O wandalach i prawach

Ostatnio obiegła media wiadomość o wszczęciu przez prokuraturę śledztwa w sprawie wandalizmu ideologicznego. Przyznam się, że o istnieniu takiego rodzaju wandalizmu nie miałem pojęcia, a sam wandalizm pojmowałem jako całkowicie bezmyślne niszczenie. Zniszczyć, aby zniszczyć. Jak starożytni Wandale w zdobytym Rzymie. I nijak mi się taki czyn nie chciał skomponować z ideologicznym podłożem.  Z ideologicznych przecież pobudek dzisiejsza władza niszczy nasz dotychczasowy dorobek cywilizacyjny i kulturowy, by przebudować kraj na swój strój.  A nikt jakoś nie nazwał tych poczynań ideologicznym wandalizmem.

Dziś nawet językoznawcy mają problem z mową ojczystą, w której pojęcia zmieniają swe znaczenie w zależności od tego kto się nimi posługuje. Wszystko zaczyna być względne i niedookreślone. Tak jak orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, które zdaniem samego trybunału jest wykładnią zapisów Konstytucji, chociaż w Konstytucji nie ma słowem o ochronie „życia poczętego”, tylko o ochronie życia. Sporo jest też w nim o dzieciach i obywatelach, ale ani słowa o „poczęciu”. A sama preambuła nie odwołuje się wyłącznie do wartości chrześcijańskich.

Prokuratura, która wykazuje zaskakującą ślamazarność wobec ekscesów prawicowych ekstremistów i bojówkarzy jest równie zaskakująco pomysłowa w działaniach ukierunkowanych na krytykujących władzę. Tym razem na Strajk Kobiet. Bezkarni są sprawcy poturbowania kobiet na schodach kościoła Św. Krzyża w Warszawie, ale kobiety, które zakłóciły msze w proteście przeciw działaniom kleru obwiniane są o „znieważenie księży i katolików ze względu na ich przynależność wyznaniową”.

Napisy i słowa może i znieważały księży, ale na pewno nie za „przynależność wyznaniową” tylko za – i tu użyjmy prokuratorskiej nowomowy – znieważanie ich jako kobiet, odmawianie człowieczeństwa, nastawanie na ich życie i zdrowie”. Gdzieś w tle (tym razem) pobrzmiewały też echa ukrywania księży-pedofili. Jakoś owe postępowanie kleru niezbyt przystawało i przystaje do nauk Chrystusa.

Drugi kierunek śledztwa to „zagrożenie życia i zdrowia przez organizację protestów”.  Trudno będzie taki zarzut uargumentować namacalnie, zwłaszcza po tym jak minister zdrowia oficjalnie potwierdził, że protesty kobiet nie spowodowały wzrostu zachorowań. Ale minister zdrowia to na rządowej szachownicy zaledwie laufer, a decydują wieże, o królewskich figurach nie wspominając. Więc minister zamilkł, a wszystkie figury i partyjne pionki o zagrożeniach chórem zapiewają a TV Kurskiego nagłaśnia. Byle tylko lud zapomniał, że ideologiczny wyrok przeforsowano w szczycie pandemii. I decydenci dobrze wiedzieli, że kobiety wyjdą na ulice. A jeżeli nie, to może cynikami nie są, ale też do rządzenia się nie nadają.

Dla każdego, który potrafi samodzielnie myśleć, winnym „spowodowania zagrożenia zdrowia i życia” są decydujący o podjęciu tego tematu w szczycie pandemii. A świadome postępowanie protestujących – obowiązkowe maseczki, zachowanie odległości – zagrożenie to zdecydowanie ograniczyło. Minister zdrowia mógł odetchnąć, ale inny prominent pewnie się wkurzył. W efekcie jego wkurzenia policja, która początkowo pilnowała porządku, dostała rozkaz pacyfikacji protestów. Co wypełniła z pełnym poświęceniem zdrowia i życia. Niekoniecznie swego. Swoje wystawili na szwank odpierając ataki kiboli i bojówkarzy podczas tzw. marszu niepodległości. To tam zebrali cięgi, a ponad 30 funkcjonariuszy trafiło do szpitali. Na protestach kobiet, chociaż zgłaszali naruszanie ich „nietykalności cielesnej”, żaden nie trafił do szpitala. O, przepraszam, podobno jeden zderzył się z marszałkiem ninją Czarzastym. Tak niefortunnie, że doznał (podobno) uszczerbku na zdrowiu. Miał pecha.

Na czas pandemii rząd zaleca nam zachowanie odległości, noszenie maseczek i mycie rąk. Protestujący starali się usłuchać, ale …. Darujmy sobie prowokacje w stylu antyterrorystów atakujących niczym kibole. Najskuteczniej rządowe zalecenia antypandemiczne torpedowali mundurowi tryskając na oślep gazem i ściskając tłum tarczami. Wcześniej potraktowali tak przedsiębiorców, teraz kobiety i młodzież.

Protesty są podobno nielegalne. A ta nielegalność wynika z powodów nie tyle prawnych, bo zakazać protestów nie można rozporządzeniem premiera, ale moralnych. Z powodu pandemii koronawirusa i zagrożenia życia i zdrowia. Zakazać protestów, czyli ograniczyć konstytucyjne prawo, można tylko po ogłoszeniu stanu nadzwyczajnego. To co nielegalne dla polityków i policji, nie jest nielegalne dla sądów.

W konsekwencji takiej sytuacji rodzi się pytanie o to kto łamie prawo: protestujący czy policja i politycy wydający jej rozkazy? I coraz wyraźniej widać, że policja i prokuratura nie powinny być podporządkowane władzy politycznej, bo wówczas przestają ochraniać społeczeństwo i państwo.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments