Jeszcze nie mamy…

Mimo widocznych zakusów władzy na podporządkowanie sobie wszystkich mechanizmów gwarantujących wolność obywateli, co wyraźnie wskazuje na wizje przywrócenia modelu demokracji, która demokracją była wyłącznie z nazwy, specjalnie nie przejmowałem się. Wydawało mi się, że tak mocno doświadczony zniewoleniem naród potrafi w pewnym momencie powiedzieć DOŚĆ. Ale z biegiem czasu coraz bardziej powątpiewałem w wartość tego doświadczenia, aż wreszcie, zacząłem się obawiać, że historyczne jest nie wystarczające i dopiero nowe zniewolenie stać się może bodźcem do pobudki. Oby nie przyszła zbyt późno. Bo im później tym boleśniej być może.

Podporządkowywanie władzy wykonawczej sądów nie wzbudziło zaniepokojenia większości Polaków. Po części dlatego, że ta większość nie rozumie znaczenia Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa, a przede wszystkim nie ma z nimi do czynienia. No i trafia do nich hasło, że mają im, czyli obywatelom, zapewnić sprawiedliwe sądy, które przecież dla każdego, kto w sądzie przegra, są niesprawiedliwe. Spore grono moich znajomych z zadowoleniem też przyjęło „bat na sędziów” w postaci różnych ciał dyscyplinujących, nie zauważając, że ich skład jest dziwnie jednorodny i jednomyślny, a przy tym podporządkowany ministrowi sprawiedliwości.

Niektórych uspokajało, że nie udało się władzy podporządkować sobie Sądu Najwyższego. Zdali się nie zauważać, że jednak wprowadzono do SN zmiany strukturalne i stworzono wydziały całkowicie niezależne od prezesa SN, z sędziami wskazanymi przez władzę wykonawczą. Sorry, formalnie wybranymi przez parlament, ale zauważmy, że parlament to w dzisiejszym kształcie tylko narzędzie do realizacji decyzji, które zapadają na ul. Nowogrodzkiej. Ta maszynka do przegłosowywania partyjnych decyzji czasami zgłasza też przygotowywane w ministerialnych gabinetach ustawy. Wtedy, gdy rząd i partia, chce uniknąć rozgłosu i wymaganej procedurami debaty. Ustawa wchodzi na tak zwaną „szybką ścieżkę”, na końcu której jest gotowy do jej podpisania prezydent.

Mało kto z nas zauważył znaczenie wcześniejszego działania władzy: powrót do podporządkowania ministrowi sprawiedliwości prokuratury. Minister został z mocy zmienionego prawa Prokuratorem Generalnym. Polityk stanął na czele prokuratury, a uzależnione od władzy publiczne media „uświadamiały” nam, że dopiero teraz ten aparat przemocy stał się niezależny od polityki. I – co interesujące – znaczna część obywateli uważa, że tak jest! Na tej samej zasadzie TVP też jest bardzo miarodajna, bo jej szefem jest polityk z partii władzy – Kurski.

W carskiej Rosji, kraju dwóch kontynentów, rewolucję komunistyczną przeprowadziło podobno tylko 300 bolszewików. Tylu działaczy miała Wszechrosyjska Komunistyczna Partia Lenina i Trockiego. Wykorzystała powszechny bunt wobec feudalnej wówczas jeszcze władzy. I stanęła na czele tego buntu, wyczuwając lepiej od innych nastroje i je dodatkowo radykalizując, a przy tym obiecując ustrój powszechnej szczęśliwości. Narody carskiej Rosji poparły radykałów. Wolność trwała krótko. Jedne kajdany zastąpiły drugie, a gułagi – knut. Cara zaś Sekretarz Generalny. Obie tak odmienne figury łączyło jedno: byli samodzierżawcami.

Proszę się nie oburzać. Wcale nie zamierzam porównywać sytuacji dziś w Polsce do rewolucji bolszewickiej. Ani prezesa pewnej partii do wschodniego komunisty. Ale analogie pozostają. Zwłaszcza podstawowa: wykorzystanie niezadowolenia ludzi do ich…. ubezwłasnowolnienia. Mechanizm ten wykorzystywały wszystkie dyktatury, niezależnie jak dochodziły do władzy. Czy na drodze krwawej rewolucji, bezkrwawego przewrotu czy demokratycznego wyboru.

Pozostańmy na płaszczyźnie demokratycznego wyboru. Po dojściu do władzy każda zwycięska partia dąży do utrzymania władzy. Następuje zmiana rządu. Na szefów zależnych i – to należy podkreślić – realizujących politykę rządu struktur i instytucji powołuje swoich ludzi. To nawet logiczne, chociaż nie zawsze uzasadnione. Tak postępuje partia władzy uznająca zasady ustroju demokratycznego: trójpodział władzy (ustawodawcza, wykonawcza, sądownicza) i kontrolę władzy wykonawczej przez niezależne instytucje kontrolne (NIK, Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Dziecka itp.) oraz niezależne media. Partia uznająca wartości demokratyczne liczy się z porażką wyborczą, bo jest ona wpisana w ustrój.

Dziś partia władzy w Polsce uważa się za najbardziej demokratyczną w historii. Jej struktura jest wszak demokratyczna a do partyjnych organów może być wybrany każdy, o ile zostanie zaakceptowany przez prezesa. Starsi znają taką partię rządzącą naszą Ojczyzną w okresie PRL. Pierwszy sekretarz i Komitet Centralny decydowali o obsadzie wszystkich ważnych stanowisk w kraju. Zarówno w administracji, jak i w gospodarce, kulturze, a nawet w sporcie. I mieliśmy, a jakże demokrację. Demokrację – nomen omen – ludową, w której lud miał bardzo ważne zadanie. Miał i mógł władzę popierać. Dość znajomo więc zabrzmiała wskazówka udzielona wyborcy przez prezesa Kaczyńskiego w czasie kampanii do parlamentu europejskiego: „nie przeszkadzajcie i popierajcie.”

W czasie ostatniego ćwierć wieku mieliśmy u władzy różne partie i koalicje. O różnych barwach i rodowodach. Wszystkie mozolnie budowały demokrację. Żadna nie kwestionowała konstytucyjnego porządku i chociaż krytykowano samą Konstytucję, to jednak jej przestrzegano. Wydawało się, że demokratycznym strukturom nic nie grozi. I nic nie grozi wolności. A wystarczyło dać jednej partii sejmową większość, by okazało się po raz kolejny, że nic nie jest dane na zawsze. Że politykom nie wolno zawierzać swego losu, że należy utrzymać równowagę między władzą i opozycją. Bo tylko wtedy liczą się oni z wyborcą, czyli nami.

No cóż, miałem pisać o Dniach Ostródy. Udanemu powrocie do dobrej, a już zapomnianej zdawałoby się tradycji. I o tym, że po raz pierwszy władza miasta zdała sprawozdanie z poniesionych kosztów. Ale inna władza się przypomniała przypadkiem marszałka Kuchcińskiego, który mieniem państwa, czyli naszym, posługiwał się jak własnym i wykorzystywał do całkiem nie służbowych celów. I przypomniało mi się oburzenie premier Szydło, na krytykę przydzielania ministrom pokaźnych nagród po zaledwie roku urzędowania: „nam się to należy”. I pomyślałem sobie, że jak prywata rządzących wychodzi na jaw, to jeszcze nie mamy demokracji ludowej. Jeszcze.

 

Włodzimierz Brodiuk

 

Comments

comments