Chocholi taniec

Szesnaście lat temu wiwatowaliśmy z okazji wejścia do Unii Europejskiej, a politycy rozważali następne cele integracji Europy. Dziś wielu z nas zastanawia się, czy w tej utęsknionej Unii dotrwamy do dwudziestej rocznicy. Przewodnia partia robi bowiem co się da, byśmy z niej wylecieli. A naprawdę  nie jest to takie proste. Procedury UE zakładają, że to sfederowany kraj musi podjąć taką decyzję. Tak jak uczyniła to Wielka Brytania. Tyle, że Polacy wcale do Polexitu nie dążą, więc PiS – niszcząc w naszym kraju unijne wartości – zapewnia stale, że Unię kocha, tylko inaczej.

W odróżnieniu od Wspólnoty Węgla i Stali, będącej porozumieniem typowo gospodarczym, Unia Europejska na pierwszy plan wysunęła wspólnotę wartości. Tylko ona bowiem – uznano – daje płaszczyznę budowania zjednoczonej Europy i zniesienia granic. Nie oznacza to ani jednej religii, ani jednolitych struktur i rozwiązań organizacyjnych w każdym kraju Unii. Oznacza jednak jedność w różnorodności. W ramach wspólnoty państw demokratycznych i w ramach jednego państwa demokratycznego. Jednością są zasady demokracji, które właśnie z premedytacją nasza władza łamie.

Warto zatem przypomnieć podstawowe zasady demokracji, których – decydując się w referendum na wstąpienie do Unii – zgodziliśmy się przestrzegać, a pod którymi w naszym imieniu podpisał się Lech Kaczyński. Podstawowa to zasada suwerenności narodu – źródłem władzy jest naród, który jest uprawniony do decydowania
i rozstrzygania w sprawach najważniejszych dla państwa. W ramach tej zasady mamy też prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa. Zasada pluralizmu z kolei zakazuje dyskryminacji z jakiegokolwiek powodu kogokolwiek, daje swobodę zrzeszania się i wyrażania swoich poglądów. Koreluje z nią  zasada podziału władz na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, od siebie niezależnych i wzajemnie nie podporządkowanych.

Państwo demokratyczne to państwo prawa. Istnieje wówczas, gdy organizacja i działanie władzy publicznej oparte są na prawie, prawo stoi ponad władzą, funkcjonują struktury kontrolujące władzę, w tym niezależne sądownictwo.  Ustrój państwa określa konstytucja. W państwie decyduje większość wybierająca swoich przedstawicieli w cyklicznych, wolnych i tajnych wyborach. Ale jednocześnie rządy większości nie mogą naruszać praw mniejszości.

To co dziś się w naszej Ojczyźnie kochanej wyprawia, to dokładne zaprzeczenie tych zasad. I tylko absolutnie naiwny albo zaślepiony tego nie dostrzega. I aż trudno uwierzyć, że ta pełzająca w kierunku zniewolenia narodu zmiana ustroju ma aż tak duże poparcie zniewalanych. Wystarczyło 30 lat, by Polacy zapomnieli o czasach słusznie minionych i znowu dali się omotać w kłamstwa i obietnice. Po drugiej wojnie światowej najskuteczniejszą bronią komunistów okazała się reforma rolna i likwidacja bezrobocia. Dziś wystarczyło rozdawnictwo zapasów z czasu boomu gospodarczego, wsparte retoryką nienawiści i zawiści.

Ongiś straszono nas zgniłym Zachodem. Tworzono obraz wroga kułaka i prywaciarza.
Dziś straszy się Tuskiem i wysyła sygnały, że z tej Unii to w rzeczywistości niewiele mamy. 
To właściwie Unia nam powinna być wdzięczna. Ongiś ciężką pracę odbudowującego powojenne zgliszcza narodu propaganda przekuwała w sukces jedynie słusznej partii, teraz propaganda rządowych mediów wbija nam, że wszystko zawdzięczamy też jedynie słusznej partii. Ongiś krzyczano na wiecach Wiesław, Wiesław, dziś słyszymy Jarosław, Jarosław. Mechanizmy otumaniania nie zmieniają się, tylko doskonalą.
Wszystko po to, byśmy zatańczyli chocholi taniec.

Nie oszukujmy się, „zwykły poseł” z Nowogrodzkiej sprawuje dziś niepodzielną władzę. Konstytucja przywoływana jest tylko wówczas, gdy jest potrzebna i w sposób w jaki jest potrzebna. Każdy aparatczyk i partyjny działacz tzw. Zjednoczonej Prawicy powtarza jak mantrę, że wybory prezydenta są konstytucyjną koniecznością. Bez nich zapanuje chaos i anarchia.  I musi się to odbyć niezależnie od panującej pandemii i sytuacji nadzwyczajnej. Innej możliwości nie ma. A za nimi kłamstwo to powtarzają wierni zwolennicy.

Tymczasem Konstytucja, która perfidii aktualnej władzy niestety nie przewidziała, na taką sytuację jak dziś rozwiązania podała na tacy w art. 228.7. Wystarczy ogłosić stan klęski żywiołowej, który widać i czuć dotkliwie. Wybory zostają odłożone na 90 dni po zakończeniu stanu nadzwyczajnego, jest czas na kampanię wyborczą i bezpieczne głosowanie pod nadzorem PKW, a nie partyjnych aparatczyków. PiS jednak, wprowadzając rygory większe niż pozwalałby na to stan nadzwyczajny, nie chce zastosować konstytucyjnego prawa. Dlaczego? Wydaje się, że tylko z jednego powodu. Po zakończeniu pandemii szanse obecnego prezydenta na reelekcję zdecydowanie zmaleją.

Co ciekawe, nie ma zagrożenia ciągłości władzy państwowej, nawet gdy stan nadzwyczajny nie zostanie wprowadzony i Duda zakończy swą kadencję. Konstytucja przewidziała i taką sytuację  w art. 128 i 131. Wówczas rolę prezydenta przejmuje z mocy prawa marszałek Sejmu. Dla PiS nic się nie zmienia: „swego” człowieka zastępuje „swój”. Ale wybory się opóźniają i szanse Dudy maleją. A  jest on jako prezydent potrzebny niezmiernie. Bo jaki inny wesprze prezesa Kaczyńskiego w żmudnym procesie zmiany ustroju naszego kraju bez zmiany Konstytucji? Kto inny bez mrugnięcia okiem podpisze każdą niekonstytucyjną ustawę? A tylko wówczas ma szansę powstać demokracja na naszą, polską modłę. Polska demokracja narodowa. Z jedną słuszną partią i niezłomnym przywódcą narodu.

I stanie się tak, o ile szybko i w czas strachu przed wirusem, uda się przeprowadzić głosowanie. Nawet byle jak. Nawet na ulotkach, udających karty wyborcze.

To będzie ostatni akt chocholego tańca Polaków.
Zgodnie z wolą narodu dokona się to, czego ten naród nie chce.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments