Afera hejtowa w Ministerstwie Sprawiedliwości, wbrew zapowiedziom premiera Morawieckiego, nie zakończyła się zdymisjonowaniem wiceministra i wyrzuceniem z resortu kolejnego urzędnika. Trwa, a nawet się rozwija. Pojawiają się nowe nazwiska, a zbliżające się wybory wzmagają emocje. PiS próbuje ratować reputację odwróceniem narracji: to nie jest afera w rządzie tylko kłótnia kolesi sędziów. Proszę, jakie to podlece! Równocześnie odgrzewa stare kotlety: poprzednicy to dopiero przekrętasy. A to? To tylko przypadek.
Pójdźmy tropem przypadku, a raczej „przypadków”, jako że napędzanie trolli przez rządowych urzędników wydaje się być zwieńczeniem szeregu „przypadków”, wpisujących się w „dobrą zmianę” w wymiarze sprawiedliwości. A do tego widzianych z poziomu szarego obywatela, który uwierzył (albo nie) w wyborcze zapewnienia: będzie lepiej, będzie sprawiedliwiej, przywrócimy wartości moralne, nie będzie lepszych i gorszych, każdy będzie traktowany tak samo. Będzie prawo i sprawiedliwość.
Lenin twierdził, że najważniejsze są kadry. Po przewrocie zwanym „rewolucją październikową”, dokonanym pod chwytliwymi i szczytnymi hasłami „wyzwolenia mas spod ucisku klasy panującej” porozdawał masom ziemię (na kilka lat), a na czele guberni i co ważniejszych instytucji postawił swoich ludzi. Kadry uzupełnił wybranymi członkami starych struktur. Z czasem okazało się, że „swoi” z władzą zadzierali, a karierowicze gorliwością rywalizowali o władzy przychylność. Pierwszych trzeba się było pozbyć, drugich gwardią najbliższą uczyniono. Chociaż czujne służby wierność sprawdzały, o czym każdy z „wiernych” doskonale wiedział, więc tym bardziej się starał. Czasami taki przesadzał i stawał się ofiarą. Ale jak ładnie brzmiało, gdy ofiara składała samokrytykę i głosiła przed rozstrzelaniem pochwałę rewolucji.
Jarosław Kaczyński, mózg i szef, trwającej dziś w Polsce „rewolucji” już dawno pozbył się tych, którzy mieli nieco inne od niego widzenie świata. Pozostają ci, dla których „przekaz dnia” jest ewangelią. Zdradzający wahania, jak senator Aleksander Bobko, są żegnani po cichu. Nie dostają miejsca na listach wyborczych. Zwykły poseł rządzi krajem niczym w czasach II RP Józef Piłsudski, jego idol. Sam Kaczyński zdaje się kierować naukami wyniesionymi z seminariów innego idola, promotora jego pracy doktorskiej prof. Ehrlicha, który przedkładał prymat potrzeb politycznych nad skostniałym prawem. Kaczyński próbuje dziś przeciąć coś co już samo zwiędło, pępowinę komunizmu. Uważa, że wszystkie struktury państwa są skażone komunizmem, więc trzeba je przebudować. Uzgodnienia okrągłego stołu, w którym zresztą uczestniczył i dzięki któremu nie doszło do rozlewu krwi, są dziś dla niego zgniłym kompromisem.
Niestety, ten – jak sam się określił – „ostatni samotny rewolucjonista” nie ma zdolności kompromisu. Jak to rewolucjonista: wie jak, i umie, burzyć. Gorzej z budowaniem. Bo też kiepsko z kadrami. Umiejący słuchać i powtarzać, mają jednak kłopoty z konstruktywnym myśleniem. Wykonują rozkazy. Jak najdokładniej. Zwłaszcza najemnicy, którzy wcześniej w uniformach innych barw służyli.
Czy wieś jakąkolwiek da się przebudować bez uzgodnienia z mieszkańcami? Bez ich zgody? Demokrata będzie próbował przekonywać, a jak się nie da – zrezygnuje. Rewolucjonista dążył będzie do realizacji celów nawet wysiedlając mieszkańców siłą. Z małą wsią sobie poradzi. A z całym krajem?
Nie mając możliwości przebudowy na drodze pokojowej, bez większości konstytucyjnej w Sejmie, lider PiS podjął działania zmiany ustroju bez zmiany konstytucji, siłą większości w parlamencie. W Konstytucji ujęte zostały tylko normy. Ustawy normy te dookreślają. I to ustawy kształtują nasze życie, a zgodność ustaw z Konstytucją ocenia Trybunał Konstytucyjny, czyli sędziowie o dużym doświadczeniu zawodowym i życiowym. Ze stażem, który potęgował ich niezależność. Zastąpienie tych sędziów ludźmi miejscu ludzi zależnymi od władzy, dawało szanse dokonania zmian ustrojowych. Dziś każda ustawa podjęta przez obecny Sejm jest „zgodna” z Konstytucją, nawet literalnie z Konstytucją sprzeczna. Ale to pewnie przypadek.
