Zabawy niezabawne

Trzy zdarzenia ostatniego tygodnia przebiły koronawirusa. Kolejny film braci Sekielskich, wymiana kandydata PO na prezydenta Polski i pokaz siły w sądzie i na ulicach Warszawy.

Po pierwszym filmie o pedofilii w polskim Kościele Rzymskokatolickim „Tylko nie mów nikomu”, który obejrzało ponad 23 mln osób, od elit politycznych i części biskupów usłyszeliśmy zapowiedzi podjęcia działań likwidujących ten haniebny proceder.
I na zapowiedziach się skończyło. Można było taki finał przewidzieć już po wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, która rozmywała problem pedofilii w Kościele. Zdaniem prezesa zaistniała konieczność powołania komisji
do przebadania pedofilii we wszystkich środowiskach. No bo przecież – wskazywały media sprzyjające władzy -wśród skazanych pedofili księży prawie nie ma. I to prawda. Dlaczego tak się dzieje pokazał dobitnie ostatni film Sekielskich „Zabawa w chowanego”.

Każdy wobec prawa jest ponoć równy. Ale nie dotyczy to duchownych. Sekielscy pokazują haniebne poczynania jednego księdza i jednego, otaczającego owego księdza ochronnym parasolem, biskupa. Ksiądz popełniał przestępstwo, do którego się zresztą rodzicom jednej z ofiar przyznał, biskup też, bo wiedział o tym i nie zgłosił organom ścigania. Istotniejsze jednak dla zwalczania przestępczego procederu jest działanie samej prokuratury. Sekielscy ujawniają istnienie zarządzenia wewnętrznego, które nakazuje prokuratorom przed wszczęciem postępowania przeciwko księdzu, powiadomienie o tym zamiarze Prokuratury Krajowej. W konsekwencji realną decyzje o postępowaniu podejmuje nie prokurator (ponoć samodzielny) a jego zwierzchnik.

Na tym nie koniec. Prokuratura pod kierownictwem ministra Ziobry jest dla księży bardzo łaskawa. Udostępnia kuriom materiały zgromadzone w sprawie księży. Niby nic wielkiego.
Ale to sprawia, że biskup który ma wystąpić w roli świadka, ma możliwość przygotowania się do bezpiecznych dla sutanny zeznań, a dodatkowo ma wiedzę jakie materiały nie powinny ujrzeć światła dziennego. Jednocześnie Kuria dowiaduje się o tym, kto jeszcze w sprawie będzie świadczył i może podjąć „stosowne” kroki. Pedofil-murarz, a jak informowało TVP Info, wśród tej grupy zawodowej jest więcej pedofili niż wśród księży, takiej szansy obrony nie ma. Zresztą wszystkie kąty domu murarza byłyby przeszukane już o szóstej rano następnego dnia po doniesieniu, a on sam aresztowany. Ksiądz z reportażu Sekielskich nie ma się czego obawiać. Biskup też.

Warto odnotować dwie znamienne wypowiedzi. Ksiądz Isakiewicz wprost mówi o lawendowej mafii w Kościele, która wzajemnie się chroni i sam kościół nie jest w stanie się oczyścić. Wykonuje tylko puste gesty. Współbrzmi z nim katolicki publicysta Terlikowski, który podkreśla, że konieczne jest działanie służb państwa. W USA FBI i prokuratura zdjęły rękawiczki
i zastosowały prawo, a przeciwko tym przestępstwom księży wystąpili sami wierni. Tymczasem w Polsce politycy schlebiają biskupom i proboszczom, bo liczą na ich poparcie, a wierni nadal bardziej wierzą katom w sutannach niż ofiarom. Wspomaga ich w tym TVP Info, które dla przeciwwagi dokumentu Sekielskich przygotowało film o pedofilii wśród celebrytów, jakby sprawowali owi celebryci rolę równą duchownym.

Tymczasem mamy nowego kandydata na prezydenta. Rafał Trzaskowski ma być nadzieją PO na wygranie z Andrzejem Dudą, bo medialnie na pewno lepiej wypada i pogonił Jakiego w walce o fotel prezydenta Warszawy. To ostatnie nie było zbyt trudne, bo parafrazując znane z innych wyborów powiedzenie: z kandydatem PiS wygra w Warszawie nawet krowa. Teraz musi obudzić wyborców swej partii, których w wyraźny letarg wprowadziła Kidawa-Błońska. A potem spróbować przeskoczyć Hołownię, który nie ma za sobą bagażu partyjnych porażek i chyba większe  od kandydatów partyjnych szanse na pokonanie Dudy.

Trzaskowski to naprawdę dobry kandydat na prezydenta naszego kraju. Ale czy dziś?
Nie wiem jak wy, ale ja mam dość partyjnych przepychanek i partyjnych interesów, pomiatania krajem i nami we własnym partyjnym interesie. I dlatego sądzę, że czas dziś na prezydenta, który nie będzie długopisem Kaczyńskiego i narzędziem zniewolenia, dyktatu i końca demokracji. Ale nie będzie też jego przeciwnikiem politycznym, bo łatwo zostanie ustawiony w roli „wroga narodu” i poddany propagandowej nagonce nadal podległych PiS mediów. Nam nie trzeba pogłębienia podziałów i wojny polsko-polskiej. Nam potrzeba stępienia konfliktów. I dlatego najlepszy byłby prezydent spoza politycznej elity.

W cieniu koronawirusa i nowego rozdania wyborczego komisarz Zaradkiewicz, wysłany do wybrania odpowiadającego władzy
I prezesa Sądu Najwyższego, udowodnił, że bezczelność i dyktat ma swoje granice, a olsztyński wzorzec pomiatania prawem, regulaminem i sędziami nie da się stosować bez końca. Więc padł, a jego rolę komisarza przejął inny przedstawiciel „dobrej zmiany”. Trudno mi racjonalnie wytłumaczyć postępowanie pana Zaradkiewicza. Do opanowania ostatniego bastionu strzegącego Konstytucji przygotowano się starannie. I prezesa SN wybierze prezydent Duda spośród pięciu kandydatów wskazanych przez Ogólne Zgromadzenie Sędziów Sądu Najwyższego. Prezydent na podstawie odpowiedniej ustawy (prawnicy twierdzą, ze niezgodnie z Konstytucją) nadał wyborom tych kandydatów odpowiedni regulamin, który z góry zapewnia wybór kandydata z grona tzw. nowych sędziów, czyli kandydata właściwego. Wystarczyło zgodzić się z wnioskami „starych” sędziów, którzy chcieli by samo zgromadzenie odbywało się zgodnie z prawem. Nawet z tym ułomnym prawem. U pana Zaradkiewicza zwyciężyło widocznie przekonanie, że ci „spoza” racji nigdy nie mają. Rację ma za to siła. Tu nie wystarczyła.

Wystarczyła za to na ulicach Warszawy. Protestujący przeciwko polityce państwa drobni przedsiębiorcy zostali stłamszeni przez znacznie liczniejszych szturmowców policji. Zdaniem rzecznika policji i rządowej telewizji policja musiała interweniować, bo zgromadzenie było nielegalne, a uczestnicy agresywni. Czego dowodem miało być nawet uszkodzenie radiowozu. Przypomniało mi się zrzucenie czapki milicjantowi, co było ongiś dowodem na nieposzanowanie godła państwa. Inne czasy, inne tłumaczenie. Tyle, że rzeczywistość oglądana w różnych internetowych i telewizyjnych przekazach była nieco odmienna.

Z przekazów tych wynikało, że zgromadzeni początkowo zachowywali nakazane bezpieczeństwem odległości, ale policja zepchnęła ich w zbitą gromadkę. I wtedy zaczęło dochodzić do przepychania się, na co policja poczęstowała cywilów gazem pieprzowym. Zjechały karetki pogotowia. Z tłumu policjanci wyciągali pojedyncze osoby, spisywali i pakowali do radiowozów. Policjanci odpychali od poszkodowanych i spisywanych dziennikarzy. Policja podała, że ponad 300 z protestujących otrzymało mandaty, skierowania do sądu i sanepidu o ukaranie.

Tymczasem okazuje się, że co prawda miasto odmówiło zgody na protest pracodawców, ale sąd zakaz ten uchylił, bowiem zakaz zgromadzeń uchwalony ustawą o zwalczaniu koronawirusa jest niezgodny z Konstytucją. Konstytucja mówi wprost, że zakazać zgromadzeń  i wprowadzić inne ograniczenia naszej wolności można wyłącznie po ogłoszeniu stanu nadzwyczajnego.
A tego nasza władza nie chce.
Za to – co przynoszą nam kolejne dni – pokaz siły, a i owszem.

 

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments