Bohaterowie nie czują zmęczenia…

Inni grają, a na koniec i tak wygrywają Niemcy. To powiedzenie straciło na piłkarskim mundialu w Rosji prawo bytu. Tym razem mistrzowie świata grali, ale wygrywali ich przeciwnicy. Niemiecka drużyna spakowała walizki jeszcze wcześniej niż nasza. A nasi, no cóż kibicować i tak biało-czerwonym będę. Nawet, gdy nic im nie wychodzi. I krytykować nie będę. Bo się już trochę przyzwyczaiłem… Chociaż za sukcesem naszych tęsknię i wyglądać go będę. Może w mistrzostwach Starego Kontynentu…

O mundialu wspominam, bo niesie on za sobą prawdę jak świat starą. Nie tylko kasa, nie tylko umiejętności, ale wola walki, wspólny wysiłek, wiara i nadzieja do zwycięstwa prowadzą. Tę prawdę nieśli ze swoją szachownicą Chorwaci. Finału nie wygrali. Błąd sędziego, który dał się nabrać na aktorstwo Griezmana, potem przypadkowa ręka w polu karnym i mecz został ustawiony. Francuzi już tylko czekali na kontrę.

W finale zwyciężyła kalkulacja, wyrachowanie. Francuzi, którzy pokazali swój charakter, błyskotliwość i polot w meczu z Argentyną, nie zaryzykowali wymiany ciosów z Chorwatami. Mimo, że mieli mniej wyczerpującą drogę do finału, byli mniej zmęczeni. Zespół chorwacki tymczasem w fazie pucharowej przeżywał horror za horrorem. Zbyt rozluźnieni, nie murowali bramki i tracili pierwsi gole, po których przeciwnik chował się za podwójną gardą, a oni próbowali tę gardę przebić. I przebijali.

Największy opór stawili im o dziwo Rosjanie. Oni też pokazali hart ducha i – mówiąc piłkarskim językiem – gryźli trawę. Wspomagał ich ryk trybun. Wyeliminowali mistrzów setek podań Hiszpanów. Dali z siebie więcej niż mogli. Po dogrywce z Chorwacją niektórzy z nich nie wiedzieli co się dzieje, jak się nazywa trener i dlaczego mają strzelać karne. Chorwatom pomogło zmęczenie przeciwnika i odrobina szczęścia. Jedyny raz w tym turnieju i to wówczas, gdy przeżywali lekki kryzys.

Dla mnie zdobywcy srebrnego medalu z 4.milionowego kraju to prawdziwi bohaterowie tych mistrzostw. Nawet w finale, przegrywając trzema bramkami nie odpuszczali. A stracone gole jakby dodawały im sił. Przekonali się o tym grający totalny futbol Anglicy. Chorwaci okazali się bardziej totalni. I wydawałoby się, że nie czują zmęczenia.

Piszę o nich, jako że pozostaną dla mnie symbolem walki i siły ducha. Walki wbrew przeciwnościom, nie oglądających się na klasę i siłę rywala. Wierzących we własne siły i umiejętności i pokazujących przewagę ducha nad ułomną fizycznością. Ciało ma prawo się zmęczyć, duch – nigdy.

Pamiętajmy o tym na co dzień. Powszechnie stykamy się z sytuacjami wydawałoby się nie do przeskoczenia. Z głupotą, bezdusznością, z brakiem szacunku, z szykanami, a nawet z mobbingiem. Wydaje się, że nie ma wyjścia. Pamiętajmy wówczas, że ten ktoś, kto nas gnębi, pokazuje siłę stanowiska, zasobności czy układu, to w rzeczywistości mały człowieczek. Jego jedynym atutem jest stanowisko, stolec na którym przypadkowo zasiadł. Pokazuje swą wyższość, bo tak dodaje sobie wartości. Balon pęka, gdy stolec traci. Jego nie będzie, my zostaniemy.

Ktoś, kto jest dla mnie autorytetem moralnym, powiedział kiedyś: ducha nie traćcie. Chorwaci nie stracili.

W.B.

Comments

comments