Ech, ta wiosna….

Ponoć przyszła WIOSNA. Tylko która. Na pewno METEOROLOGICZNA (1 marca), ASTRONOMICZNA (zależna od układu planet, w tym roku 20 marca) i KALENDARZOWA (21 marca). Nie jestem pewien czy zawitała już WIOSNA FENOLOGICZNA, którą wyznacza kwitnienie pewnego gatunku leszczyny (wczesna wiosna), a wreszcie pylenie brzozy brodawkowatej. Nie zauważyłem. Bez lilak póki co nie kwitnie, a jak zakwitnie to wiosna będzie w pełni. Nie odczułem jeszcze WIOSNY TERMICZNEJ. Ta się objawi temperaturą ponad 5 stopni Celsjusza – nieprzerwanie w dzień i w nocy przez co najmniej pięć dni. Ponoć już wkrótce nadejdzie.

Ale pojęcie WIOSNA ma też szereg innych odniesień: poetyckich i prozaicznych. Każde z nich niesie jednak z sobą nutę świeżości, odnowy, odbudowy, nadziei. Ale zanim rozkwitnie zieleń wiosny, topniejące śniegi odsłaniają brud, zgniliznę i stęchliznę. Tej zimy białego puchu prawie nie było, dominowała nieprzykryta szarość.

Wiosna kojarzy się z życiem, radością, młodością, miłością. Zwłaszcza miłością. Nie lato, którego też wyglądamy z utęsknieniem, ale właśnie wiosna. Wiosenna miłość to miłość ognista, namiętna. Brzmi zdecydowanie lepiej od letniej miłości. Letniej, czyli nijakiej, miałkiej. Jak letnia herbata. Niby jeszcze ciepła, a już chłodna.

Pojęcia wiosna i związanych z nią zjawisk bywają często stosowane jako określenia polityczne. Odwilż, polityczna wiosna, odnowa moralna, budzenie się aktywności społecznej. Kojarzą się przy tym one z jednej strony z ożywieniem politycznym, z drugiej zaś z powodem tego ożywienia. Przyczyną społecznej pobudki są bowiem z reguły owe szare atrybuty wczesnej wiosny: stęchlizna i zgnilizna objawiająca się korupcją, kumoterstwem i prywatą, pychą i arogancją, brakiem szacunku dla zwykłego obywatela i zachłannością.

Do czasu tego typu postawy udaje się kamuflować. Ale wraz z jego upływem hamulce „osadzonym na stolcach” słabną, poczucie własnej ważności rośnie, a wraz z nim poczucie bezkarności i możliwości zaspokajania osobistych potrzeb. Grabie zaczynają grabić. Przy tym „stolcowy” dwór, korzystający z dobrodziejstwa uprzywilejowania, kadzi i wspiera zadarte nosy władzy. Bo ma w tym własny mały interes. Smrodu swych poczynań władza jakby przestaje czuć. I brnie w ten smród. Publiczne pieniądze wykorzystuje się według własnych interesów, a próbujących kontrolować wydatki stawia się do kąta. Niby mają oni prawo kontroli, niby prawo nakazuje ujawniać wydatki w „interesie publicznym”. Ale od czego są opłacani sowicie prawnicy? Pytających się o wydatki „zobowiązuje się” (sic!!!) do ….. udowadniania społecznego interesu pytania o publiczne pieniądze.

I od czego jest cały system biurokratycznej machiny? Ma służyć władzy czy społeczeństwu? A co to jest społeczeństwo? „Państwo to ja” głosił ponoć Ludwik XIV i miał ku temu pewne podstawy, bo to on stanowił prawo. Prawie jak plemienny kacyk. W demokratycznym systemie kacykowanie wcale nie zniknęło. Jak kacyk postępuje ten i ów polityk, a czym mniejszego jest kalibru tym więcej się puszy i większy z niego kacyk. Przykładu nie trzeba nawet szukać. I z Ostródy wyjeżdżać też nie trzeba.

I tak od wiosny przez zgniliznę resztek zimy doszliśmy do pleniących się kacyków. Gdy tylko okazja się nadarzy i interesy innych się ze swoim powiąże, wsparcie zapewniając. Do przykładów wrócę już wiosną. Bo wiosna nie wszystko zielenią przykryje.

Ech, ta wiosna.

W.B.

Comments

comments