Bezkarna nienawiść

Obojętne czy morderca prezydenta Pawła Adamowicza jest czy nie jest niepoczytalny, do czynu pchnęła go atmosfera nienawiści, którą umiejętnie podsyca się dla osiągania politycznych celów. Symbolicznym wymiarem tej tragedii jest to, że ofiarą zgody na nienawiść padł człowiek próbujący, nie tylko w swoim mieście, tworzyć atmosferę wspólnoty i porozumienia przeciwieństw. Czy właśnie dlatego zginął? Że stał się wrogiem waśni? Co znamienne rykoszet mordu trafił w jeszcze jednego wroga nienawiści, w twórcę największej akcji jednoczącej Polaków – Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w Jurka Owsiaka, który też był celem wieloletniego hejtu. Dziś od nas, zwykłych ludzi, wcale nie od polityków, zależy czy pozwolimy się złu panoszyć.

Teraz nagle media donoszą o zatrzymaniach hejterów grożących prezydentom innych miast, a nawet o zatrzymaniu 72-letniego emeryta, który wyraził obawę o to czy coś nie grozi prezydentowi Polski. Nadgorliwość zawsze próbuje przykryć wcześniejszą bezczynność. Bo czy nie wystawiano wcześniej aktów zgonu, nie wieszano portretów polityków na szubienicach, nie pomawiano, nie obrażano, nie grożono? Ba, nie łamano rąk protestującym kobietom stającym na drodze neofaszystów? Wcześniej, to było tylko „WYRAŻANIEM OPINII” albo „WYRAŻANIEM NIEZADOWOLENIA”. Hejty królowały na wszystkich portalach. Nienawiść, podkreślam podsycana przez polityków, rosła. I nieistotne jest, która strona politycznego sporu była bardziej w tym podsycaniu aktywna. Żadna nie protestowała, a jedynie obarczała winą przeciwnika, co emocje i podziały utrwalało.

Atmosfera nienawiści i pogardy rosła latami. Czołowi politycy grali na tym instrumencie z coraz większą bezczelnością, bo udało się ludzi podzielić i utrzymanie tego podziałuwymagało coraz mocniejszych tonów. Co można wysoko, można i niżej. W powiecie, mieście i gminie nad „kochaj bliźniego swego” dominować poczęło „pluj na niego”. I to bezkarnie. Bo policja i prokuratura zaczęły wykazywać albo bojaźń albo podporządkowanie „górze” i olewały bardzo jasno sprecyzowane trzy artykuły Kodeksu Karnego nakazujące ścigać i zwalczać nienawiść: art. 256 i art. 257 KK oraz art. 119 KK. Nic tego nie usprawiedliwia. Także zmieniane przez polityków słownikowe znaczenie językowych pojęć. A także zasłanianie się wolnością wypowiedzi. Tę granicę przekracza bowiem każdy, kto znieważa, pogardza i poniża drugiego człowieka.

Przez lata działalności publicznej wielokrotnie byłem podmiotem hejtu. Obrzucano mnie epitetami, rozsiewano obelżywe plotki i kłamstwa, próbowano poniżać i znieważać. Najczęściej w okresach kampanii wyborczych, ale także w czasie sprawowania urzędu starosty. Wykorzystywano w tym celu ulotki, „gazetki”, Internet. Nękano, inwigilowano i próbowano zastraszyć. Dlaczego? Mam wszelkie podstawy sądzić, że u podstaw owej lawiny obelg i pomówień leży fakt, że nigdy nie ułożyłem się z ostródzką „elitą”. Nie wszedłem w układ znajomości, wspólnoty interesów i kolesiostwa. Nie „pomagałem” i pewnie musiałem swymi decyzjami w interesach przeszkadzać. Nawet nieświadomie.

W samorządach działałem 24 lata, słowami nienawiści raczono mnie prawie 20 lat. I – mniej bezczelnie – to trwa. Nie zniknęła pełna jadu strona internetowa, z fałszywkami. Zresztą nie tylko na mój temat. Ale cóż, strona anonimowa, sprawców nie można(?) znaleźć. Chociaż ich znam.

Przez długi czas jeździł za mną zgrywający się na dziennikarza śledczego hejter, fotografował mnie w sytuacjach prywatnych, publikował te zdjęcia, opatrywał je nieprawdziwymi i szyderczymi podpisami. Ale było to przecież „znikoma szkodliwość społeczna”, a osoba publiczna powinna być odporna na takie szykany.

Zachowałem paszkwil z kampanii wyborczej 2014 r. udający „Gazetę Ostródzką”, którą miasto zostało zasypane, a w której pomówieniami oberwał także Wojciech Gudaczewski i Olgierd Dąbrowski. Rozrzucający zostali na gorącym uczynku złapani, zidentyfikowano także zleceniodawcę. I co? Nic. Sprawa została umorzona, chociaż winnych poszkodowani dostarczyli na widelcu.

Hejterzy szczególnie rozszaleli się w atakach na mnie po uruchomieniu portalu ostrodaonline.pl. Forum dyskusyjne tego portalu miało ambitny cel wywołać dyskusję o sprawach lokalnych zwłaszcza.   Wbrew chyba pomysłodawcom stało się także ujściem nienawiści hejterów ukrywających się pod nickami takimi jak „hrywna”, „jaś wędrowniczek”, „miś polarny”, „motocykl”. Moderator obelgi i pomówienia akceptował jako „wymianę poglądów”. Policja nawet ustaliła adresy IP komputerów, ich lokalizację i właścicieli, ale sprawę, a jakby inaczej, umorzyła. Bo przecież z komputerów tych mogli korzystać nie tylko właściciele, więc twardych dowodów brak.

Nazwiska panów hejterów, ale także autorów i inspiratorów pomówień, obelg, tego wieloletniego plucia – znam. Co ciekawe pełnili oni lub pełnią nadal funkcje publiczne, a te wszak są (a może raczej powinny być?) funkcjami zaufania społecznego. Gdyby takich jak wspomniane spraw nie umarzano, gdyby organy ścigania potraktowały je zgodnie z ich społecznym znaczeniem i kodeksem karnym, to ludzie ci nie mogli by pełnić funkcji zaufania społecznego. I nie powinni.

Te liczne umorzenia postępowań, oceny typu „czyn nie nosi znamion czynu zabronionego” też przyczyniły się w jakiś stopniu do zbrodni w Gdańsku. Gruntowały atmosferę bezkarności siewców nienawiści. I obawę przed dochodzeniem swych praw, tych których ta nienawiść dotykała.

17 stycznia 2007 roku przed moim domem zaparkował czarny Volswagen Golf. Nikt z niego nie wysiadał. Żona się zaniepokoiła, więc wyszedłem sprawdzić co jest grane. W środku siedziało kilku osiłków. Gdy się zbliżyłem „strzelili” do mnie z ułożonych na kształt pistoletu dłoni i wolno odjechali. To była tylko próba zastraszenia człowieka spoza układu, który komuś pobruździł. Taka sobie „niska szkodliwość społeczna”.

Bezkarnej nienawiści doświadcza nadal wielu samorządowców. Na szczęście nie tak tragicznie jak prezydent Gdańska.

Włodzimierz Brodiuk

 

Comments

comments