Dziewiętnastego sierpnia odbyła się kolejna nadzwyczajna sesja Rady Powiatu Ostródzkiego. Nadzwyczajna, bo tylko taka umożliwia władzy wykonawczej (Zarząd Powiatu) zatkanie gęby władzy uchwałodawczej, czyli Radzie Powiatu, a konkretnie tym radnym, których władza wykonawcza jeszcze „nie obłaskawiła”, albo którzy „obłaskawić się” nie dali. Do tej „nadzwyczajności” jeszcze postaram się przy innej okazji wrócić. Teraz o tym co na sesji BYŁO, a czego NIE BYŁO.
BYŁO, oczywiście, przegłosowanie budżetowych poprawek i wprowadzenie zadania drogowego: „Przebudowa drogi powiatowej Nr 1219 Bramka-Tarda-Miłomłyn-Samborowo na odcinku Bramka- Bożęcin. Dziwnym trafem to kolejne zadanie drogowe przy mieszkającym na tym terenie wicestaroście Edmundzie Winnickim. Poszło by gładko, gdyby nie radny Brzozowski, który w trakcie dyskusji całkowicie nieodpowiedzialnie (według obecnej władzy) wyskoczył z pytaniem: dlaczego budujemy za mizerne środki budżetowe, a nie korzystamy z możliwości sięgnięcia po środki unijne? Przecież takowe są, a on sam, znaczy radny Brzozowski, może panu staroście pomóc. Wskazać palcem, gdzie są, a nawet pomóc gdzie trzeba. Logiczne to o tyle, że wówczas mizerne dwa miliony z powiatowej kasy oraz jeszcze mizerniejszy milion z kasy miasta Ostróda byłyby znakomitym udziałem w sięgnięciu po znacznie większą kasę, która pozwoliłaby bez finansowych kłopotów wybudować blok operacyjny. I to nie tylko wyrównać ściany, ale i zadbać o wyposażenie, a także otoczenie bloku. Zamiast jednak dyskusji zebrani wysłuchali po raz kolejny wykładu starosty Wiczkowskiego o zadłużeniu powiatu przez poprzednią ekipę, która to ekipa- jego zdaniem-zaciągała kredyty i tylko za kredyty budowała. On tego czynić nie będzie. Howgh!!!
Pan starosta poswarzył, poswarzył i odpowiedzi radnemu Brzozowskiemu nie udzielił. I byłoby „pal diabli”, że o ongisiejszych kredytach bajdurzył bez sensu – służyły one przecież wyłącznie do zabezpieczenia wkładu własnego i uruchomienia inwestycji o wartości wielokrotnie od owych kredytów wyższych. Co ciekawe tym razem starosta Wiczkowski mógłby akurat obejść się bez kredytów, dzięki – co za paradoks i gorzki fart starosty – zwrotowi pieniędzy za owe krytykowane inwestycje (z kredytem) w poprzedniej kadencji! I tak szansę na kasę z Unii, i to bez kredytu, pan starosta na własne(?) życzenie(?) traci.
I byłoby „pal diabli”, że w potoku słów ukrywał pan starosta własne nieumiejętności sięgnięcia po raz bodajże ostatni po unijne pieniądze. Ostatecznie zwiększył szanse tych starostów, którzy uważają, że lepiej zadłużyć się na złotówkę, żeby dostać złotych dziesięć. Szansę tych, którzy nie ograniczają powiatowych inwestycji do układana dywaników na drogach dojazdowych do domostw aktualnych prominentów i nagłaśniają to jako sukces. Byłoby „pal diabli”, gdyby nie dotyczyło to naszego otoczenia, gdyby nie dotyczyło to nas wszystkich.
Radni podnieśli rączki „za” i pan starosta mógł oznajmić, że jest na doskonałej drodze do porozumienia się w sprawie szpitala. Spotkał się oto z laborantkami i będzie „dobrze”. Pan prezes szpitala też się spotyka, o czym jego spec od marketingu Wojciech Paliński natychmiast informuje prasę. Prezes spotkał się na przykład z trzema ordynatorami. Gdzie indziej normalka, w szpitalu ostródzkim medialne wydarzenie. Niczym spotkanie prezydenta Polski, albo pani premier. Prezes spotkał się też z pielęgniarkami i to również odnotowała prasa, a pielęgniarki były zadowolone, chociaż podwyżki nie będzie, poza tą, którą obiecał rząd. Artykuły w „Naszym Głosie” miały też dowodzić, że w szpitalu jest dobrze, chociaż pachniały promocją prezesa, który opinię ma raczej kiepską.
Jak wspomniałem sesja była „nadzwyczajna”, do dyskusji nad „dobrze” więc dojść nie mogło. I tyle BYŁO. Teraz o tym czego NIE BYŁO.
Otóż NIE BYŁO nic na temat ostatniego istotnego wydarzenia w szpitalu. Bo gadka o spotkaniu Wiczkowskiego z laborantkami nie stanowiła odpowiedzi na pytanie: dlaczego pan starosta nie znalazł wcześniej czasu dla ratowników i laborantek, chociaż obie grupy pracowników prosiły o rozmowę nie raz czy dwa. Co się takiego stało?
Odpowiedź padła dzień wcześniej w „Naszym Głosie”, który wydrukował list otwarty związkowców szpitalnej „Solidarności” do prezesa szpitalnej spółki z pytaniami, na które ani pan prezes, ani pan starosta pracownikom odpowiedzieć wcześniej nie chcieli. Ba, tychże pracowników traktowali jak zbędne pionki albo szkodników przeszkadzających w realizacji świetlanej wizji „rozwoju” szpitala. Kilku radnych, którzy wsparli starania pracowników i zadają zbędne pytania też się lekceważy. A tymczasem sytuacja się zmieniła. Mali dla władzy ludzie zorganizowali się w związek zawodowy i skończyło się „olewanie”. Związkowcom trzeba odpowiedzieć. Zgodnie z ustawą. Związkowcy mają też narzędzia do wymuszenia odpowiedniego traktowania. Dlatego pan starosta do spółki z wicestarostą sami o spotkanie poprosili. Dostrzegli zagrożenie ze strony pionków, które pionkami być nie chcą….
NIE BYŁO informacji, że pismo związkowców wpłynęło do Rady Powiatu. Pan przewodniczący Wojciech Paliński powinien niezwłocznie o każdym podobnym piśmie informować radnych, ale widocznie nad powinność przewodniczącego górę wzięła lojalność wobec pracodawcy. Ostatecznie płaci więcej. To tak na marginesie głoszonego prze niego braku konfliktu interesów. To, że treść pisma była znana z gazety nie zwalnia pana przewodniczącego z obowiązku.
NIE BYŁO też ani słowa o ogłoszeniu przetargu na outsourcing szpitalnej pracowni RTG. Pan starosta Wiczkowski uznał, ze radnym także ta informacja jest zbędna, skoro oświadczył, że w szpitalu wszystko o’key. Prywatyzację laboratorium odłożono, ale plan prywatyzacji jest realizowany. Wyprzedaż się zaczyna, a radni podnoszą rączki na każde wezwanie swego szefa. Bez pytania, bezkrytycznie. I nieważne, że przysięgę składali…
W.B.
P.s.
Dotarło do mnie pismo szpitalnej „Solidarności” ( jednak nie od Przewodniczącego Rady Powiatu Wojciecha Palińskiego ).