Proszę, pomóż mi umrzeć!

W izraelskiej Hajfie jedna ze szkół wprowadziła kary finansowe dla rodziców za opóźnione odbieranie dzieci.  Efektem kary było podwojenie się liczby rodziców spóźniających się z odbiorem dzieci. Co gorzej stan ten utrzymywał się także po zniesieniu kar. Powody spóźnień rodziców były w dużej mierze od nich niezależne, a dodatkowo szkoła nie skonsultowała z nimi swej decyzji i nie poprzedziła jej akcja uświadamiająca.

W tym przypadku potwierdziła się znana od stuleci prawidłowość: decyzje bez społecznej akceptacji są decyzjami chybionymi. Doświadczenia rozwoju naszej cywilizacji dowodzą zaś, że nieskuteczność decyzji prowadzi często do wymuszania ich stosowania karami, a nieskuteczność kar do ich zaostrzania. To prosta droga do represji. Częsta w państwach autokratycznych i dyktaturach. W państwach demokratycznych władza kształtuje prawo w porozumieniu ze społeczeństwem, odwołując się nierzadko do jego decyzji w drodze referendum.

W Polsce powoli zapominamy o czasach słusznie minionych, w których prawo służyło interesowi władzy. Dziś również narzuca się je arbitralnie, wbrew większości obywateli, a represyjność prawa ma wymusić jego akceptację. Nawet w słusznych sprawach budzi i będzie budziło to  sprzeciw. Represje będą ten sprzeciw tylko potęgowały. A „marchewki” socjalne podrzucane dla uspokojenia to emerytom, to rolnikom, to górnikom, z czasem przestaną działać. Szczególnie, gdy ich efekty niweluje się wzniecaniem ustawicznych konfliktów.

Dziś na ulice wyszli rolnicy, kobiety, przedsiębiorcy, antyszczepionkowcy, młodzież. Mimo pandemii i policyjno-prokuratorskich represji. Z różnych powodów. Jedni ze względu na błędne ich zdaniem decyzje anty-epidemiczne, drudzy z powodów ekonomicznych. Ale chyba największy wstrząs wywołany został wprowadzeniem przez Trybunał Konstytucyjny  zakazu aborcji z przesłanek embrio-patologicznych, w sytuacji gdy 80 proc. obywateli opowiada się za utrzymaniem wypracowanego 27 lat temu kompromisu między zwolennikami całkowitego zakazu aborcji i jej dopuszczalności na życzenie.

Dla osiągnięcia doraźnych celów politycznych rządzący odmrozili (po dwóch latach) wniosek aż ponad 100 posłów PiS i Konfederacji o zakazanie aborcji. Nie bawiąc się w niuanse formalnego nazewnictwa o to bowiem wnioskodawcom chodziło. Żeby to Trybunał magister Przyłębskiej, a nie oni sami – a mają przecież większość w parlamencie i potrafią uchwalić ustawy w jedną noc – wprowadzili polskie kobiety, przepraszam, polskie rodziny do piekła. Tylko dwóch sędziów tego, wpisanego w aparat polityczny władzy,  organu miało odwagę wyrazić odrębne zdanie. Tylko jeden, sędzia Leon Kieres, wskazał na to, że normy moralne nie można w tym przypadku zastąpić normami prawnymi, a podjęcie jednoznacznego rozstrzygnięcia narusza kilka innych artykułów Konstytucji. Ponadto Państwo nie powinno represjonować ludzi, w stosunku do których samo nie wywiązuje się z konstytucyjnych obowiązków.

Słuchający polityków władzy, oglądający TVP czy czytający prawicowe portale, a przy tym konserwatywny katolik, może czuć zdumienie społeczną reakcją i oburzeniem. Przecież to tylko zakaz aborcji z powodu wad płodu. To ma ratować życie nienarodzonych. Nic bardziej mylnego. Jest zwyczajnie okłamywany już samym określeniem używanym przez tych polityków i ich media: zakaz aborcji eugenicznej. A cóż to takiego? Eugenika to pojęcie wymyślone w XIX wieku przez kuzyna Darwina na określenie selektywnego rozmnażania zwierząt oraz ludzi w celu ulepszenia gatunków z pokolenia na pokolenie w drodze eliminacji niekorzystnych cech genetycznych. Hitlerowcy usprawiedliwiali eugeniką mordowanie niepełnosprawnych psychicznie i obcych rasowo, by nie przekazywali swych „złych” genów dzieciom.

Aborcja z przesłanek embrio-patologicznych nie jest aborcją eugeniczną z jednej przyczyny: usuwany płód nigdy nie mógłby przekazać genów swemu potomstwu, bo na potomstwo nie ma szans. Z kilku powodów: obumarł by w łonie matki, dziecko urodziło by się martwe (często bezkształtne), pozbawione organów przeżyłoby w męczarniach kilka godzin, dni, czasem miesięcy. Cały czas w niewyobrażalnych dla tak małego organizmu bólach albo faszerowane środkami znieczulającymi.

Aktywiści pro-life o tym nie mówią. Argumentem są dla nich dzieci z zespołem Downa. I to tylko z przypadkami lekkimi, które przy odpowiedniej opiece i troskliwym wychowaniu potrafią funkcjonować samodzielnie, a nawet zakładać rodziny. To cieszy i jest budujące. W ciężkich jednak przypadkach dzieci takie, podatne na choroby i bez kontaktu ze światem zewnętrznym, nie dożywają pełnoletności.

Jesteśmy narodem bardzo podatnym na emocje. Dlatego wciska nam się głupoty o aborcji eugenicznej, o selekcji, zabijaniu nienarodzonych. Okłamuje się nas. Jesteśmy narodem katolickim, więc znaczna część z nas uważa, że człowiek jest człowiekiem od chwili poczęcia, czyli od stadium komórkowego rozwoju. Bo tak naucza Kościół. Czy jednak ma rację? To kwestia wiary. Biologowie sprzeczają się czy o człowieku można mówić w okresie rozwoju przed-embrionalnego, embrionalnego czy dopiero po ukształtowaniu układu krwionośnego i nerwowego.

Czy to jest w ogóle istotne w momencie, gdy matka dowiaduje się, że jej noszone pod sercem oczekiwane dziecko nie ma główki? Lekarz mówi, że to acefalia. Ale musi pani urodzić, bo mnie prawo zakazuje usunąć płód. Tylko może skieruję panią do szpitala, bo jak płód obumrze przed porodem, to może wdać się zakażenie pani organizmu i zagrozić pani życiu. Oto, piekło kobiety, a raczej początek piekła. Będzie trwało kilka miesięcy, a potem jeszcze długie lata.

Co byś czuł polityku mówiący z pogardą o protestujących kobietach, gdybyś usłyszał, że twoje oczekiwane dziecko ma prawdopodobnie zespół Patau.  Pewnie nie urodzi się żywe, a jak urodzi, będzie cierpiało okropne bóle. Przez kilka miesięcy. Zanim umrze. Gdyby te skazane na cierpienie i rychłą śmierć nienarodzone dziecko, które w tym czasie jest jeszcze nieukształtowanym płodem, mogło przesłać ci jakąś wiadomość, to brzmiałaby pewnie jak SOS: proszę, nie daj mi cierpieć, pomóż mi umrzeć!

W Europie tylko w Polsce i na Malcie obowiązuje dziś tak restrykcyjne prawo antyaborcyjne. W Irlandii pękło po referendum w wyniku wzburzenia społeczeństwa po śmierci ciężarnej kobiety, której nie usunięto martwego płodu. Bo powinna urodzić. Zmarła w wyniku zakażenia. Nie pierwsza, ale to przelało czarę.
Po referendum dopuszczalna jest w Irlandii nie tylko aborcja, także związki partnerskie gejów i lesbijek.

Włodzimierz Brodiuk

Comments

comments