Fucha śmierdzącej ryby

W swoich felietonach i komentarzach staram się poruszać głównie sprawy związane z samorządem powiatowym czy czasami miejskim, sprawy, które dotykają pośrednio czy bezpośrednio naszych mieszkańców, które wpływają również na funkcjonowanie naszego miasta czy powiatu. Te kwestie były i są dla mnie bardzo ważne. Problemy dotyczące funkcjonowania państwa zostawiłem telewizji, radiu i internetowym portalom. Zasypują nas różnymi informacjami z różnych punktów widzenia aż nadto. Ale tym razem zrobię wyjątek.

I chociaż prawie wszystkie media o tym donoszą, kpiąc, krytykując lub broniąc, ja chciałbym spojrzeć na ten temat nieco inaczej. Spojrzeć na co? Ano, na (cytując jeden z tytułów) „Prezent od Marszałka Sejmu Kuchcińskiego na mikołajki. Po 13 tys. dla każdego wicemarszałka…..”. Ot, nic szczególnego. Przyzwyczajano przecież nas przez wiele lat do tego typu zdarzeń. Nie będę ich przytaczał, ale „prezenty”, w różnych formach, były praktykowane przez wszystkie opcje polityczne wielokrotnie i przez wiele lat.

Zastanowiło mnie jednak uzasadnienie tego prezentu. Za co te 13 tysięcy złotych? Ano „za trud prowadzenia obrad Sejmu w ciężkich warunkach”. Ciężkich? Może należy określić tym mianem awantury pomiędzy posłami w sali sejmowej? Może nocne posiedzenia? A może dach Sejmu się nagle otworzył i spadł deszcz lub śnieg? I biedni posłowie przysypiając marzli? A wicemarszałkowie marzli szczególnie? Może padły maszynki do głosowania i marszałkowie liczyli na palcach? Kawy chyba nie zabrakło?

Wyjaśnienie wicepremiera Morawieckiego: „posłowie bardzo ciężko pracują i im się po prostu należy” nadało zdarzeniu wymiar komiksu. No bo, jeżeli posłowie ciężko pracują, to jak określić pracę pielęgniarek, nauczycieli, strażaków, hutników, górników i widzianych z okna mego pokoju, mocujących się z budową w deszczu, błocie i mrozie, drogowców na trasie S7. Im się nie należy?

Czy im się nie należy chociażby wyższa kwota zwolnień podatkowych? Należy się. Premia? Należy się. Tylko z tego „należy się” nic nie wynika? Bo między posłem i robotnikiem jest drobna różnica. Robotnik pensji sobie nie ustala. Podobnie jak nauczyciel czy kierowca. Bierze tyle co dają albo nie bierze. Co innego ustalający prawo posłowie. Tu chyba się zagalopowałem, bowiem posłowie też są uzależnieni. Od partyjnej góry. To ci panie i panowie określają warunki gry. Obsadzają najwyższe funkcje sejmowe i rządowe posady. Dysponują publiczną kasą. I dają premie.

Za poprzednich rządów też były premie dla wicemarszałków Sejmu, a marszałek – w odróżnieniu od obecnego – zadbał także o siebie. Skończyło się skandalem i przekazaniem premii na cele społeczne. Podobnie skończy się przypadek dzisiejszy, co obdarowani – poza wicemarszałkiem Terleckim – już zapowiedzieli. Nie o przyjęcie nienależnej – nie tylko moim zdaniem – premii chodzi. Rzecz w łatwości szastania publicznym groszem przez osoby piastujące jedno z najważniejszych stanowisk w naszym państwie. I poszanowanie tego grosza, które wypracowuje właśnie robotnik na budowie drogi S7.

Powie ktoś: o co biega, o 70 tysięcy złotych? Kwota nie warta dyskusji. Może. A czyn? Jest kasa to ją podzielmy. Oczywiście, między swoich. Takie rozumowanie wydaje się być w gremiach władzy powszechne. Niezależnie od opcji. Kasę władza ma otwartą zawsze. Bezpośrednio lub pośrednio w postaci różnego rodzaju dobrze płatnych stanowisk czy funkcji.

Ludowe przysłowie głosi, że ryba psuje się od głowy . Państwo podobnie. I tak się zastanawiam: czy stać będzie kiedyś rządzących – z jakiej by opcji oni nie byli, na skorzystanie z mądrości tego przysłowia. I na przerwanie zaklętego kręgu „fuchy śmierdzącej ryby”. Bo takie zachowanie – niezależnie czym tłumaczone zawsze śmierdzieć będzie – to przyzwolenie na podobne działania w województwach, powiatach i gminach. I władza lokalna wzór bierze i naśladuje z gębą pełną frazesów o swej ciężkiej pracy, i naprawianiu wszystkiego. Ale czy owo naprawianie nie sprowadza się do brania kasy i wsadzania na stołki?

Dlatego też ważne jest, by w lokalnym społeczeństwie, tu na dole, w powiecie, w mieście czy na wsi o „śmierdzącej rybie” mówić. I pisać. Ujawniać smrodliwe przypadki. By móc oceniać tę lokalną władzę nie tylko ze sponsorowanych artykułów w prasie, radiu czy telewizji, ale ujawniać drugą stronę medalu. To zresztą staram się czynić.

Złudne są nadzieje na szybką zmianę mentalności polityków centralnego szczebla wplątanych w zdobywanie i utrzymanie władzy. Trzeba na to pokoleń. Ale na dole, mimo prób totalnego upartyjnienia i wprowadzania trwałych podziałów, zbyt duże znaczenie mają sprawy codziennej egzystencji. Tu politykom nie musimy wierzyć, bo to co mówią możemy natychmiast zweryfikować. A w konsekwencji nie dopuszczać do „zgnilizny”.

Może gnijącą rybę leczyć trzeba zacząć od ogona. Przecież do głowy i z tej strony dojść można.

W.B.

Comments

comments