Na krzywy ryj i porno budowle zza węgła

Na krajowej scenie politycznej jak króliki z kapelusza wyskakują coraz nowe bulwersujące tematy: mają dzielić, skłócać. Mają odwracać uwagę od głównego celu obecnej władzy, czyli  zawłaszczenia państwa przez autorytarną partię. Jeżeli się nie opamiętamy to pewnego ranka obudzimy się w powtórce z historii. Tyle, że dyktatura nie będzie proletariacka, a narodowo-katolicka. Taka składanka bolszewizmu, faszyzmu i państwa kościelnego.  Także w naszej Małej Ojczyźnie trwa walka o przejęcie władzy. Co łączy nasze sprawy makro i mikro? Otóż słowa. I na szczeblu kraju i miasta mają ukrywać rzeczywiste cele głosicieli „jedynej słusznej prawdy”. I tylko czasami, gdzieś w potoku zakłamania zdarzy się ujawnić prawdziwe intencje.

Historia dowiodła już dobitnie, a bywało tragicznie, że zbyt często za słowami nadziei kryje się mizerota klęski, że porywający płomiennymi przemowami demagodzy w rzeczywistości mamią nas ułudą. Ich plany, zamiary są zgoła inne i interesowane. Za głoszeniem dobra ogółu kryje się aż nazbyt często zwykła prywata. Czasami tylko ambicja, czasami portfel.

Dajemy się takim demagogom porywać, bo nie jesteśmy zadowoleni, chcemy szybciej i lepiej. Bo tkwi w nas złudne przekonanie, że istnieje droga na skróty, a i cuda się zdarzają. Jesteśmy aż nazbyt może podejrzliwi i równie łatwowierni. Ale też wydaje się, że coraz częściej sięgamy po „sprawdzam”.

Gdy prof. Regulski z współpracownikami tworzył reformę samorządową kraju zakładał, że o ile w kraju utrzyma się system partyjny, o tyle w gminach i miastach spowoduje ona wytworzenie struktur pozapartyjnych, wyłoni lokalnych liderów, pozwoli lepiej rozwiązywać lokalne problemy lokalnymi siłami. Reforma samorządowa okazała się skutecznym instrumentem demokratyzacji kraju, ale okazało się to nie w smak partyjnego centrum. Reforma wprowadzała stopniowe zwiększania finansowej samodzielności gmin, centrum te samodzielność stale ogranicza. Rywalizujące o władzę partie szybko przekonały się, że ich siła zależy od przejęcia władzy w terenie. Partyjny burmistrz był gwarantem zwiększenia partyjnych szeregów i partyjnych wpływów. Powoli w kraju „odbudowywano” partyjny aktyw. Jak za czasów komuny. Powstawały struktury zależności pionowej i poziomej. Także w Ostródzie.

W ostatnich wyborach ustabilizowana, wydawałoby się, sytuacja partyjnego władztwa w Ostródzie posypała się. Wygrał facet spoza partyjnego układu rywalizacji i układania się typu „coś za coś”.  Co gorsza nie chciał się układać. Bo po co? Od mieszkańców otrzymał mandat do zarządzania miastem, do decydowania o kierunkach rozwoju, inwestycjach, wybieraniu jakie problemy należy najpierw i jak rozwiązywać. Dostał władzę  wspartą wyborami bezpośrednimi.

Pierwsza ustawa o samorządzie przewidywała, że burmistrza i Zarząd Miasta wybierają radni. Zatem najpierw musiała powstać większościowa koalicja. Ale w 2002 roku dla wzmocnienia pozycji burmistrzów i wójtów, którymi zaczęły sterować partyjne układy, zlikwidowano zarządy i wprowadzone bezpośrednie wybory. Burmistrz otrzymał wszystkie uprawnienia Zarządu Miasta. Nie uwzględniono jednak sytuacji, w której bezpośrednio wybrany burmistrz, będzie miał przeciwko sobie większość radnych z pokonanymi rywalami na czele. Taką sytuację mamy nie tylko w Ostródzie. W większości jednak gmin doszło do porozumienia. „Coś za coś” zadziałało, interesy zostały zaspokojone, powstał układ gwarantujący dotrwanie do końca kadencji. W Ostródzie Michalak głosił w kampanii skończenie z „układami”. Słowa dotrzymuje i ma kłopoty.

Twórcy samorządów nie przewidzieli, że jakieś ciało samorządowe podejmie działania obstrukcyjne, blokujące plany zwycięzcy wyborów, ba, podważające jego uprawnienia. Uprawnienia burmistrza i rady zakładają współpracę. Na przykład przy tworzeniu budżetu. Wnioskodawcą projektu może być wyłącznie burmistrz. Radni mogą wnosić do tego projektu zmiany, ale wyłącznie za zgodą burmistrza. Jeżeli burmistrz nie wyrazi zgody, rada może wprowadzić zmiany, ale tylko wówczas, gdy wskaże źródła finansowania, nie powodując wzrostu zadłużenia. I nawet, gdy wbrew burmistrzowi Rada przegłosuje swoje poprawki, to i tak burmistrz może je zaskarżyć do Regionalnej Izby Obrachunkowej. Jeżeli ta uzna, że zastrzeżenia są zasadne, to obowiązuje projekt wniesiony przez burmistrza.

Pisałem o tym wielokrotnie. Ostródzcy radni od początku kadencji negują wszystkim działaniom burmistrza. Nie wygrali wyborów, ale chcą miastem zarządzać, każda decyzja jest negowana i krytykowana. I jednostronnie nagłaśniana. Referendum, które Rada oficjalnie wsparła, nie udało się. Ale deprecjonowanie pracy burmistrza i jego samego nie ustało. Ba, można wnioskować, że się wzmogło. Przy uchwalaniu aktualnego budżetu radni zamierzają wywrócić do góry nogami całą strategię inwestycyjną burmistrza. Zamiast inwestować w zadania umożliwiające utrzymanie statusu turystycznego miasta, chcą w sumie inwestować w zwiększanie corocznych wydatków miasta.

Wchodzą w buty burmistrza, chcą kontrolować każdy jego ruch, aprobować lub nie samo analizowanie przyszłych decyzji. To oni mają decydować czy jakąkolwiek sprawę burmistrz ma rozważać, z kim i o czym ma rozmawiać. Zaprzeczają temu. Ale czasami coś się wymknie. Oto dokładny stenogram wypowiedzi radnego Ryszarda Kowalskiego z Platformy Obywatelskiej, podczas posiedzenia komisji budżetowej w dniu 9 lutego br., gdy usłyszał, że burmistrz rozpoznawał  problem możliwości zakupu „czerwonych koszar”.

„Wy najpierw siedzicie, pani i pan burmistrz, nie wiem czy ktoś jeszcze, coś sobie tam wymyślicie, być może i dobre rzeczy wymyślicie… ale tak… ani z nami na ten temat nie rozmawiacie, nie pytacie, wrzucacie potem na sesję, mówicie, że wynegocjowaliście… No nie ma, ani nie ma, bo ja się w ogóle dziwię, że wy się nie boicie mówić nam, że wy wynegocjowaliście coś i tak dalej… Ani protokołów nie ma, ani nie ma niczego… Przecież to jest… To my się możemy się dogadywać między sobą. Ale to są przecież pieniądze samorządowe i państwowe. No, nie może być tak, że wy się dogadujecie z kimś, z kimś kto sprzedaje pewne… pewnie… porno budowle, ale tak ani protokołu nie ma, wcześniej nie informujecie nas… To jest tak na, na powiem tak, powiem brzydko, na krzywy ryj załatwiane… No, tak nie może być, tak nie można robić, to grozi prokuratorem….

W tym miejscu wiceburmistrz Majewska-Pawełko próbuje zanegować, ale bezskutecznie i radny Kowalski kontynuuje (cytuję): „Niech pani nie opowiada takich rzeczy… Jeżeli byśmy prześledzili przez te dwa lata to wszystko jak wy robicie… Jest zawsze tak. Gdzieś zza węgła to wychodzi, dopiero wy to potem przedstawiacie Radzie.. Nie!”

Oto mamy jak na tacy wizję radnych. Burmistrz przychodzi do panów radnych i prosi, by łaskawie poinformowali go o czym ostatnio myśleli („gdy siedzieli”) i czym on ma się zająć. Potem prosi o spotkanie, by poinformować o tym jak polecenie wykonał i prosić o zgodę na kolejny krok, o ile dostanie wytyczne i polecenie.

Włodzimierz Brodiuk

P.S. Gwoli informacji. Wszelkie wydatki budżetu muszą być podjęte w drodze uchwały Rady Miasta, zatem ostatecznie to Rada Miasta musi zaaprobować działania burmistrza. Także zwiększające majątek miasta. Niezależnie od tego ile wysiedzi, co wymyśli i co ustali.

Comments

comments