Z trybunałem poszło łatwo. Kilku sędziów weszło w wiek emerytalny, a sejm z przewagą PO – PSL dał ciała, naginając przepisy. Nagięcie przepisów przez PiS było już tylko następstwem. Gorzej z sędziami sądów powszechnych. W Polsce mamy ich około 10 tysięcy. To cała armia. Do tego indywidualiści, przyzwyczajeni przez ćwierć wieku do niezawisłości. Co gorzej, po pierwszych zmianach ustaw, stowarzyszenia sędziów przypomniały głośno, że dla sędziów ostateczną normą prawną jest Konstytucja i mogą orzekać w oparciu o jej przepisy.
Jak zatem zdyscyplinować sędziów? Zadanie to przypadło Ministrowi Sprawiedliwości i Prokuratorowi Generalnemu w jednej osobie. Dzięki połączeniu funkcji i obdarzeniu go szeregiem uprawnień nadzorczych, uzyskał on władze większą niż minister z czasów PRL. Może ingerować w każde śledztwo prokuratorskie, zmieniać prokuratorów prowadzących śledztwo i ingerować w śledztwa, przenosić śledztwa. Ma też nadzór nad inwigilacją korespondencji obywateli w internecie oraz jest szefem pionu śledczego IPN. A przy tym nadzoruje sądy. Podlegają mu też sprawy kadrowe w prokuraturze i sądach. Także, co oczywiste, w Ministerstwie Sprawiedliwości. Nic istotnego w resorcie i podległych mu instytucjach nie może się wydarzyć bez jego wiedzy. Przypadek więc mógł tylko zadziałać, że nic nie wiedział o działaniach wiceministra i o zawartości trzymanych od marcu w katowickiej prokuraturze regionalnej nośników z urzędniczym hejtowaniem i nazwiskami podwładnych.
W krajach o utrwalonej demokracji korpus urzędników służby państwowej stanowi trzon aparatu wykonawczego zarządzania państwem. Dba o ciągłość realizacji zadań, mimo wymiany władzy politycznej. Zmieniają się prezydenci, premierzy i ministrowie. Zmieniają się politycy, fachowcy trwają i chronią polityków przed popełnianiem gaf, błędów i głupot. U nas też rozpoczęto tworzenie apolitycznych kadr urzędników państwowych. Ale rewolucjoniści z PiS uznali, że owa apolityczność jest pozorna, a wspomniane kadry mają tylko utrwalić władzę starych elit. Korpus tej służby rozwiązano, konkursy na stanowiska urzędnicze faktycznie zlikwidowano. Do pracy w urzędach zaczęto przyjmować z polecenia. Swoich. Nie rzadko (nie)przypadkowych karierowiczów.
Czy takich też dobrał sobie do współpracy minister Ziobro? Nie mnie sądzić. Nie sądzę jednak, by pan Piebiak został jego najbliższym współpracownikiem z przypadku. I nie sądzę, by równie przypadkowo tenże minister polecił mu zastępstwo w sprawach kadrowych w z dostępem do teczek personalnych sędziów. A na koniec, chyba też nieprzypadkowo uczynił go szefem ministerialnego Zespołu ds. Etyki (sic!!!) i Postępowań Dyscyplinarnych Sędziów. Dodam, że były już szef specgrupy ma na swoim koncie dyscyplinarkę. Ale też – co ciekawe – publikacje krytykujące zmiany w sądownictwie. No i KRS aż 35 razy odrzucała – po ocenie pracy sędziego – wnioski p. Piebiaka o awans.
To czy czystym przypadkiem było, że aż sześciu z dziewięciu członków tego zespołu nagrania rozmów łączą z organizacją i prowadzeniem hejtu wobec niepokornych (czyli niezdyscyplinowanych) sędziów, pozostawiam do oceny indywidualnej. Dodam tylko, że do zespołu zostali powołani pracownik i członkowie Krajowej Rady Sądowniczej. KRS to z założenia organ niezależny od ministra, który ma być (z założenia) rzecznikiem sędziów.
Gdy kadr nie ma, to kadry trzeba stworzyć. Tyle, że nie jest to łatwe. W wojsku nie da się kaprala awansować na generała, W cywilu jak widać – także na przykładzie ministerstwa sprawiedliwości – da się. Tyle, że kaprale wciśnięci w generalskie mundury nadal pozostają kapralami. Ale ze służalczą duszą i wątpliwymi morale.
Owe przypadki wydają się być nie przypadkowe. Jawią się jako konsekwencja realizacji na siłę chybionej dziś idei naprawy państwa. Historia nie zawsze i nie każdego uczy. Ale to nie jest kwestią przypadku.
Włodzimierz Brodiuk