityki Pieniężnej i będzie to mógł zrobić w 2022 roku wpływając na politykę fiskalną rządu. Dziś polega ona na utrzymywaniu niskich stóp procentowych. Korzystnych dla rządu, niekorzystnych dla obywateli.
Może też w porozumieniu z Senatem organizować referenda w ważnych dla Polaków sprawach. TVP będzie musiało mu użyczać czasu antenowego na orędzia, dzięki którym sporo obywateli dowie się o innej rzeczywistości. I na koniec masowo ułaskawiając skazanych z określonego paragrafu praktycznie zawieszać może działanie represyjnych ustaw. Na przykład kary więzienia za błąd w sztuce lekarskiej czy kar więzienia za nie zapłacenie podatków.
I dlatego w zwalczanie Trzaskowskiego tak zaangażowali się wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy, a Jarosław Kaczyński napisał pełen inwektyw list. Tak samo zwalczany byłby każdy inny kandydat opozycji (także Bosak), gdyby przedostał się do finałowej tury. Bo każdy z nich byłby zagrożeniem dla hegemonii jednej partii. I – konkludując Churchilla – przyszłości dochodowego interesu jakim jest niekontrolowana przez nikogo władza.
12 lipca odpowiemy sobie jako naród na proste pytanie: w jakim kraju chcemy żyć.
Czy cenimy sobie wolność i tę ułomną demokrację, czy też pozwolimy ją sobie zabrać?
Włodzimierz Brodiuk