Kłopot, którego nie mam

Debata to rodzaj wymiany poglądów na określony temat, zakładający prezentację przeciwstawnych stanowisk i argumentów, służąca pokonaniu adwersarza i przekonaniu słuchaczy do swoich racji. W tym sensie w kampanii samorządowej w Ostródzie żadnej debaty nie było, a kandydaci odpowiadali jedynie na pytania. Podobnie było w miniony piątek w Meloradio, gdzie na pytania Ostródzian odpowiadali Dąbrowski z Kowalskim.

O ile przed pierwszą turą wyborów, w odpowiedziach na pytania w NOS portalu, zdecydowanie korzystniej, przy odczytującym swe kwestie z kartki Kowalskim, wypadł Dąbrowski, to przy kawie w Meloradio obaj wypadli równie blado, praktycznie się nie różniąc. Do klasycznej wymiany poglądów już prawdopodobnie nie dojdzie. Jak więc wybrać między obu kandydatami?

Kowalski wybrał drogę najprostszą: dogadania się z pozostałymi kandydatami i uzyskania od nich poparcia swej kandydatury. Wybraniec PO liczy na to, że dzięki temu uzyska poparcie wyborców kandydatów, którzy odpadli w I turze. W przypadku sympatyków jakiejś partii ma to uzasadnienie, jako że idą oni w większości za sugestiami swych liderów. Tyle, że poza PO mieliśmy w Ostródzie tylko jednego kandydata z partyjnego komitetu, a raczej wątpię by wyborcy PiS poparli kandydata PO. Także ci, którzy głosowali na kandydata Dobra Wspólnego. Tym bardziej, że zdają sobie sprawę z toczącej się między obu partiami rywalizacji, której wyrazem jest m.in. liczba partyjnych radnych, wójtów i burmistrzów.

Czy głosujący na kandydatów bezpartyjnych wesprą ich polityczno-personalne „transakcje” i zagłosują z ich wolą – jest  zagadką. Na pewno większość z nich jednak najpierw dokona swojej osobistej oceny pretendentów do stanowiska burmistrza Ostródy. Ja już zdecydowałem. Nie zawierając żadnego układu ani z Dąbrowskim ani z Kowalskim.

Wybór, którego dokonamy 21 kwietnia, to wybór między przyszłością a tym co mamy od lat; między poszukiwaniem sposobu na miasto otwarte na ludzi, a utrwalaniem podziału na tych co mogą i tych co tylko muszą; między szansą na odnowę a betonowaniem powiązań rodzinnych i  biznesowych układów.

Jednego z kandydatów znam bardzo dobrze. Od lat. Jego sztab lansuje go jako doświadczonego samorządowca, nie wspierając tego lansu żadnymi osiągnięciami. Bo „być” nie oznacza automatycznie ani doświadczenia ani – niestety – umiejętności. O „osiągnięciach” kandydat wspominać nie będę, bo błędy to rzecz ludzka. W mojej ocenie nie stać go na samodzielne decyzje, ale na realizatora się nadaje. Jest częścią nieformalnej struktury, która „dba” o Ostródę od lat. Z kiepskim skutkiem.

Drugiego mogę oceniać głównie po jego działaniu w kampanii wyborczej. I – chociaż stara się nikogo nie urazić, co upodabnia go do innych kandydatów – to jednak pokazuje odmienny sposób myślenia o mieście i ludziach. Bardziej młodzieńczy, ale niekoniecznie ufny. Widać, że będzie szukał porozumienia i dialogu, ale – tak sądzę – na tym nie poprzestanie. Bezpośredniością wzbudza zaufanie i ma entuzjazm młodości. Daje szanse na zmiany i rozwój, bo jest nadal na początku samorządowej kariery i tkwi w nim chęć wykazania się, zdobywania, a nie uwicia sobie przedemerytalnego ciepłego gniazdka.

To moja osobista analiza. Kłopotu z wyborem już nie mam.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments