Czekanie na erupcję

Dawno nie pisałem, bo dwa zdarzenia, które każdego powinny zmusić do refleksji, mną wstrząsnęły na tyle, że mógłbym użyć zbyt mocnych słów, jakie refleksji nie przystoją. Musiałem ochłonąć. Kim trzeba być, by wejść do świątyni i z zimną krwią strzelać do kobiet i dzieci. Strzelać, by zabić. I kim trzeba być, by takiemu czynowi przyklaskiwać. Odpowiedzcie sobie sami. Człowiekiem? Ktoś powie: tak, człowiekiem, bo w świecie żywych istot tylko człowieka stać na takie okrucieństwo. Zwierze zabija, żeby przeżyć. Człowiek zaś potrafi zabić, dla samego zabijania, a potem jeszcze chwalić się swym czynem opatulonym w jakąś bezsensowną ideę. Bo jeżeli idea prowadzi do morderstw jest w swej istocie bezsensowna.

Historia nasza jest pełna okrucieństw wywołanych ideologią i w imię ideologii. Także w imię religii, wiary głoszącej przecież miłość, współczucie i wybaczenie. Bo wiarę też się wykorzystuje do realizacji celów wierze obcych. Wydawało się, że rozwój cywilizacji odesłał w głęboką przeszłość wojny religijne. Ale kocioł Bliskiego Wschodu dziś nadal, a wcześniej Bałkany, pokazuje, że religijny motyw „sprawdza się”.

Wróćmy do wstrząsu. W spokojnej liberalnej Nowej Zelandii do meczetów weszli mordercy i w imię „powstrzymywania islamu” otworzyli ogień do modlących się bezbronnych ludzi. Zginęło 50 osób, wielu odniosło rany. Szok przeżyła nie tylko Nowa Zelandia. Inspiratorem był cudzoziemiec, Australijczyk, opętany nienawiścią. Tak, nienawiścią. Bowiem u podłoża takich czynów leży nienawiść.

Wydawałoby się, że taki czyn spotka się z powszechnym potępieniem. Myliłem się. Oto na polskich portalach, ukazały się teksty i wpisy nie tylko tę masakrę usprawiedliwiające, ale wręcz pochwalające. Były to głównie portale określające się mianem prawicowych. Czy jednak rzeczywiście prawicowe? Nie sądzę. Prawicowość poglądów nie jest tożsama z nienawiścią i pogardą, które te teksty i wpisy ujawniały. Dziwić może tylko, że w ogóle takie szerzące nienawiść głosy i poglądy rozlewają się coraz szerzej. I są tolerowane. Ponoć, w imię wolności słowa. W rzeczywistości z politycznych kalkulacji sprawujących władzę.

Okazuje się, że dziś nadal na nasze polityczne wybory większy wpływ mają emocje niż fakty i programy. Rozumie to doskonale na przykład Jarosław Kaczyński, który na podziałach buduje siłę swej partii. Problem w tym, że emocje są jak dźwięki w muzycznej kakofonii – żeby dźwięk się przebił musi być coraz donioślejszy. Emocje więc stale trzeba podgrzewać i w końcu ognia nie starcza, a z boku rozrasta znacznie ostrzejszy w retoryce i czynach margines.

No cóż. Jeżeli takie pełne „miłości inaczej” hasła jak „raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” prowadzą do ministerialnych foteli, to czemu bardziej radykalne „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” nie może sadowić na fotelu wiceministra. Całkiem nie powinno dziwić też, że symboliczne wieszanie europosłów wiedzie do posady w sądzie. I za normalne w naszej „nienormalnej normalności” należy uznać, że wyciszenie obrzucania się przez polityków epitetami, po takiej tragedii jak zabójstwo prezydenta Gdańska, jest kilkudniowe. A mowa nienawiści znowu kopie rowy podziałów pod wyborcze potrzeby. I słupki poparcia.

Historia już nie uczy, ale gdyby po jej nauki sięgnąć, to można by się dowiedzieć, że tolerowany margines potrafi zdobyć władzę, a zamiatany pod dywan powala zamiatającego. Przekonał się o tym Kościół w Irlandii, ale nasi hierarchowie nauki z tego nie czerpią. I tu czas na drugie zdarzenie, czyli konferencję prasową w sprawie pedofilii wśród kleru. Dowiedziałem się, że problem jest marginalny, że rozdmuchują go siły wrogie Kościołowi, że „zero tolerancji dla pedofilii” to jak zagłada Żydów i sowieckie gułagi. Dwaj hierarchowie stający na czele episkopatu Polski wyrazili też chrześcijańską potrzebę miłosierdzia dla sprawców, przy czym nieopatrznie (mam nadzieję) wytknęli natychmiast winę wprowadzających do szkół programy „seksualizacji” dzieci. Zabrzmiało to tak jakby „zły dotyk” wybaczali, a nauczanie dzieci jak się przed tym „złym dotykiem” bronić – potępiali.

Gdyby uznać, że głos obu biskupów jest głosem całego polskiego Kościoła, to Irlandia na horyzoncie. Na szczęście całkiem odmiennym tonem, chociaż dość konserwatywnym, wypowiadał się Prymas Polski. Mam nadzieję, że to jego głos będzie coraz silniejszy. Chociaż nie sądzę, by Kościół sam się z tego „marginesu” oczyścił. Powinno mu w tym pomóc państwo, ale czy nasze władze na to stać? Zwłaszcza obecne. Chociaż opozycyjne partie też spolegliwość wobec duchowieństwa wykazują w nadmiarze.

W tych zdarzeniach, w opowiadaniu o nich i komentowaniu uderzyło mnie jeszcze jedno: królujący w polityce język nienawiści i język kościelnych hierarchów „wybaczający” przestępcom i pouczający wiernych ma ten sam styl. Dzieli. Na naszych i tych obcych. Naszych, czyli dobrych, chociaż grzesznych i złych – bo nas nie słuchających i krytykujących. I na pewno mających ukryte intencje. Oczywiście, złe.

Rozeznanie, gdzie jest dobro, a gdzie zło wymaga czasu. Im dłużej trwa, tym jest gwałtowniejsze. Jak erupcja wulkanu, gdy lawa ma trudności ze znalezieniem ujścia.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments